Artykuły

Holender-Widmo

Warszawska inscenizacja "Holen­dra", przygotowana przez reżysera z NRD i szwajcarskiego scenografa próbuje naśladować sugestywną Kon­cepcję Harry Kupfera z Bayreuth. W podobny sposób wprowadza Holendra-Widmo do wyobraźni Senty, rozbudzonej romantyczną lekturą i tu rozgrywa akcję legendy o że­glarzu skazanym na wieczną tu­łaczką, ciążącym na nim przekleń­stwie, odkupieniu przez wierną miłość. Jest to imitacja solid­nie wykonana, ale bez ekspresji i polotu oryginału. Senta już podczas uwertury pokazuje się na scenie i leży przez godzinę, choć śpiewa dopiero w drugim akcie. Jeżeli efekt artystyczny nie jest sensacją, to cena, jaką płaci za ten pomysł główna bohaterka wydaje się wygórowana.

Hanna Lisowska po takiej udręce zdumiewa świetną formą wokalną. To prawdziwa przyjemność słuchać jej zdrowego, nośnego głosu z blaskiem, prawie bez najmniejszej usterki (eksploatowanego czasem nie­potrzebnie do maksimum) i patrzeć na tę jasnowłosą, smukłą, nordycką postać, wymarzoną do roli córki nor­weskiego żeglarza. Hanna Lisowska nie wikła się w subtelności psychi­ki rozgorączkowanej, przewrażli­wionej Senty-marzycielki na pogra­niczu halucynacji i schizofrenii, ja­ką stworzyła Lisbeth Balsley w Bay­reuth w inscenizacji Harry Kupfera. Jej Senta, to psychicznie zdrowy ży­wioł wyobraźni.

Jeszcze jedną zaletą tej premie­ry jest uporządkowane brzmienie orkiestry, w bardzo dobrych proporcjach między grupami i w stosunku do głosów na scenie, z dozą wagnerowskiego charakteru i atmo­sfery w niuansach, artykulacji, zmia­nach tempa, oddechach.

Ale to już niestety niemal wszy­stkie zalety przedstawienia. Roman Węgrzyn (Eryk) ma bardzo dobrze brzmiący górny rejestr, ale co się dzieje w średnicy?! Jerzemu Artyszowi przeszkadzała niedyspozycja i głos nie do partii Holendra, choć jego interpretacja potrafi zaintere­sować. Dobrze spełnił swoje zadanie Michał Skiepko w roli sternika okrętu Dalanda, a Irena Ślifarska, choć miała kłopoty z dykcją i od­dechem, umiała stworzyć sugestyw­ną postać niesamowitej staruchy Mary. Chór śpiewał nieźle, ale na­zbyt często nie nadążał za ręką dy­rygenta, ociągając się niezgrabnie, zwłaszcza w pieśni prządek.

Nie do pomyślenia jest jednak, żeby w jakimkolwiek teatrze na świecie, w premierowym przedstawieniu mógł wyjść na scenę Daland (Marek Dąbrowski), pomimo tak katastrofalnej niedyspozycji. Teatr, który nie może sobie pozwolić na to, żeby w obliczu zagrożonej premiery spro­wadzić nagłe Dalanda z NRD, Szwaj­carii czy Austrii, oferuje publiczno­ści, wliczone w bilet, egzotyczne po­czucia peryferii cywilizowanego świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji