Artykuły

Młodzi Giganci

- Artysta rodzi się z kompleksów, zahamowań, przekrzywień, niedoskonałości, a z drugiej strony - marzeń, potrzeb, zadawania sobie pytań. I to wszystko tworzy ciśnienie, żeby coś z tym zrobić - mówi SANDRA KORZENIAK, aktorka Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Ubiegły rok był dla nich przełomowy. Sandra Korzeniak zagrała rolę, która wyznaczyła kierunek dla całego pokolenia aktorów. Maria Mileńko wygrała konkurs na plakat Dnia Europy. Krzysztof Urbański objął jedną

z najbardziej cenionych w świecie orkiestr symfonicznych.

Kawiarnia obok Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Kiedy po skończonym przedstawieniu koledzy śmieją się i przekrzykują,

Sandra Korzeniak siedzi w fotelu, z podkurczonymi nogami, w czapce naciągniętej na oczy. Nieobecna, zamknięta w sobie, jakby jeszcze nie wróciła ze świata wykreowanego na scenie. - Często po spektaklu sprawiam wrażenie takiej "odklejonej" od rzeczywistości - uśmiecha się. - Pamiętam, jak wracałam do domu tramwajem po tym, jak Krystian Lupa zaproponował mi rolę w "Mistrzu i Małgorzacie". Podeszła jakaś pani i powiedziała: "Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze". Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, że przecież ja jestem totalnie szczęśliwa! Wydaje się, że to jej chwila. Za rolę w spektaklu "Tryptyk. Persona/Marilyn" dostała Paszport "Polityki", krytycy chwalą ją na wyścigi. Ale jednocześnie pojawiły się pytania o cenę, jaką zapłaciła za zbudowanie roli, opinie o okrutnej wiwisekcji, której reżyser dokonał na aktorce, by osiągnąć efekt sceniczny. Bo kiedy Sandra Korzeniak wychodzi do braw, wygląda na skrajnie wyczerpaną, z zapuchniętymi oczami, nieobecnym wzrokiem. - To nie tak, ja nie jestem ofiarą! - złości się. - Owszem, to jest wysiłek, ale tak ma być! Każda rola to żądza dotknięcia czegoś, czego w normalnym świecie nie jestem w stanie przeżyć. Po spektaklu żałuję tylko, że to już koniec.

Wewnętrznie rozedrgana, przyznaje, że składa się z samych sprzeczności. Bywa silna, gdy konsekwentnie odmawia wyzwań poniżej swych ambicji, nie przyjmuje seriali czy pracy w reklamie. A jednocześnie boi się, że to tylko chwila wzlotu, a za moment nikt nie będzie jej chciał. - Sukces - co to znaczy? - pyta. - Jestem na jakimś etapie drogi, nie czuję, że osiągnęłam coś takiego, co daje mi poczucie bezpieczeństwa. Cały czas jestem przerażona i nie wiem, co dalej. Dla wielu w przedstawieniu Lupy pojawiła się znikąd, a przecież Akademię Teatralną w Krakowie skończyła dziesięć lat temu. Po studiach trafiła prosto na scenę Teatru Starego. Dzięki temu zamiast, jak jej koleżanki, rozsyłać CV i biegać na castingi, grała główne role. "Mistrz i Małgorzata, "Sen nocy letniej", ale też "Zbombardowani", "Polaroidy" czy "Gang bang". Spektakle według dramatów brutalistów, kontrowersyjne, trudne. Nie dla widza szukającego w teatrze lekkiej rozrywki na sobotni wieczór. Miały świetne recenzje, a jednak szybko zdejmowano je z afisza. Sandra nie potrafiła się z tym pogodzić. - Od dziecka byłam wyczulona na niesprawiedliwość, aż do przesady. Kiedy miałam osiem lat, ojciec przywoził z Czechosłowacji "Lentilki" - takie kolorowe cukierki. Musiały być podzielone między mnie i siostrę tak, żeby nikt nie został pokrzywdzony. Rozdzierałam torebkę i: "jeden niebieski dla ciebie, drugi niebieski dla mnie" - opowiada Sandra. Nie potrafiła zostać dłużej w Krakowie. Przeniosła się do warszawskiego Teatru Dramatycznego, jednak stolica przyjęła ją chłodno. Pół roku bez roli. - Obce miasto, bez pracy, bez perspektyw. To było piekło, lęki, że toniesz - Sandra zapala jednego

papierosa po drugim, gdy popiół spada na podłogę, na długo milknie. - I myśli samobójcze, żeby już z tym wszystkim skończyć. Teatralna gaża oznaczała przymieranie głodem. Mogła pójść do serialu, gdzie za jeden dzień zdjęciowy dostaje się więcej, niż ona zarabiała przez miesiąc. Spróbowała, choć zarzekała się, że nigdy. - Tylko po to, żeby przekonać się, że miałam rację - opowiada. - Traktowali mnie jak małpę, która ma stroić miny. Żadnego budowania postaci, prawdy psychologicznej. Ja wiem, że to komuś jest potrzebne, ktoś to ogląda, ale to nie mój świat. Po pół roku beznadziei w Dramatycznym pojawił się Krystian Lupa, który zobaczył w niej Marilyn ze swojego spektaklu. Powróciły obrazki z dzieciństwa, gdy modliła się: "Panie Boże, wytrzymam ten ból, ale w zamian pozwól mi zostać największą na świecie piękną aktorką". Chociaż kiedy była dzieckiem, wszystko mówiło, że nie powinna jednak wybierać zawodu, w którym będzie wciąż poddawana ocenom. Zakompleksiona, niepewna siebie. Z dzieciństwa wspomina warsztaty aktorskie, na które poszła w wieku trzynastu lat. Prowadził je Jacek Poniedziałek. - Jaki on był dla nas okrutny! - opowiada Sandra. - Zadawał ćwiczenia na skompromitowanie swojej cielesności. Kazał mi, dojrzewającej dziewczynce, która wstydzi się, że właśnie urósł jej biust, tańczyć przed wszystkimi jakieś wygibasy.

Myślałam, że umrę z upokorzenia. Potem wcale nie było łatwiej. Egzaminów do szkoły teatralnej z nerwów prawie nie pamięta. Do dzisiaj, kiedy tylko próbuje zaśpiewać przed publicznością, nerwy powodują, że traci czucie w ciele. - Artysta rodzi się z kompleksów, zahamowań, przekrzywień, niedoskonałości, a z drugiej strony - marzeń, potrzeb, zadawania sobie pytań. I to wszystko tworzy ciśnienie, żeby coś z tym zrobić - mówi Sandra. Rozumie kolegów, którzy idą do telewizji. Sama nie jest pewna, jak by się zachowała, mając całą rodzinę na utrzymaniu. Na razie ma tylko stary rower. Podróżuje między Krakowem a Aninem, albo po prostu nocuje w pokoiku gościnnym w teatrze. Jest odpowiedzialna tylko za mieszkające z nią koty, więc może sobie pozwolić na bezkompromisowość.

Znajomy krytyk powiedział jej, że po takiej roli, jak Marilyn, są możliwe dwa scenariusze - albo posypią się propozycje, albo znowu będzie całkowita cisza. Zgłosił się jedynie Grzegorz Jarzyna, który obsadził ją w swoim spektaklu "Areteia" wystawionym w Essen. - Mówią, że jestem trudna, że się mnie boją. Tylko kto? Gdzie są ci tchórze?! - irytuje się aktorka. I zaraz dodaje, że to nie skarga, bo sama świadomie wybrała taką drogę. Wie, na jakim świecie żyje, że jeśli nie jesteś cwaniakiem, to musisz pogodzić się z tym, że możesz stać się ofiarą. Ale ona nie zamierza się poddawać.

Całość w miesięczniku Sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji