Artykuły

Pałac pozłacany

Miał Miciński sporo szczęścia: zapomniano o nim. A raczej - niby zapomniano, to znaczy - grano, nie wydawano, w zamian za to bąkano od czasu do czasu, że "ho, ho!", "no, noo!". I pęczniał mit. Coraz bardziej oderwany, coraz wolniejszy od realnych przesłanek. Ledwie jedna inscenizacja Kniazia Patiomkina - zresztą względnie najsensowniejszego dramatu autora - w reżyserii Schillera w roku 1925, ledwie raz Bazylissa Teofanu - Poznań 1967 i raz Termopile polskie - Gdańsk 1970 nie zmieniają sytuacji; wręcz odwrotnie - wyjątkowością, "wydarzeniowością repertuarową" przydają famy tym bardziej, że z autopsji tylko nieliczni przedstawienia te poznali. Aż tu pech - premiera. Trzeba podnieść przyłbicę i stanąć w światłach rampy.

Można zrozumieć wychowanych na modernizmie Wilama Horzycę czy Leona Schillera, na dodatek dość chimerycznego i łatwo zmieniającego zapatrywania, można w końcu pojąć Witkacego opętanego ideą czystej formy, że wychwalali dramaty Tadeusza Micińskiego. Nie sposób natomiast pojąć Hebanowskiego, iż z uporem godnym lepszej literatury już po raz trzeci usiłuje przywrócić - a właściwie urodzić - Micińskiego scenie polskiej. Rozdarta między Szekspirem i Nietzschem Bazylissa Teofanu ni jednemu, ni drugiemu z patronów literackich chluby nie przynosi. Szekspir lepiej znał się i pokazać potrafił w kronikach mechanizm władzy i historii. Nietzsche myślał głębiej i precyzyjniej od Micińskiego. Nie zawsze mrok kryje głębię - bywa, iż osłania bełkot i banał. Gorzej jeszcze, kiedy sugeruje Prawdy Ostateczne, a bredzi kompilacją od Sasa do lasa, usiłując ukryć to pozorną konstrukcją filozoficzną. A z przedstawienia wynosi się takie właśnie przeświadczenie o treści dramatu, którego nikt nie czyta wobec czego wszyscy chwalą. O formie natomiast trudno delikatniej: do mdłości może doprowadzić ta przeraźliwa, manieryczna grafomania. Nie, to nie obcość stylistyki modernistycznej narzuca dziś takie odczucia; również wewnątrz systemu modernistycznego owe nieznośne a z uporem powtarzane rozlazłe i napuszone porównania, mętniactwo, brak podstawowych umiejętności z zakresu konstrukcji dramaturgicznej - wszystko to robi wrażenie niezamierzonej karykatury stylu modernistycznego. I mogłoby wzbudzać jedynie obojętność, gdyby nie wzbudzało odrazy do tego jak ten napuszony niby-wieszcz głosi swe niby-prawdy.

Mogło frapować Witkacego zerwanie Micińskiego z teatralnym naturalizmem. Jednak dzisiejszy inscenizator nie może z bogactwem inwentarza przyjmować konsekwencji owego zerwania, bowiem kierunek, który odrywając się od naturalizmu przyjął w swej teatralnej estetyce Miciński to swoista pompatyczna wersja teatru postromantyczne-go. Przyjęcie jej dziś z całą powagą musi doprowadzić do tego, do czego doprowadziło Kołodzieja i Hebanowskiego - do "opery". Takiej "opery", którą pokazuje się jako opozycję wobec współczesnego teatru skrótu, selekcji środków i dyscypliny artystycznej. Scenografia Kołodzieja jest bardzo piękna. Sama w sobie. Lecz w teatrze to nałożenie na gadulstwo autora gadulstwa plastyka staje się nie do zniesienia. I nie jest to już "scenografia interpretacyjna", lecz jak gdyby interpretacja samoistna, dla której reszta składników dzieła teatralnego staje się nie tylko zbyteczna, a zdaje się nieomal przeszkadzać. I w tym niesłychanym nagromadzeniu form i ich nośników treściowych nie ma już większego znaczenia, czy na horyzontach zawiśnie o dziesięć więcej czy o piętnaście mniej ikon, czy więcej czy też mniej elementów plastycznych zjeżdżać będzie lub unosić się w górę ponad sceną.

Prawda, iż Kołodziej i Hebanowski potrafią uwodzić. Lawina pomysłów bywa w tym przedstawieniu efektem aż po granice efekciarstwa. Kłopot tylko, kiedy padnie pytanie - po co i czemu to ma służyć? Miast ratować - choć i tak nie warto - manieryzm form Micińskiego skrótem i rygorem, Hebanowski a to przy dźwiękach muzyki pozwala choreografowi rozbudowywać pantomimę w nieomal samodzielną jednoaktówkę; a to każe Światosławowi wymachiwać rękoma zza głowy Bazylissy, wbrew wszelkiej logice sytuacyjnej, a dla wątpliwej metafory, a to po słowie "spadam" rzeczywiście poleca aktorowi skakać do zapadni. Tego nie sposób nazwać inaczej jak - tautologią. A połączenie "opery" z tautologią to jeszcze coś innego niż dwa grzyby w barszczu.

W owej feerii, w szumie inscenizacyjnym, jedyne co miałoby szansę dać spektaklowi jakiś oddech, uprawdopodobnić świat przedstawiony i spowodować intymniejszy kontakt widza ze sceną - to fragmenty kameralne, dialog, wymiana myśli i kontrapunkt postaw bohaterów. Mogło tak być, acz w przedstawieniu Hebanowskiego nie zaistniało. I nie wina to aktorów, lecz zdecydowanie błędnego ich obsadzenia. Znakomita technicznie Halina Winiarska nie może uwiarygodnić postaci Teofanu - uwodzicielskiej dziewoi o mózgu mędrca. Dama, prowadzona przy tym przez reżysera na koturnach, nic nie ma z tą bohaterką wspólnego. Podobnie jak w żadnym stopniu z postacią Nikefora nie współgra kameralne, refleksyjne aktorstwo Krzysztofa Gordona, który w tej roli robi wrażenie tenora przez pomyłkę obsadzonego w operze w roli basa. Robi natomiast wrażenie Józef Onyszkiewicz - ekspres joni-styczną deformacyjnością, którą posługuje się w modelowaniu Choeriny, zdaje się sugerować, że w przedstawieniu stu pomysłów i sto pierwszy może być dobry, choćby był obcy jego pozostałym składnikom.

Jest Stanisław Hebanowski jednym z niewielu w polskim teatrze wielkich majstrów od budowania na scenie kameralnych, wewnętrznych napięć i związków między ludźmi, którzy z bliska patrzą sobie w oczy. Takie przedstawienia przyniosły mu słuszną rangę i pozycję. Nie przyćmi jej porażka tautologicznej operowości grand spectacle do tekstu Bazylissy. Może natomiast odwiedzie od dalszych prób w tym - najwyraźniej nie jego - gatunku. Próżny trud podnoszenia z martwych Micińskiego również nie podważy wcześniejszych zasług Hebanowskiego w odkurzaniu z zapomnienia takich pozycji jak Cyganeria warszawska Nowaczyńskiego czy - też wszak mierny, acz dojmujący nagłą po pół wieku aktualnością - Sen Kruszewskiej. Nie podważy, a potwierdzi jedynie, iż nie każdy nadaje się na Łazarza. Zapomniani bywają zapomniani słusznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji