Artykuły

Holender tułacz

REALIZACJA oper Ry­szarda Wagnera nie na­leży do rzeczy łatwych. Toteż premiera na scenie Teatru Wielkiego w Warsza­wie "Holendra tułacza" (zwanej niekiedy "Latający Holender") - opery romantycznej, pocho­dzącej z wcześniejszego okresu twórczości wielkiego, niemieckiego kompozytora, oczekiwana była nie tylko z zainteresowa­niem, ale i z pewnym niepoko­jem.

Warszawska inscenizacja "Ho­lendra tułacza" jest dziełem re­żysera z Niemieckiej Republiki Demokratycznej Erharda Fische­ra. Dla osób, które te operę już kiedyś oglądały (w Warszawie była grana w latach trzydzies­tych), a jest zapewne takich niewielu - przedstawiona obe­cnie wersja jest zaskakująca, delikatnie mówiąc dziwna. Odziera ona dzieło Wagnera (jest on także autorem libretta) z uroku starej, romantycznej le­gendy o potępionym Holendrze błąkającym się po morzach na statku widmie. Reżyser zastoso­wał najgorsze, co może tego ro­dzaju dziełu zaszkodzić - "ure­alnił" legendę, potraktowawszy ją jako koszmarny sen córki norweskiego żeglarza - Senty, zakochanej w... portrecie Holen­dra. Bezlitosny reżyser na czas trwania uwertury i całego pier­wszego aktu kładzie na froncie sceny, na twardej podłodze Sentę, która "śni" cały dramat. Podziwiać trzeba śpiewaczkę. która godzi się na męki leżenia przez ponad godzinę na deskach sceny. A przede wszystkim jest to sprzeczne z legendą, jej uro­kiem, romantyką, niweczy ro­mantyczną treść, która prze­cież była natchnieniem poe­tów (m. ta. Heinego) i samego Wagnera. W dru­gim i trzecim akcie Senta miota się po scenie z portretem Holendra, a w finale, po "prze­budzeniu" pozostaje z rozbitą ramą obrazu i wraca do powszedniego, szarego życia wśród ner­wowo pracujących prządek. A jak podaje legenda i czym ope­rę kończy Wagner - Senta, by dochować wierności, mającej zbawić przeklętego i błąkające­go się po morzach Holendra - skacze ze skały w morze. Tak więc koncepcją reżysera nie wiadomo po co wypacza sens i urok dzieła.

Muzycznie "Holender tułacz" nie jest łatwy do realizacji. Pod tym względem zespół Teatru Wielkiego stanął na wysokości zadania. Orkiestra i chór (przy­gotowany przez Lecha Gorywodę), wzmocniony Chórem Męs­kim Centralnego Zespołu Artystycznego Wojska Polskiego pod dyrekcją Antoniego Wicherka brzmią bardzo dobrze. Ogląda­łem drugą obsadę. Występujący gościnnie w roli Holendra Bro­nisław Pekowski (z Bydgoszczy), stworzył świetną kreacje aktor­ską i wokalną. Można powie­dzieć, że on właśnie podnosi poziom calego przedstawienia. Również Barbara Zagórzanka pięknie wykonała partię Senty, zbierając zasłużone brawa za balladę w drugim akcie.

Scenograf, Roland Aeschlimann (Szwajcaria) znakomicie rozwiązał scenę z widmowym, niesa­mowitym okrętem, wykorzystu­jąc świetne możliwości technicz­ne naszej sceny. Sprzeciw jed­nak musi budzić więzienny niemal wygląd wnętrza domu Dalanda i jego córki Senty.

Opuszczamy teatr z mieszany­mi uczuciami, z żalem do reży­sera za zniekształcenie pięknej legendy i idei Wagnera, za przesadne manipulowanie wykonawcami, przede wszystkim miotającymi się po scenie tłu­mami - bądź to marynarzy, bądź to prządek.

Obejrzeć "Holendra tułacza" trzeba. Nieczęsto przecież zda­rza się widzieć dzieło Wagnera na naszych scenach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji