Co na to pan Freud?
- To nie jest tylko opowieść o trzech facetach, którzy się zmaterializowali w jakiejś przestrzeni. Może oni są też obrazem społeczeństwa, człowieka?. A może śnią się komuś? - MAREK BRAND przed premierą swojej sztuki "Co pan na to, panie Freud?" w Teatrze Zielony Wiatrak w Gdańsku.
Magdalena Hajdysz: Dlaczego postanowiłeś odkopać swój dramat sprzed, bagatela, 21 lat?
Marek Brand, aktor, reżyser, dramatopisarz: Ja go nigdy nie zakopałem. Wydaje mi się, że to jest bardzo wdzięczny dramat do pracy z aktorem, bo pozbawiony jakichkolwiek rekwizytów, scenografii, oparty niemal wyłącznie na "żywym" człowieku, jego interpretacji, sposobie myślenia, cielesności. Trzech - a właściwie czterech facetów, bo muzyk też jest tu poniekąd aktorem - i pusta przestrzeń. Jedynym rekwizytem, który się pojawia w trakcie spektaklu, jest krzesło (...)
A kostiumy? Charakteryzują jakoś postaci?
- Kostiumy są najprostsze, jakie mogą być. Gdybyśmy mieli doszukiwać się na siłę charakterystyki, poszlibyśmy tropem freudowskiego myślenia o id, ego i superego. U nas id jest czerwony, kojarzący się trochę z krwią, z organicznością, a jednocześnie z Tanatosem, śmiercią, z popędem seksualnym. Ego jest szare, pomiędzy czerwienią id, a jasnością superego, które jest ubrane w sposób bardziej dystyngowany. (...)
Nie boisz się przyrównania poszczególnych warstw społecznych do "cech" freudowskich id, ego i superego?
- Sam tytuł był swego rodzaju przypadkiem. Nie analizuję Freuda, jego teorii. Mnie interesowało, jak Freud mógłby zinterpretować sen o trzech facetach, którzy znaleźli się w jednej przestrzeni. Oczywiście, idąc tropem Freuda, można powiedzieć, że bohaterowie uosabiają id, ego i superego. Te postaci rzeczywiście są tak skonstruowane - jeden wymyśla, filozofuje, kombinuje, drugi najchętniej dałby komuś w mordę, wszystko ma w głębokim poważaniu, targają nim instynkty i emocje, a trzeci jest pomiędzy nimi, próbuje załagodzić konflikt, zrównoważyć chamstwo id i nadintelektualizm superego. Myślę, że moją sztukę można czytać na kilka sposobów. Opowiada o trzech facetach, którzy wytworzyli sobie bańkę dylatacyjną czasu i wprowadzili się w takie miejsce, w którym mają ciszę i spokój. Ale nie potrafią się dogadać. Każdy z nich chce dominować. Ale nie uciekam też od interpretacji społecznej (...) Bohaterowie tej sztuki są przykładem tego, jak wewnątrz społeczności nie można się porozumieć, gdzie męczy nas megalomania i chęć dominacji nad innymi.
Jak sam stwierdziłeś, "Co pan na to, panie Freud?" jest jednym z dramatów, za które zabierałeś się w swoim teatrze najczęściej.
- Bo uważam, że to jest fajny materiał do pracy aktorskiej. Poza tym daje różne możliwości interpretacyjne. Kiedy w 2001 roku realizowałem "Freuda" z gdyńskimi aktorami Markiem Kocotem i Bogdanem Smagackim, zaprosiłem Macieja Sikałę, który grał swoją muzykę na żywo. Ten zabieg otworzył zupełnie nową przestrzeń do rozumienia miejsca, w którym toczy się akcja sztuki. Nagle się okazało, że to nie jest tylko opowieść o trzech facetach, którzy się zmaterializowali w jakiejś przestrzeni, ale może są obrazem społeczeństwa, czy człowieka. A może śnią się komuś?...
Jak czytasz ten dramat na nowo po tylu latach?
- W poprzednich wersjach scenicznych tego dramatu, skupialiśmy się na pytaniu, dlaczego bohaterowie chcą to dziwne miejsce opuścić, wrócić do rzeczywistości. Teraz zastanawialiśmy się, dlaczego chcą tam zostać. A jeśli chodzi o mnie, to pierwszy raz we "Freudzie" nie gram chama. Chciałem zmierzyć się z inną postacią. Wcześniej zawsze byłem "chyba Bohaterem", takim spod budki z piwem lub stojącym na bramce w dyskotece. Teraz muszę walczyć ze swoją fizycznością, bo pomiędzy Jackiem Labijakiem i Maćkiem Szemielem, z którymi gram w spektaklu, wciąż wyglądam na osiłka (śmiech).
"Co pan na to, panie Freud?" reżyseria Marek Brand. Premiera w sobotę 24 kwietnia o godz. 19 w Teatrze w Blokowisku (Gdańsk, Pilotów 11) bilety 10 zł, kolejny spektakl pon. godz.19
Całość: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
Na zdjęciu: próba spektaklu