Artykuły

Tym pierze sam

W tej pralni od dawna już się nie pierze. Przynajmniej oficjalnie. Pralnia robi plan przestojów i zwiera szeregi w pozorowanym rzadko zresztą rejwachu. Pralnia czci przewodniczącą spółdzielczą, baby zbierają się, wspominają, pyskują, glindzą, napuszczają i podszczuwają. Niewyrafinowany reżim wewnętrzny oparty o drabinę podległości buduje jako taki ład. Maluczko, a baby powyrzynałyby się wzajem.

W pralni właściwie pierze Tym. Stanisław. Pierze nasze wspólne brudy, nicuje uproszczone wizje świata, przedrzeźnia, robi miny i wywołuje śmiech na widowni. Z czasem jednak okazuje się, że nie tylko Tym pierze. Baby też. Po kryjomu, cichcem, aby ujść bacznej uwadze nadzorczyń. "Prać się chce" - mówi dramatycznym głosem Rachwalska i chcemy jej wierzyć, że nie wygasła jeszcze ochota do prania-nie-prania, do tego, aby nie zatrzymać się w bezsensie bezruchu.

Pralnia jako metafora. Pyszna okolica dla komedii. Sporo jędrnych sylwetek praczek zwykłych i ekspresowych, zmianowych i przewodniczącej. Galeria postaci napisanych sceną, z wyczuciem jej potrzeb i niezwyczajna gratka dla pań zazwyczaj traktowanych przez dramatopisarzy obcesowo. Tym daje im w swojej "Pralni" poprać. I potrafią to wykorzystać. Tworzą świetne role. Rachwalska, Horawianka, Łabonarska, Merle pozostaną dłużniczkami Tyma, a on z kolei zadłuży się u nich jako reżyser spektaklu. Trafi się także rodzynek męski. Jan Matyjaszkiewicz stworzy znakomity portret ostrożnego urzędnika, który sporo wie o życiu, ale wystrzega się zbytniego ujawniania swej wiedzy. Kierując dochodzeniem w sprawie tajemniczego zniknięcia szanownej założycielki pralni, która miała jakoby popełnić samobójstwo w obliczu groźby likwidacji firmy, uczyni wszystko, aby nie dociekać prawdy.

Wielkie materii pomieszanie. Sporo komedii, zwłaszcza w pierwszej, nieco buffonadowej części. Potem odrobinę dramatu sensacyjnego, kawałek dramatu psychologicznego z pogranicza parapsychologii i egzystencjalizmu (wątek płci, motyw rekompensaty ułomności), kawałek śpiewogry.

Czymże w końcu jest ta "Pralnia"? Rozbudowanym skeczem? Wielką metaforą? Próbą znalezienia się tu i teraz, w sytuacji tak dobrze przenicowanej w nocnych i codziennych rodaków rozmowach? Po trosze tym wszystkim. Jest zapewne późnym dzieckiem STS-u, dziedziczy wiele z tamtej, legendarnej już atmosfery spektaklu w loży masońskiej na Świerczewskiego (nieustannie remontowanej), także i w układzie widowni tłumnie gromadzącej sympatyków niegdysiejszej sceny.

Czym Tym odpowiada na najważniejsze pytania? Na pewno nie i żądać tak wiele byłoby nieporozumieniem. Kilka pytań stawia, parę razy każe nam przejrzeć się w krzywym zwierciadle i apeluje do naszej lepszej strony. To już sporo, choć może za mało, aby nazwać "Pralnię" Tyma dramatem. Może raczej należałoby mówić o szkicu teatralnym, o zapisie nastrojów, o przymiarce do opowiedzenia naszych czasów. Na taką opowieść nadal czekamy. Na razie Tym pierze sam. A ponieważ jako środek piorący, to jest praktykujący lat wiele satyryk, zdobył sobie uznanie klienteli, należy się spodziewać, że Teatr na Woli nie przegrał decydując się na pokazanie przymiarki do współczesności właśnie autorstwa Stanisława Tyma. Nawet jeśli nie zawsze zaspokoimy swoje nadzieje na odkrycie nowej prawdy czy choćby podpowiedz na dalszych samodzielnych poszukiwań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji