Artykuły

Wchodzimy w cudze życie

Rozmowa z Agnieszką Glińską o jej najnowszym przedstawieniu.

Do domu niespodziewanie przyjeżdża Córka. Jest w zaawansowanej ciąży. Jak zostanie przyjęta przez Matkę, Ojca, młodszą Siostrę? Agnieszka Glińska przygotowuje na Scenie w Baraku w Teatrze Współczesnym polską prapremierę norweskiej sztuki "Imię" Jona Fosse'a.

DOROTA WYŻYŃSKA: Jon Fosse na bohaterkę swojej sztuki "Imię" wybrał dziewczynę w ciąży. Jeśli przytoczymy tytuły jego innych dramatów: "Dziecko", "Matka i dziecko", "Syn", nie mamy wątpliwości, że temat - macierzyństwo - nie jest tu przypadkowy.

W Pani spektaklach również powraca temat matki i dziecka. W "Szczęściu Frania" Perzyńskiego i w "Moralności pani Dulskiej" Zapolskiej młode dziewczyny zachodzą w ciążę. O dziecku marzy Szatynka z "Po deszczu" Belbela, bohaterka "Jordan" zabiła swoje dziecko.

AGNIESZKA GLIŃSKA: U Zapolskiej, u Perzyńskiego ciąża była mieszczańską katastrofą, społecznym faktem, do którego trzeba się odnieść. Wszystko kręciło się wokół tego, co powiedzą inni. A jeśli matka była samotna, a ojciec uciekł za granicę... to już tragedia. Szybkie zamążpójście rozwiązywało problem. U Fosse'a kobieta w ciąży znaczy więcej. Pojawi się nowy człowiek. Tuż-tuż, lada moment, ta dziewczyna może urodzić dziś, jutro, w każdej chwili.

Na jaki świat trafi to dziecko? Jakich będzie miało rodziców? Z przyjemnością oglądamy telenowele dokumentalne o tym, że rodzą się dzieci. Patrzymy na piękne porody i wzruszamy się razem z młodymi rodzicami. A czy zadajemy sobie pytanie, na jaki świat przychodzi to dziecko? Co mamy mu do zaproponowania? Czego możemy go nauczyć?

- Bohaterowie sztuki, której tytuł brzmi "Imię", paradoksalnie imion nie mają. Autor w didaskaliach nazywa ich: Dziewczyna, Chłopak, Siostra, Matka, Ojciec. Co - Pani zdaniem - ma oznaczać ten zabieg?

- ...Tylko dziewczyna w ciąży ma imię. Zwracają się do niej Beatę. Ona jedna próbowała się stąd wyrwać, ona jedna starała się być inna. Wszyscy tutejsi i Chłopak, ojciec dziecka, który - proszę zwrócić uwagę - tak naprawdę nigdy nikomu nie został przedstawiony, imion nie mają. Beatę kilka razy podczas sztuki zastanawia się nad imieniem dla dziecka: "Dziecko musi mieć jakieś imię. Wszyscy muszą mieć jakieś imię. Musimy mu znaleźć jakieś imię".

- Ten jej upór, żeby wybrać imię dla dziecka, to przekonanie, że tylko w ten sposób będzie mogła powołać je do życia. Bo coś, co się nie nazywa, nie istnieje.

- "Imię" napisane jest bardzo prostym językiem. Bohaterowie rozmawiają ze sobą krótkimi, powtarzającymi się zdaniami: "Wiesz co?" "Co takiego?", "Nie, nic", "Powiedz.", "Nie." - to przykładowy dialog.

- A jak my wszyscy dziś ze sobą rozmawiamy? "Co u ciebie?" - "OK", "Jak tam w pracy?" - "No, w porządku." "Co robiłeś?" - "Nic takiego.", "Co czytasz?" - "E, jakąś tam książkę". Im bardziej zagłębialiśmy się na próbach w ten tekst, tym bardziej przerażało nas, że przecież nas to też dotyczy. Co się z nami dzieje? Gdzie jest bariera, której nie możemy pokonać? Dlaczego nie umiemy się porozumieć? Nie umiemy czy nie chcemy?

Bohaterowie sztuki wydają z siebie pojedyncze zdania, gotowe frazy, których się kiedyś nauczyli i które wypowiadają bez zastanowienia. A kiedy przychodzi do próby wymiany myśli, wycofują się. Boją się powiedzieć coś od siebie, unikają istotnych tematów.

Ale to nie jest historia ludzi pozbawionych uczuć. Oni wszyscy w jakiś sposób są emocjonalnie wypełnieni, ale z trudem przychodzi im komunikowanie się ze sobą.

Na tym świecie, w tej rodzinie, ma pojawić się dziecko.

- Jon Fosse opowiada historię jedną z wielu. Podobnie jak w innych Pani spektaklach, np. w "Po deszczu" Belbela czy w "Trzech siostrach" Czechowa, podglądamy zwyczajne życie...

- Strasznie łatwo przychodzi nam ocenianie ludzi, nie wiadomo z jakiego powodu. Jon Fosse jest przewrotny. O bohaterach sztuki nie dowiemy się tu zbyt wiele. Nie poznamy ich wszystkich tajemnic.

Wchodzimy w cudze życie w pewnym momencie i opuszczamy je niespodziewanie. Nie ma tu konstrukcji dramaturgicznej, nie ma początku, rozwinięcia, zakończenia. To wycinek rzeczywistości. Idziemy ulicą, stajemy przed domem sąsiada. Otwarte okno, to zaglądamy do środka.

Stoimy przez chwilę i próbujemy zorientować się, co się tam dzieje, przysłuchujemy się rozmowom. A w pewnym momencie idziemy dalej.

- Twórczość Norwega Jona Fosse'a nie jest u nas znana. Jak Pani postrzega ją na tle dramaturgii współczesnej obecnej na polskich scenach?

- Jestem zachwycona jego dramatami - "Dzieckiem" i "Imieniem". W przeciwieństwie do tzw. nowego brutalizmu (Mark Ravenhill, Sarah Kane) nie wskazuje ekstremów, naświetla to, co zwykłe, proste, banalne. To jest i śmieszne, i porażające, i dotkliwe przez niespełnienie, przez to, że żadna burza nie następuje. Opuszczamy dom naszych bohaterów w momencie, w którym równie dobrze mogliśmy się w nim pojawić.

Agnieszka Glińska

Nie jest reżyserem skandalistą, nie stara się na siłę zaszokować widza. Jej spektakle, w których subtelna ironia miesza się ze wzruszeniem, można polecić każdemu.

Agnieszka Glińska jest dziś jednym z najbardziej rozchwytywanych młodych reżyserów. Zabiegają o nią dyrektorzy teatrów w całej Polsce. Jej nazwisko na afiszu stało się gwarancją nie tylko wysokiego poziomu spektaklu, nie tylko dobrego aktorstwa (Glińska umie "rozruszać" nawet aktorów drugoplanowych), ale też pełnej widowni.

Publiczność szczerze śmieje się nie tylko na sztuce "Po deszczu" Katalończyka Sergi Belbela o pracownikach prężnie działającej firmy, którzy w tajemnicy przed przełożonymi wymykają się na dach na papieroska (Glińska reżyserowała ją wspólnie z Władysławem Kowalskim w warszawskim Teatrze Powszechnym), ale też na jej "Moralności pani Dulskiej" Zapolskiej w Teatrze Powszechnym w Łodzi.

Napisany sto lat temu "Korowód" Arthura Schnitzlera w reżyserii Glińskiej w teatrze Ateneum brzmi szalenie współcześnie. Kiedy wystawiała "Trzy siostry" Czechowa (Teatr Powszechny, Warszawa), wyznała, że "Czechowa czyta przez współczesne kino brytyjskie", szczególnie przez filmy Mike'a Leigh.

Szczególną wagę przywiązuje do pracy z aktorem. Glińska, zanim rozpoczęła studia na reżyserii w warszawskiej PWST, ukończyła wydział aktorski.

Jon Fosse (ur. 1959 roku) zadebiutował jako dramatopisarz w roku 1994 sztuką "I nigdy się nie rozstaniemy". Wcześniej znany był w Norwegii jako autor prozy, poezji i książek dla dzieci. Po udanym debiucie w teatrze napisał kolejne dramaty m.in.: "Imię" (1995 r.), "Dziecko" (1996 r.), "Matka i dziecko" (1997 r.) i "Syn" (1997 r.).

W spektaklu w Teatrze Współczesnym wystąpią: Monika Krzywkowska, Piotr Rękawik, Monika Kwiatkowska, Maria Mamona, Leon Charewicz, Przemysław Kaczyński, autorką scenografii jest Magdalena Maciejewska. Sztuka w przekładzie Elżbiety Frątczak-Nowotny była drukowana w "Dialogu" nr 1/2000 r. Polska prapremiera odbędzie się na Scenie w Baraku w Teatrze Współczesnym - 7 kwietnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji