Artykuły

Jak oni fechtują, czyli komercja w Narodowym

"Księżniczka na opak wywrócona" w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Kolorowy spektakl Jana Englerta to profesjonalna produkcja z elementami autoironii. Młodzież jest w niej młoda, zabawa zabawna, a śmiech wesoły. Ale czy rolą Teatru Narodowego jest konkurować z rodzącym się w stolicy bulwarem?

Gdyby zespół sceny narodowej zdecydował się na podbój świata rozrywki, Calderonowska "Księżniczka na opak wywrócona" świetnie sprawdziłaby się jako jego "demo". Co oni umieją? Jak oni śpiewają? Jak tańczą? Jak fechtują? Jak wyglądają w obłędnych sukniach i bez nich? Na wszystko odpowiedź brzmi: "Bardzo ładnie, naprawdę bardzo".

W stworzonym z zielonego linoleum ogrodzie reżyser Jan Englert rozegrał historię o zakochanych książętach i księżniczkach. Nie klasycznie, nie z namaszczeniem, ale w sposób przypominający niegrzeczne, przewrotne, podważające konwencje przeróbki bajek produkcji DreamWorks, Disneya czy studia Pixar. Powstał Calderon/Rymkiewicz w nowoczesnej wersji familijnej, z tańcami, muzyką i niewspółmiernie mrocznym finałem. Fabuła to mieszanka miłosnych potyczek, komedii pomyłek i gier "teatrem w teatrze". Ktoś kogoś kocha, ktoś musi poślubić innego, ktoś jest zazdrosny, ktoś snuje intrygę, ktoś się podszywa, ktoś przez przypadek porywa nie tę księżniczkę co trzeba, ktoś się w tym wszystkim gubi i sam już nie wie, czy żyje, czy gra, czy śni może...

Póki opowieść toczy się wokół motywu przebieranek, udawania i teatralnej ułudy, spektakl wypada lekko i zabawnie. Małgorzata Kożuchowska (księżniczka mantuańska Diana) i Piotr Adamczyk (Roberto, syn księcia Parmy) bawią się kliszami "para kochanków", "amant i amantka", "pierwsza naiwna" i "książę z bajki". Ona wiruje i pląsa między fontanną a lunaparkową karuzelą, jakby zaraz miały spłynąć jej na ramiona motyle, zwierzęta i ptaki. On, w opinającym trykocie z bufami, wypina pierś i uśmiecha się plastikowo. Przerysowani, karykaturalni, raz wycięci z kostiumowych musicali, raz z romantycznych baletów, momentami wychodzą z ról, przysiadając obok siebie z rezygnacją i zmęczeniem, dzieląc się papierosem, wyciszając w skupieniu.

Grzegorz Małecki (Perote) i Ewa Konstancja Bułhak (jego żona, Gileta) tworzą sprawny, farsowo-cyrkowy duet służących. W waciakach i beretach z antenką wydają się nie pasować do tego cukierkowego świata kiczu, syntetycznych kolorów, zapalającej się na zawołanie tęczy i słoneczników wyrastających za horyzontem w scenach uniesienia. Ich epizody napędzają jednak spektakl, nadając mu humor i werwę. Klaunada służących, popisy pięknych kochanków, parodie scen miłosnych, musicalowe i akrobatyczne wstawki z udziałem grupy młodych sympatycznych aktorów. Wszystko bardzo ładne, bardzo...

Niestety, w finale reżyser postanowił nadać przedstawieniu brutalistyczną ostrość.

(...)

Kolorowy spektakl Jana Englerta to profesjonalna produkcja z elementami autoironii. Młodzież jest w niej młoda, zabawa zabawna, a śmiech wesoły. Gdyby te wszystkie środki zostały zaprzęgnięte do komercyjnego spektaklu typu "Guys and Dolls", "Chicago", "Grease" czy "Królewna śnieżka" nie byłoby problemu. Czy jednak rolą Teatru Narodowego jest konkurować z rodzącym się w stolicy bulwarem? Pokazywać klasykę w złagodzonej wersji familijnej? Zapisany u Calderona mroczny finał wydaje się błędem scenariuszowym, elementem z obcego świata właśnie dlatego, że cała reszta to beztroska bajka. Świeża, wirująca, pogodna, z barokowym oryginałem dzieląca jedynie strategie przerysowania i przesady. Dla całej rodziny? Dla widza spragnionego rozrywki? Dla nikogo?

Całośc w Gazecie Wyborczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji