Artykuły

Cudotwórcy

Podczas gdy ludzie "robiący w polityce" i żurnaliści prasowi wybrzydzają na Walendziakową telewizję, z publikowanych co tydzień w dodatku telewizyjnym "Gazety Wyborczej" danych Ośrodka Badania Opinii Publicznej wynika, że program TVP cieszy się rosnącym uznaniem statystycznego widza. Gwałtownie bowiem skoczyła od końca ubiegłego roku krzywa ocen pozytywnych, często już przekraczających 80 proc. Np. "Czar par" i magazyn "Filmidło" uzyskały pochlebne oceny u aż 88 proc. odbiorców.

Nigdy dotąd nasza telewizja nie osiągała tak wspaniałych wyników działania. Można by więc powiedzieć, że prezes Walendziak i jego drużyna - to prawdziwi cudotwórcy. W rzeczywistości jednak nie z cudem mamy do czynienia, lecz ze sprytnym fortelem, który polega na poprawiającej wyniki badań OBOP zmianie ich metody. Obecnie respondenci tej służebnej wobec TVP instytucji nie stawiają poszczególnym programom not wedle dotychczasowej skali ocen. Wystarczy, jeśli ankietowany odpowie, czy mu się program podobał lub nie podobał. Z różnicy między odpowiedziami negatywnymi a pozytywnymi powstaje wskaźnik procentowy, nazwany "oceną względną", z reguły wyższy niż przy ocenach stopniowanych, od bardzo dobrej do niedostatecznej.

A propos cudotwórców: tak można nazwać uzdrowicieli, do których chorzy zwracają się o pomoc, gdy bezsilna jest oficjalna medycyna. Trzech uzdrawiaczy zaprosił do swojego talk-show "Na każdy temat" w Polsacie, wykreowany przez swych chwalców w prasie na gwiazdę telewizyjną, dziennikarz Andrzej Woyciechowski. Pierwszym jego rozmówcą był chirurg zajmujący się akupunkturą, należącą u nas do niekonwencjonalnych metod leczenia, a leczyć nią można nie tylko wszelkie dolegliwości, ale także - według twierdzenia tego lekarza - pobudzać nakłuciami czterech punktów na głowię inteligencję np. przed zdawaniem matury.

Następny gość Woyciechowskiego, słynny już uzdrowiciel Zbigniew Nowak, leczy energią z kosmosu. Potrafi uzdrawiać nawet na dużą odległość, za pomocą fotografii. Właśnie w ten sposób sprawił, że kontuzjowanemu skutkiem wybuchu pocisku pułkownikowi odrosły zniszczone błony bębenkowe w uszach. On sam opowiadał o tym cudzie w studiu, podobnie jak matka dziewczynki, którą Nowak uleczył z wodogłowia. Innym jego pacjentem był także obecny w studiu pies, uzdrowiony z padaczki. Swoimi cudotwórczymi rękami pan Zbigniew miął palących widzów wyzwolić z ich nałogu. Ze mną, niestety, się to nie udało. Sięgnęłam po papierosa zanim jeszcze wyciągnięte ręce i twarz Nowaka zniknęły z ekranu.

Występ Zygmunta Szczepańskiego, charyzmatycznego - jak się sam przedstawił - uzdrowiciela i jasnowidza, można uznać za żart. Zamiast bowiem ławki w parku oraz jakiegoś mężczyzny i kobiety z blond włosami, na opisanym przez niego zdjęciu w zamkniętej kopercie widniało oblicze... Waldemara Pawlaka.

Siedząca w "loży komentatora" Elżbieta Dzikowska widziała w swoich podróżach wiele dziwnych rzeczy, włącznie z wędrującymi duszami, wszystkiemu więc, co mówili goście red. Woyciechowskiego, dawała wiarę. Ja, z natury sceptyczka, w żadnego uzdrowiciela nie uwierzę, dopóki na własnej osobie nie sprawdzę jego mocy.

Swojego rodzaju cudotwórcą jest mistrz reżyserii filmowej i telewizyjnej Kazimierz Kutz, który wyczarował z głośnej sztuki Janusza Głowackiego "Antygona w Nowym Jorku" fascynujący spektakl w poniedziałkowym Teatrze TV. Autor nazwał ten dramat ludzi na dnie "komedyjką o rozpaczy", bo sporo tu wisielczego humoru w błaznowaniu Pchełki, w kłopotach z przytaszczonym do parku niewłaściwym nieboszczykiem. Według Kutza "Antygona..." opowiada o tym, jak "raj przybrał wymiar piekła", a Głowacki to samo wyraził w krótkim wprowadzeniu do spektaklu, mówiąc: "Niebo tak się zachmurzyło, że Boga już nie widać". Trudno się identyfikować z kimkolwiek z trójki bohaterów, ale w monologach sierżanta Murphy'ego słychać było wyraźną przestrogę, że ich los może spotkać każdego z nas. Bo to nie jest sztuka o bezdomnych w dosłownym sensie, lecz o ludziach, którym grunt się osunął spod nóg i, oprócz głodu miłości, pozostała tylko rozpacz. Reżyser złożył obsadę ról ze swoich ulubionych krakowskich aktorów: Anny Dymnej, Jerzego Treli, Jana Peszka i Jerzego Grałka, co zapewniło tej jego kolejnej premierze na scenie TV pełny sukces.

Trzy dni wcześniej Kazimierz Kutz gościł w swoim cykłu rozmów o Śląsku "Wesoło, czyli smutno" ordynariusza diecezji opolskiej, ks. biskupa Alfonsa Nossola. Rozmawiali m. in. o Uniwersytecie Opolskim, o którego powstaniu dziwnie głucho było w mass mediach o ogólnokrajowym zasięgu. A jest to uczelnia niezbędna dla stworzenia na Opolszczyźnie własnej elity intelektualnej. Bp Nossol dał dowód dużego poczucia humoru, śmiejąc się razem z publicznością z opowiadanych przez aktorów w "pubie" Kutza śląskich dowcipów o księżach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji