Artykuły

Przepierka

"DOWCIP jest poezją dla ubogich w życie duchowe inteligentów. Zamiast jednolitego ognia wybuchy zapałek przytykających palcem o ścianę pudełka" - pisał zjadliwie Irzykowski sugerując, że dzięki tej metodzie można "posiąść" złudne wrażenie chwilowego opanowania rzeczywistości. Jeżeli kategorie Irzykowskiego przyłożyć do sztuki Stanisława Tyma, to wyda się ona workiem z kupą dowcipów, co rusz energicznie potrząsanym w celu dobycia z widza gromkich salw śmiechu.

A widz w dzisiejszych czasach krnąbrny, trzymający się z uporem teatralnego bufetu. Przynaglające dzwonki w Teatrze na Woli z trudem przywracały ludzi na widownię, pod ich alarmującym naciskiem ustępowali tylko wyposażeni w naręcza "delicji'' i "markiz". Nie wiem, czy Teatr na Woli odniesie sukces masowej konsumpcji sztuki, chociaż przypuszczalnie bliski jest odkrycia jego tajemnicy.

Widz krnąbrny nie oznacza widza niełechotliwego. Śmieszno i straszno jest więc w "Pralni" Tyma pod szyldem "Radosny dzwon", któremu grozi, że "wyda ostatni ton". Mikrostruktura pralni jest odbiciem społecznego podziału - główna linia przebiega między pralniczą masą a personelem kierowniczych szczebli. Hierarchiczna struktura zależności służy wzniosłej idei doprowadzenia do czystości nie tylko bielizny, ale i człowieka. Nade wszystko człowieka! Właściwie dawno już niczego nie pierze się w tej pralni, chociaż szarym praczkom czasem zawyje skrycie w duszy, że "prać się chce".

Sztuczny twór górnych idei trzyma się dzięki silnemu, scentralizowanemu systemowi zarządzania. Wobec nadciągającego krachu Przewodnicząca pralni (Halina Łabonarska) broni placówki dowodząc, że dochód nie świadczy o niczym, ważna jest atmosfera, psychiczna, jedność. To oczywiście zręczny kamuflaż obrony skostniałej struktury, stanowiska. Przewodnicząca demaskuje się, gdy w krytycznej chwili poleca rzucić nie na szalę, ale w kocioł wrzącej wody 3/4 żywej tradycji - praczkę założycielkę Eugenię Koń. Ten incydent rozpoczyna serię morderstw w pralni inspirowanych przez Przewodniczącą. Nie bez udziału przecież rąk całego nieświadomego personelu. Przebudzenie szarej masy pralniczej (z podpuszczenia Kierowniczki bielizny czystej) następuje za późno, w chwili gdy jest już wspólnikiem mnożących się zbrodni. Czy mogłam to zrobić bez waszych rąk, serc, dusz? - pyta Przewodnicząca.

Sztuka Tyma została napisana przed 6 laty, premiery doczekała się dopiero w tym sezonie, kiedy znaleźliśmy na w stanie zbiorowego przebudzenia, gdy świadomość jednym skokiem oddzieliła wszystkich od poziomu minionego dziesięciolecia. Z tej perspektywy niechęć do kupowania "kota w worku", czyli sztuki Tyma łatwo się tłumaczy. Czy zatem przyznać Tymowi zdolność jasnowidzenia? Raczej przyznać mu trzeba umiejętność trafienia w formę, która i z powodzi dowcipów dobywa ziarno prawdy. Zdumiewające, jak często autorzy nie potrafią pisać o otaczających nas zjawiskach. Potyczki z rzeczywistością rozbijają się nie tylko o ograniczenia cenzury. Skrawki realizmu, psychologizmy tworzą odpryski, które ogarnięte w całość może coś znaczą, ale pojedynczo dalekie są od zdolności syntetyzowania. Konstruowanie syntetyzujących form, które mogą przerastać nawet świadomość autora (nie chcę przez to powiedzieć, że nie doceniam poziomu dojrzałości Stanisława Tyma - niczego nie wykluczam...), które potrafią same niespodziewanie zagrać i przerwać schematy myślenia - jest sztuką, szczególnie cenną w dramaturgii.

No i "Pralnia" ma te elementy konstrukcyjne, inna rzecz, że niekiedy chwiejnie osadzone. Autor i reżyser w jednej osobie nie może zdecydować się na wybór, kluczy między skeczem, burleską, ciągnie go ku grotesce. Utraciliśmy wiarę w arystotelesowską czystość poetyk bezpowrotnie i nie zamierzam jej reanimować. Niemniej niekonsekwencje dramaturga mszczą się na dziele, luźne wiązania skeczowe niweczą ostrość groteski, zamysł dramatu groteskowego w meandrycznych wynurzeniach nie przebija farsy.

Plebejska jurność mowy (stylizacje: "Ty świnio z ryjem niewyparzonym", "A ty pani pełną dupą") współgra nawet z jasełkowo-moralitetowym sposobem przedstawienia postaci. Opowieść Napiórnej (Barbara Rachwalska) o historycznym rodowodzie społecznych przemian, datującym się od parcelacji dóbr dziedzica, któremu niegdyś "pierała ineksprymable", a właściwie opowieść o rocznicowym odwzorowaniu tego epokowego wydarzenia wypełniają postacie "historyczne" i alegorie abstrakcyjnych pojęć. I tak w scenicznym zapisie tradycji Świadomość - jako że się dopiero budziła - chodziła wśród chłopstwa i ziewała, a chłopska Krzywda z Nędzą wyrównywały dziejowy rachunek dusząc własnoręcznie dziedzica.

Cechy alegoryczne przejęły także bohaterki "Pralni", personel kierowniczych szczebli - kobiety ułomne, chrome, garbate. Lecz w tym momencie alegoria przekształca się w czarny humor groteski. Tym porzuca moralitetowe czy farsowe nizanie obrazków scenicznych i zaczyna grać jakby drugą, inna sztukę równocześnie. Jeżeli widz miałby co do tego wątpliwości, rozwieję je początek II aktu "Pralni", w którym z zaskoczenia pojawia się scena rodem z "Emigrantów" Mrożka. Dialog między Młodym (Michał Anioł) i Starym (Jan Matyjaszkiewicz) brzmi echem rozmowy AA i XX.

Groteska wyniesiona do szlachetniejszej kategorii awansowała współcześnie w dramacie. Nie zapierajmy się, podświadomie pewnie wciąż hołdujemy przesądom o sztuce wysokiej i niskiej. Czy nie dlatego autor "Pralni" chwilami porzuca plebejski nurt i chwyta się łapczywie dramatu groteskowego? Ale trudno dopiąć jakiegokolwiek celu, goniąc po dwóch śladach na przemian.

Jest w "Pralni" jeszcze jeden motyw kojarzący się a Mrożkiem, dla odmiany z "Rzeźnią". Wypowiedzi Przewodniczącej zieją wprost antysamczą ideologią, histerycznym atakiem na męski świat odpowiedzialny za wszelkie zło. Nie podejrzewam autora, że stosuje podobne środki po to tylko, aby było śmieszniej. Prędzej mamy do czynienia z mową zastępczą. Jeśli nie można pokazać czegoś wprost ożywa się krzywych zwierciadeł. To są oczywiście marginesy uwag dla zgorszonych Przewodniczącą.

"Pralnią" Tyma winna cieszyć aktorki, które na ogół dramaturdzy krzywdzą, preferując męskie obsady. Jest to sztuka pisana jakby na zamówienie. Dlaczego więc Tym-reżyser odbiera wykonawczyniom to co przyznał im Tym-autor? Dużo chyba wysiłku kosztowało reżysera narzucenie wszystkim jednej maniery podawania tekstu, a w końcu zdezorientowany widz nie bardzo wie z jakiej to miało być konwencji: rozkrzyczanej wrzaskłiwości włoskiej komedii dell'arte, prymitywu ludowych jasełek, czy mechanicznej automatyki groteski. Po co jeden uniform odtwórczy, który nie służy wzmocnieniu konstrukcji dramatycznej a zacieraniu indywidualności aktorskiej.

Co bujniejsze osobowości przebijają ten pancerz, chłodna Kierowniczka bielizny czystej - Maria Chwalibóg, wyrafinowana Przewodnicząca - Halina Łabonarska, zadzierżysta Napiórna - Barbara Rachwalska, prymitywna Zmianowa - Zofia Merle.

Reżyser rozpaczliwie stara się opanować całość, dwoi się i troi goniąc za jak najbłyskotliwszym efektem scenicznym. Kończy więc sztukę uderzeniowym stylem dyskotekowym. Jak Hanuszkiewicz "Dekamerona"! Dyskoteka "eksploduje" w zwojach pralniczych rur, a rozbawieni i pobudzeni towarzysko widzowie przestają w swoich fotelach gryźć ukradkiem "delicje" i zadowoleni z wieczoru opuszczają Teatr na Woli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji