Artykuły

Karmazynowa suknia Gilety

"Księżniczka na opak wywrócona" w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.

"Księżniczka na opak wywrócona" Jana Englerta to najlepsze z przedstawień, które dyrektor Narodowego wyreżyserował w ciągu ostatnich lat. Zabawa czystą teatralnością zmienia się w poważną rozmowę o ludzkiej tożsamości.

Teatr ostatniej dekady za punkt zainteresowania czasem już doznudzenia bierze problem ludzkiej tożsamości: społecznej, etnicznej, genderowej. Może i dobrze by się stało, by niestrudzeni badacze labilności ludzkiej natury zobaczyli "Księżniczkę na opak wywróconą" Calderona w imitacji Jarosława Marka Rymkiewicza. Mamy tu bowiem komedię miłosnych perypetii, ostentacyjnie wręcz konwencjonalnych i poza granicą prawdopodobieństwa zamian ról, kostiumów, słownych gier zaplatanych przez Rymkiewicza w biały wiersz, świetnie zresztą brzmiący w wykonaniu aktorów Narodowego. To wszystko zrazu wydaje się świetną zabawą teatrem i jego możliwościami - zabawą jednak być przestanie. Do przerwy Englert bawi nas reżyserskimi pomysłami. Przez scenę przejedzie tandetny jeleń z papier-mâché, ludowa piosenka Gilety i Perote dzięki swingowej muzyce Macieja Małeckiego staje się pastiszem jakiegoś "Chicago", Diana - u Calderona dosiadająca przecież konia - pojawia się na skuterku, więc widzowie przypominają sobie, że to żartobliwy cytat sprzed 36 lat, gdy na tej samej scenie w przedstawieniu "Balladyny" Hanuszkiewicza ryczały prawdziwe hondy, budząc zgorszenie purystów i entuzjazm postępowców. Efektowne światła podkreślają scenografię Barbary Hanickiej, delikatny pastisz dekoratorskiej mody ostatnich lat z jej minimalizmem i upodobanie do posługiwania się kiczem. Fontanna z pistacjowych kafelków w chwili miłosnych uniesień kochanków strzela girlandą prawdziwej wody, panie przybierają baletowe pozy, często pojawia się gestykulacja rodem z teatralnej pocztówki sprzed 120 lat. Ludzie, cuda w tej budzie! Po tej feerii pomysłów w antrakcie zaczynamy sobie zadawać pytanie: czy aby nie za dużo tej zabawy pod szyldem Calderona? I w drugiej części tonacja przedstawienia zmienia się. Gileta granaprzez Ewę Konstancję Bułhak, na początku śmieszna prostaczka o kanciastych ruchach, niemal męskim sposobie chodzenia, mówiąca wiersz Rymkiewicza na jednej niemal nucie, czasem gdzieś blisko granicy czytelności, teraz ubrana w karmazynową wieczorową suknię tak samo się zachowuje. W tym momencie budzi się samoświadomość dziewczyny. To nawet nie jest calderonowski teatr życia jako snu, gorzkiej wiedzy, że otym, kim jest człowiek, decyduje nie on sam, ale strój, pozycja. Ta świadomość dosięga Giletę. Składający jej dotej pory hołdy obedrą ją z kar mazynowej sukni i złudzeń, czyniąc zniej znów prostą Giletę, teraz zhańbioną i zdegradowaną. Scena porażająca okrucieństwem, a przy tym jedna z najpiękniejszych w tym przedstawieniu. Rola Ewy Konstancji Bułhak to wspaniały przykład aktorskiej transformacji: od kogoś żyjącego wstanie półzwierzęcym aż doprawdziwego człowieka ze wszystkimi jego lękami, niepewnością i rozpaczą. Wielka rola. Te komplementy należą się całemu zespołowi - właściwie należałoby przepisać tu cały afisz. Radością jest patrzenie natak liczną grupę ludzi urodziwych, utalentowanych imówiących ze sceny rzeczy, które zostają wnas dłużej niż sam spektakl. To sukces itego przedstawienia, i całego Teatru Narodowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji