Artykuły

Przesadziłam z optymizmem

- Wielu aktorów, także tych najwybitniejszych, bez teatru nie wyobraża sobie życia. Teatr wciąż jest dla nich szansą na interesującą pracę i zawodowy rozwój. I tylko tym można dziś kusić artystów, dążąc do zbudowania prawdziwego zespołu. Jednak to długotrwały proces - mówi Izabella Cywińska, dyrektor artystyczna Teatru Ateneum w Warszawie.

Izabela Szymańska: Minął drugi sezon, od kiedy została pani dyrektor artystyczną Teatru Ateneum. Dwa lata temu mówiła pani, że chce zmienić Ateneum na kilku polach: z teatru gwiazdorskiego uczynić zespołowy, zmienić repertuar. Które z tych planów udało się zrealizować? Izabella Cywińska: Przesadziłam z optymizmem. Wydawało mi się, że dwa sezony wystarczą, żeby zrobić taki teatr, jaki mi się marzył: zespołowy i z własnym obliczem artystycznym. Ateneum, ten "dzielnicowy" teatr na Powiślu z 80-letnią, zobowiązującą tradycją, dostał w ostatnich latach szczególną szansę. Niedaleko wybudowano nowy BUW, aniedługo będzie też otwarte Centrum Nauki "Kopernik", z którym już nawiązaliśmy obiecujące kontakty. Mamy nadzieję, że zaowocują stałą współpracą. Chcemy zainteresować teatrem młodzież, dotrzeć do nowych widzów, odpowiadać im na pytania, których wcześniej sobie nie zadawali. Nie wszystkie plany udało się zrealizować. Dużo w tym naszej winy. Wprowadzenie zmian okazało się trudniejsze, niż sądziłam.

Dwukrotnie byłam dyrektorem teatru i dwukrotnie budowałam zespół od podstaw. Tak mi się trafiało. Tym razem weszłam w cudze buty i zmiana ich okazała się bardzo trudna. Czasy są też inne. Teatr nie jest już jedynym domem aktorów. Na wyciągnięcie ręki mają tysiące zawodowych propozycji. Atrakcyjnych finansowo i ciekawych artystycznie.

Na szczęście wielu z nich, także tych najwybitniejszych, bez teatru nie wyobraża sobie życia. Teatr wciąż jest dla nich szansą na interesującą pracę i zawodowy rozwój. I tylko tym można dziś kusić aktorów, dążąc do zbudowania prawdziwego zespołu. Tworzenie zespołu to jednak długotrwały proces, który muszę przeprowadzać w niezbyt sprzyjających okolicznościach.

Rok 2010 okazał się dla warszawskich teatrów niezwykle trudny. Dlaczego?

- Niespodziewanie zmniejszono nam dotację, nie biorąc nawet pod uwagę tzw. zaszłości, czyli podpisanych wcześniej umów z reżyserami, scenografami. Nie dostaliśmy szansy na zakończenie rozpoczętychjuż realizacji. Dotacja wystarcza obecnie na zapłacenie pensji, czynszu, wywóz śmieci itd., czyli na tzw. koszty stałe oraz na granie starego repertuaru. Jednak nawet na pensje pod koniec roku może nam zabraknąć pieniędzy.

Stary repertuar możemy grać tylko selektywnie, bo jeśfi sztuka jest wielo-obsadowa, a nie daj Boże jeszcze z muzykami, to powinno sieją natychmiast zdjąć z afisza, bo nie ma z czego do niej dopłacać (vide nasza "Stacyjka zdrój").

Powodów tej finansowej rewolucji, o której - starając się dociec jej przyczyny - rozmawialiśmy z radnymi, nigdy nam nie przedstawiono. Niektóre teatry dostały więcej pieniędzy, niektóre mniej - niezależnie od wyników, które można uznać za obiektywne. Mam na myśli np. liczbę premier, zagranych przedstawień oraz frekwencję. Jeśli sytuacja w najbliższym czasie się nie zmieni, będziemy zmuszeni poddać się paranoi; za publiczne pieniądze grać dwuosobowe sztuczki, pozostawiając większość zespołu bez pracy. Teatr jako instytucja kosztuje i żeby realizować swoje podstawowe obowiązki statutowe, musi produkować przedstawienia. A misja? To przecież ona powinna być najważniejsza!

(...)

Trwają też próby do kolejnego spektaklu w mojej reżyserii. "Bóg mordu" Yasminy Rezy będzie małym, czteroosobowym przedstawieniem, które zamierzamy zrobić metodą "manufaktury". Umowę z autorką podpisaliśmy też w zeszłym roku.

"Judaszek" jest moją radością. Zespół jest nowo-stary. Artyści świetnie się ze sobą dogadali, zintegrowali, myślą o teatrze jako o najpiękniejszej przygodzie, rozumieją misję i oddają się swojej pracy bez reszty. Bardzo na nich liczę. To jest ten pierwszy sukces, o który pani pytała mnie na wstępie. Zespół!

A jeśli chodzi o program?

- Czasami myślę, że zaproponowałam naszej publiczności zbyt radykalną zmianę repertuaru. Dwa lata temu zaczęliśmy trzema spektaklami, zktórych dwa, "Odejścia" i "Trash Story", ciągle mają widza. Trzecia propozycja, "Szarańcza" mimo że dobrze zrealizowana przez młodą reżyserkę Natalię Sołtysik, okazała się zbyt odważna, spłoszyła publiczność przyzwyczajoną do zupełnie czegoś innego na scenie Ateneum. Przedstawienie trzeba było zdjąć. To ważne doświadczenie. Z widzem trzeba się liczyć.

Teraz jesteśmy ostrożniejsi. Gramy "Miasto" Griszkowca z jego egzystencjalnymi pytaniami, gramy "Trash Story" Magdy Fertacz mówiące o utrapieniu naszą najnowszą, bolesną historią, pokazujemy "Namiętności" I.B. Singera mówiące o utrapieniu miłością. Jednak nadal mamy w repertuarze nieśmiertelną "Kolację dla głupca" Francisa Vebera, na której publiczność znakomicie się bawi. Niektórzy widzowie obejrzeli ten spektakl nawet kilkanaście razy i ciągle chcą wracać! Nic dziwnego, bo w "Kolacji dla głupca" mamy do czynienia ze świetnym aktorstwem. A farsa jest trudniejsza do grania niż dramat.

Jakie są dalsze plany teatru?

- Plany a możliwość ich realizacji to dwie odrębne sprawy. Mieliśmy realizować "Fabrykę muchołapek" Andrzeja Barta w adaptacji autora. Nie udało się. Mieliśmy zrobić taki niby musical Andrzeja Poniedzielskiego. Pewnie też się nie uda Nie rezygnujemy jednak z monodramu Piotra Fronczewskiego i ewentualnie, jeśli pomoże nam ministerstwo, na małej scenie - we współpracy z radiową "Dwójką" - pokażemy cykl przedstawień opartych na losach naszych wielkich poetów. Opowiemy i wyśpiewamy historie XX wieku. W naszej obecnej sytuacji to tylko tyle i aż tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji