Artykuły

Radosny dzwon na Woli

Tłumy. Salon, kawiarnia, off Broadway warszawski, off literatura, off publicystyka, off polityka... Kto tam nie był, kto się nią tłoczył...! Najpierw do bufetu, bo dawali batony czekoladowa i prawdziwą czekoladę (tej zabrakło szybciej) a wszystko tylko za gotówkę, bez bonów i świadectw urodzenia nieletnich dzieci, bez sprawdzania wpisów do dowodów osobistych. Potem - już na salę. Zaproszeń zabrakło, albo je pokradziono, miejsca okazały się być podwójnie i potrójnie obsadzone, a bronione z werwą godną wielkiej sprawy. Kiedy wreszcie usiedli ci, co mieli na czym (a stojący znaleźli pozycję stania najdogodniejszą) rozpoczął się... show pralniczy w pralni "Radosny dzwon". Trwał z przerwą godzin dwie, skończył się aplauzem sali, skandowaniem: autor, autor.

Dośmieszeni, dopieszczeni żartem, dowcipem, metaforą, łaskotaniem, analogiami złożyli widzowie szacownego Teatru na Woli hołd reżyserowi spektaklu i autorowi jednocześnie Stanisławowi Tymowi, hołd należny a zaległy o lat parę (jako, że sztuka pt. "Pralnia" powstała latka temu, wracała do autora celem dokonania przeróbek - leżakowała tu i ówdzie, przerabiała się długo, nim wreszcie osiągnęła deski, zaangażowanej niewątpliwie sceny przy ul. Kasprzaka). Tłumy wyległy przed teatr, wsiadły do maluchów, autobusów lub - nie wypominając - zgoła lepszych pojazdów: wieczór z "Radosnym dzwonem" przeszedł do historii. Był to wieczór, dla ścisłości informacji, tzw. premiery prasowej (czwartek, 9. 04. br.).

A serio, to jest, powiedzmy nieco bardziej serio: czym okazała się owa dawno napisana (w wersji pierwotnej) "Pralnia"? Groteską łaskotliwą, ezopowym językiem przybliżonych metafor złożoną, której tematem jest - oczywiście - nasza rzeczywistość. Ta z dziś, czy raczej z przedwczoraj i wczoraj (chociaż: czy dałoby się wyodrębnić tak wielkie strukturalne różnice... ?) Zakamuflowana - jak przystało na manierę sztuk pisanych kilka lat temu - kostiumem, zagadana metaforą, zasłonięta sztafażem absurdalnej intrygi w absurdalnych realiach.

Dzisiaj, kiedy czeka się na rzeczy widziane wprost wszelkie "Pralnie" muszą budzić niedosyt, choćby sumienie dokonywało korekty zgodnej ze zdrowym rozsądkiem: o co chodzi, to powstało wtedy, kiedy można było tylko tak, a zresztą: kiedyż to groteska nie była nośną formą przekazania diagnoz i pytań najjaskrawszych? Niezależnie od cenzury, autocenzury i tak dalej...

Niby więc żadnych pretensji do Tyma mieć nie można, wręcz przeciwnie, ucieszyć się, że żyje jako autor, że teatr będzie miał w repertuarach nie tylko "Rozmowy przy wycinaniu lasu", że nadal chce mu się śmiać.

Niby tak. Ale przecież - spóźniona ta "Pralnia". Nie o lata nawet, nie o miesiące. Spóźniona o cały styl rozmowy z widzem, styl, który - przypuszczam - stanie się odrobinkę passo dzisiaj, który - sprawiedliwie czy nie - widz uzna za łatwe łaskotanie...

Oczywiście satyryk zawsze ma swoje prawa. Jego świat to świat widziany krzywo, z grubej rury, nie musi być serio, powinien doceniać farsowość skrzywień, zrobić z nich dowcip i pozwolić widzom odetchnąć w oczyszczającym śmiechu - to wszystko prawda. Ale... prawdziwe jest także określenie dynamiczny na przykład. Może być czasami trafne, adekwatne, jedyne w jakimś kontekście. Istnieje w słownikach a spróbujmy go dzisiaj użyć - nie da się... Skojarzy się z rozwojem, sukcesem i całym zestawem odrzuconych dokładnie przydawek. Dlatego, chociaż "Pralnia" bawi i podnieca kawiarnię warszawską (niby jej nie ma, ale taki był tłok na Woli...) jest chyba dzisiaj tylko zabawą a propos, niczym więcej.

O cóż tu chodzi? Jest sobie pralnia ("Radosny dzwon"), która nie pierze niczego, ale której personel zorganizowany jest w świetnie funkcjonującym systemie hierarchii totalitarnej. Gada się plotkuje, wspomina pod okiem zmianowej lub kierowniczki, ale tylko to i tylko tyle, ile życzy sobie góra: pani przewodnicząca punktu pralniczego. Personel (inwalidki, same panie) żyje w tym systemie raczej bez szczególnych rozkoszy, ale już się przyzwyczaił. Aż tu raptem: likwidują pralnię czyli punkt. Aby go uratować pani przewodnicząca uruchamia najpierw idola pralni - emerytkę pralnictwa - a potem morduje tę emerytkę, stwarzając tym samym problem. Mord oczywiście upozorowany na wypadek. Komisja badająca sprawę kończy równie marnie, bo wpada na trop pralniczej mafii inwalidek. Górą jest inteligentna twardogłowa, pani przewodnicząca.

Idee wolności i prawdy po drodze rozsiane jako ziarenka buntu sczezną w obliczu pomysłowości i przewrotności systemu, jaki opracowała dla swojej pralni pani przewodnicząca. Jest jeszcze o nostalgii za dziedzicem, który rozdawał koszule parcelantom, jest o propagandzie i kulturze (w pralni) - praczki przygotowują występ recytatorsko-wokalny, jest o konformizmie, stadzie itp. Wszystko kraszone obficie tak zwanymi wyrazami, kalamburami, skojarzeniami prawie wprost i humorem kabaretowym. "Radosny dzwon" rezonuje w każdym widzu zbitką brekekeksów nowo-mowy jaką go częstowano lata, sam jest - świadomie - tej nowo-mowy perełką osobną.

Tyle treść, szkielet czyli wymowa ideowa utworu. Tłumaczyć jej bliżej nie ma potrzeby.

Na scenie pojawia się siedemnaście pań i - pod sam koniec - dwóch panów (komisja). Praczki i ich władze stanowią grupę osób wyodrębnionych z realiów, powiedzmy, naszych: ubrane są syntetycznie czyli nijak, czyli w ogóle nie są ubrane a jedynie przebrane w kostiumy-znaki. Ogólne, uniwersalne. Kierowniczka bielizny czystej - jak nadzorczyni w kacecie na przykład (Maria Chwalibóg), kierowniczka bielizny brudnej - jak stara panna sufrażystka (Barbara Horawianka - gościnnie), pani przewodnicząca - jak dama rentierka (Halina Łabonarska), zmianowa - jak praczka i czasów rewolucji francuskiej (Zofia Merle - gościnnie), kandydatka na praczką Ewa - jak dzisiejsza dziewczyna z małego miasteczka (Iwona Głębicka).

Panie grają znakomicie, są swobodne dowcipne, scena należy do nich. Wymienić trzeba świetną (też gościnny występ) Barbarę Rachwalską, wspomniane Łabonarską i Horawiankę i Merle. Jako idol pralnictwa w półniemej roli występuje (też gościnnie) sama Jadwiga Chojnacka. Panowie: Michał Anioł i Jan Matyjaszkiewicz mają tu mniejsze pole do popisu. Jan Matyjaszkiewicz zresztą tworzy maleńką kreację-cacko: urzędnik, który wie, że musi firmować kłamstwo, ale wie też, co jest ceną prawdy, więc tchórzy.

Spektakl toczy się w dobrych tempach, ma kabaretowy nerw, ma rytm i soczystość. Nie ma, niestety, finału, bo finał zrealizowany (beatowy występ praczek) jest pointą chybioną. Dosłowność tej pointy zabija jej sens, morduje przesłania, nie mówiąc o tym, że stawia niepotrzebnie kropki nad "i" kryminalno-prawno-kabaretowej intrydze, biorąc ją tym samym już nie w cudzysłów nawet, co w supernawiasy. Ale skoro nawiasy, to czemu nie było ich przedtem?

Dialogi bywają tu smakowite, niektóre sceny proszą się o określenie kawałek prawdziwego teatru, dowcipy już ciężkawe i nie najlepsze (często!), aktorstwo wyrównane i zadowalające (w paru wypadkach świetne, o czym już było). Jak wiadomo, rozśmieszyć widownię wcale nie jest tak łatwo, ta prasowo-premierowa się śmiała, i głośno, ale też i widownia ta przyszła po to, by się śmiać. Mam tu na myśli - wiedziała na co idzie, co się tu będzie odprawiało, po co, dlaczego.

Czy chcę przez to powiedzieć, że "Pralnia" może mieć kłopoty z widownią codzienną, powszednią? Nie, nie chcę tego powiedzieć, i sądzę, że będzie przeciwnie. Po posusze postnych śmieszków lat poprzednich ten pralniczy show będzie się podobał na pewno. Co nie znaczy, by należało uczciwie określić Tymowej niezłej wcale "Pralni" (a myślę tu już o jej kształcie scenicznym) jako sztuki zamiast, spóźnionej z przyczyn obiektywnych, ale - spóźnionej. Czy to obniża wartość przedstawienia?

Na to pytanie odpowie sobie każdy sam. Ja mogę tylko zachęcić do jego obejrzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji