Artykuły

W mrokach złotego pałacu

Zapach kadzidła jaki poprzedził moment podniesienia kurtyny na premierze sztuki Tadeusza Micińskiego pt. "W mrokach złotego pałacu" czyli "Bazylissa Teofanu", zmuszał do nabożnego skupienia, stanowił bowiem zapowiedz, że oto znaleźliśmy w świątyni sztuki i to przez duże "S''. Wrażenie to spotęgowało się jeszcze w momencie, oczom publiczności ukazało się ogromne bogactwo scenografii zaprojektowanej przez Kazimierza Kołodzieja. Wnętrze bizantyjskiego pałacu - złoto, czerwień, brązy, alegoryczne obrazy, równie bogate kostiumy, które swym ciężarem zdawały się przygniatać aktorów, wreszcie muzyka Jerzego Satanowskiego, współbrzmiąca ze scenografią, równie znakomita i uroczysta, ogłuszyła do reszty widownię Teatru "Wybrzeże".

Ceremoniał ma siłę magiczną: krępuje swobodę myślenia, powoduje, że czujemy się zniewoleni. W takich okolicznościach widzowi pozostaje oglądać niemalże na klęczkach to, co dzieje się na scenie, pod dając się urokom teatralnego obrządku.

Niestety jednak, poza scenografem, kostiumologiem, poza muzyką i układem pantomimy, w scenach, które urzekają plastyką ruchu, poza reżyserem wreszcie, jest jeszcze autor - Tadeusz Miciński, żyjący i tworzący na przełomie wieku XIX. Autor, który posługuje się mniej więcej autentycznymi postaciami zaczerpniętymi z historii Bizancjum X wieku naszej ery. Intrygi pałacowe, walka o władzę - cała faktologia dramatu przypomina tworzywo dramatów szekspirowskich. Miciński jednak robi z tego tworzywa zupełnie inny użytek. Tkanka faktów historycznych jest dla niego pretekstem, tłem, a dramats personae tamtego okresu wykorzystuje jako media dla przekazania własnych idei, myśli, niepokojów.

Miciński więc niejako siebie samego rozpisał na głosy po to, by tym skuteczniej polemizować z antagonistami, przeprowadzać swoją tezę. U Szekspira każdy z aktorów kreuje jakąś postać wyposażoną w konsekwentną motywację psychologiczną. Postępowanie tych postaci tłumaczy się więc doskonale. U Micińskiego psychologiczne motywacje są mętne, niejasne. Ciężki to "kawałek chleba" dla aktora, który sam nie wie właściwie kim jest; kogo kreuje. Jest bowiem tylko cieniem, nosicielem idei. Postacie "Bazylissy Teofanu" przypominają część scenografii, tyle że poruszają się, mówią.

Ciekawa byłam jak wybrnie z tego zadania bohaterka tytułowa, którą kreuje Halina Winiarska. Wybrnęła; jak można było najlepiej. Udała jej się ta sztuka, że zaczynamy wierzyć iż jest postacią żywą. Budzi nawet sympatię,, choć to ona właśnie jest główną nosicielką autorskiej filozofii.

Niełatwa to rola, bowiem postać Teofanu jest szczytem niekonsekwencji w sensie psychologicznym. Córka karczmarza, dziewczyna z ludu, wyniesiona na tron, swobodnie operuje językiem intelektualisty. Bezkompromisowa w swych porywach serca, kochanka Dionizosa, nie jest jednak ucieleśnieniem biologicznej radości życia. Realna, cielesna, a jednocześnie odrealniona, uosabia raczej mit o wielkości w sensie Nietzscheańskim. Opętana jest nie tyle żądzą władzy, ile ideą swobody ducha i to właśnie stawia ją poza dobrem a złem.

Dobro i zło - rozważania o dwoistości tych pojęć - to główny wątek sztuki. Chrystus i Dionizos. Bóg i Lucyfer - to symbole, którymi Dosługuje się autor. Są to problemy towarzyszące ludzkiej egzystencji jak długo sięgają jej dzieje. Czy Miciński mówi nam coś nowego, coś. co mogłoby posłużyć jako lemat do rozmyślań dla żyjących współcześnie? Pozornie tak, bowiem dobro i zło, to problemy ogólnoludzkie i ponadczasowe, takie, które będą źródłem wiecznego niepokoju i nigdy nie doczekają się ostatecznej odpowiedzi. Swoista dialektyka, jedność przeciwieństw dobro - zło, zmusza do rozważań: czy okrucieństwo nie tłumaczy się koniecznością w imię właśnie dobra? Czy dobro nie jest tylko maską konformizmu, która może nagle ujawnić swój pierwiastek diaboliczny? A więc, czy można rozdzielić te dwa pojęcia, przeciwstawić i przyznać im prawo do samoistnego bytu?

Nie. O tym już wiemy. Co innego mnie niepokoi u Micińskiego, jeśli oczywiście jego idee mają stanowić przesłanie dla współczesnych. A mianowicie jego fascynacja Nietzscheańską ideą wielkości, nieskrępowanego rozwoju ducha. Na przełomie XIX wieku taka teza świadczyła o szerokich horyzontach myślowych, była postępowa, oznaczała bowiem bunt przeciwko wielowiekowej tradycji, krępującym schematom myślenia, chrześcijańskiej pokorze i rezygnacji, która jest przeciwieństwem odwagi myślenia i działania. Symbolem tej odwagi u Micińskiego jest zbuntowany anioł-Lucyfer, patron Teofanu.

Nie wiem. czy Miciński. bogatszy o doświadczenia historii mógłby i dzisiaj, za pośrednictwem Teofanu głosić pochwałę bezwzględności w imię pełnego wyzwolenia jednostki od krępujących ją więzów tradycji moralności, zakazów, nakazów, w imię prometejskiej idei wolności i Dostępu. Myślę, że ręka by mu zadrżała. Poznaliśmy bowiem aż nadto dobrze czym jest kult siły poza dobrem i złem. Od tej pory boję się takich rozważań, które mogą prowadzić do kolejnego myślowego schematu: dobro jest słabością, zło cechuje ludzi silnych.

Stąd prosta droga do wniosku: aby być silnym trzeba być bezwzględnym. A niestety dzisiejszemu światu nie obcy jest ten sylogizm. Sprawa się skomplikowała i to, co wydawało się mniej proste w epoce Micińskiego, dziś stało się jeszcze bardziej ciemne i zagmatwane. Miciński więc może być odczytywany prawidłowo tylko na tle swojej epoki. Współczesnemu widzowi niczego nie jest w stanie wyjaśnić.

Może więc dobrze się stało, że treść, przesłanie dramatu, tak bardzo zostały zaćmione przez wernisaż scenograficznej sztuki Kazimierza Kołodzieja, a aktorskie indywidualności, nawet tej miary co Tadeusz Gwiazdowski czy Krzysztof Gordon i inni - stłumione kostiumem, krępującym swobodę ruchów, pozbawione życia deklamacją tekstu. Najbardziej czytelne, żywe i pełnokrwiste były te postacie, które nie wtłoczono w przepyszne kostiumy. Uchroniła się przed tym Halina Winiarska jako Bazylissa Teofanu i Józef Onyszkiewicz -Choerina, postać bardzo dobrze odbierana przez widownię, choćby dlatego, że i dziś możemy znaleźć wielu jej sobowtórów - tchórzliwych prześmiewców, którzy bardziej od własnego zdania cenią własną skórę.

Trochę życia udało się też tchnąć w swoje role Jerzemu Łapińskiemu (Balantes) i Stanisławowi Michalskiemu Cymisches). Wynikło to nie tyle z roli, ile z ich scenicznego temperamentu. Podobała mi się też scena misterium, bardzo teatralna w formie, doskonalą w plastyce ruchu, co jest dużą zasługą zarówno choreografa Przemysława Śliwy, jak również słuchaczy Studium Aktorskiego. W tej scenie poznajemy w klasycznym swym wydaniu stylistykę reżysera Stanisława Hebanowskiego, który dobrze czuje się w duecie ze scenografem K. Kołodziejem. Misterium jest przekonującym przykładem współbrzmienia gustów i upodobań obu twórców. Miejsce akcji - Bizancjum, pałac cesarski - to było dla scenografa szczególną okazją dla pełnego zaprezentowania swego talentu i źródeł fascynacji twórczej.

Podziwiam S. Hebanowskiego jego erudycję, zamiłowania estetyczne, osobiście jednak wolę teatr, który nie jest monologiem, ale dialogiem z widownią, teatr, który pozwoli nie tylko zachwycać się, ale i uczestniczyć widzowi w tym co dzieje się na scenie, na prawach oprawnego partnera. "Bazylissa Teofanu" - to przedstawienie piękne, ale koturnowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji