Artykuły

Warszawa. Debata "Mrożek. Uchodźca?"

4 maja o godz. 19.00 w Klubie Chłodna 25 odbędzie się debata "Mrożek. Uchodźca?". W spotkaniu organizowanym przez Kulturę Liberalną i "Kulturę" wezmą udziat: Maciej Englert, Kazimierz Kutz, Antoni Libera, Weronika Szczawińska oraz Jacek Wakar. Całość poprowadzi Jarosław Kuisz.

Z krakowskiego Dworca Głównego do siedziby Wydawnictwa Literackiego przy ul. Długiej idzie się, bo ja wiem, może siedem minut. Był chyba kwiecień 2007 roku, szedłem tą drogą na miękkich nogach. Byłem bodaj kwadrans przed czasem. W WL-u mila pani informuje mnie z lekkim uśmiechem: - Pan Mrożek zaraz będzie. Zwykle przychodzi trochę wcześniej - mówi. I patrząc na moją twarz, chyba już mocno pobladłą, dodaje: - Proszę się nie przejmować, jeżeli będzie odpowiadał krótko - po dwa, trzy słowa. To zupełnie normalne. Wcale nie znaczy, że rozmowa z panem mu się nie podoba. Przyszedł chwilę później. W dżinsach, zielonej kurtce. Wysoki, wyprostowany, niewyglądający na swoje niemal 77 lat. Wywiad, którego pretekstem była publikacja korespondencji Sławomira Mrożka z Wojciechem Skalmowskim, trwał niemal godzinę i był najtrudniejszy ze wszystkich, jakie przeprowadziłem. Pani z WL-u miała rację. Trzeba opanowania, by nie wypaść z roli, kiedy rozmówca na 10 kolejnych pytań odpowiada "tak", "nie", "bo takie było wtedy życie". Gdy wypowiadał po kolei trzy, cztery zdania, byłem szczęśliwy, że cały ten stres nie pójdzie na marne. Ożywił się kilka razy i wtedy nie musiałem go ciągnąć za język. Mówił o Polsce, w której od kilku lat mieszkał, i o tej dawnej, obserwowanej z oddali. Cichym głosem, słowa mocne, nieubłagane. Mrożek, to przeświadczenie dyktowane przez literaturę, nigdy nie zaprzeczał swej polskości, chociaż traktował ją niczym garb. Miał z ojczyzną otwarte rachunki. Czuł do niej i miłość, i nienawiść. Miłość, dlatego że nigdy nie pozbył się za Polskę współodpowiedzialności. Nienawiść, bo raził go i drażnił lubujący się we wszystkich malościach, niestroniący od nikczemności naród. Bo wściekały go przybierane z upodobaniem narodowe pozy - "Polska Chrystusem narodów". Widział w nich tylko puste gesty. I chyba jeszcze dlatego, że on, dotknięty nie tak dawno temu afazją, a po niej do normalnego życia przywrócony, nie zgadzał się zdecydowanie z przyzwoleniem na stan zbiorowej amnezji. Stroniąc od przyziemnej polityki, czas komunizmu doskonale pamiętał i nie dawał rozgrzeszenia. Mówiąc mi o tym, naprawdę się zapalił. Strasznie mi się to spodobało. Wywiad wyszedł chyba nie najgorszy, a ja poczułem, że ten niezbyt sympatyczny, a może po prostu nieśmiały mruk jest dla mnie pisarzem jeszcze bardziej niż wcześniej istotnym. Mrożek mówil wprost, że więcej pisać nie będzie, bo w pewnym wieku już się pisać nie powinno. On, może ostatni autor, który przy okazji opublikowania "Miłości na Krymie" tak zdecydowanie upomniał się o prawa pisarza w teatrze, teraz lekceważąco stwierdzał, że kompletnie nie interesuje go, co Jerzy Jarocki zrobił z tą właśnie sztuką w Narodowym. Nie widział i nie zobaczy - kompletnie wszystko mu jedno. Zatem nie uczestniczy, przechadza się krakowskimi ulicami, patrzy. Wtedy wydało mi się po raz pierwszy, że Sławomir

Mrożek w roku 1996 wcale nie wrócił ze swej trwającej 33 lata emigracji. Raczej uczynił coś zupełnie innego - zamienił jedną emigrację, tę w najbardziej dosłownym znaczeniu, na emigrację wewnętrzną. Stan być może dla autora "Tanga" najbardziej odpowiedni, zdążył przywyknąć do niego przez całe życie. "Mrożek. Uchodźca?" - prowokujemy w tytule debaty. Prowokujemy, bo trudno dostrzec w nim uciekiniera, kogoś, kto wyjeżdża z kraju tylko dlatego, że gdzie indziej jest wygodniej, łatwiej. To co innego - wybór jedynej wolności, jaką w wymiarze społecznym i politycznym mógł zapewnić sobie człowiek XX wieku, w przeciwnym razie skazany albo przynajmniej narażony na represje ze strony totalitarnego systemu. Wieloletnia emigracja nie od razu zresztą stała się dla Mrożka wyborem na życie. Początkowo planował powrót, jednak kolejne wydarzenia skutecznie go od niego odstręczały. Przejmujący tego dowód daje wydany w ubiegłym roku tom korespondencji z Adamem Tarnem, do dzisiaj niewystarczająco, jak sądzę, opisany i zinterpretowany. Tam za swoją wiarę w PRL zapłacił najwyższą cenę. W 1968 roku władza złamała mu życie, najpierw zmuszając do abdykacji ze stanowiska szefa "Dialogu", a potem do wyjazdu Z Mrożkiem zaczyna jednak wymieniać listy pięć lat wcześniej i przez ten czas namawia go do powrotu Argumentuje na różne sposoby: bo tu jest twoje naturalne środowisko, tu są czytelnicy i widzowie twoich sztuk, tu wreszcie jest dom polszczyzny - języka, w jakim tworzysz. To ostatnie wydawało się szczególnie ważne, ale wkładało Mrożkowi broń do ręki. Pisarz mieszka w języku, a on z polskiego nigdy nie zrezygnował. "Tango" i "Portret" są przy tym dopełnieniem polskiej tradycji. W obu słychać echa romantyzmu, po ścianach przesuwają się cienie z .Wesela".

Mrożek opiera się wiec skutecznie, z czasem narasta w nim niechęć, potem już złość na Polskę. Prowadzi aż do oskarżeń - może najmocniejszych, jakie przez lata na ten temat czytałem. Aż w końcu powie: "Jestem szczęśliwy, że potrafiłem odejść z Polski. W kraju jak ona nic nie jest warte". Ostatnie lata to czas powrotu Mrożka. Teatry na nowo uwierzyły w jego twórczość, "Miłość na Krymie" Jarockiego i jego "Tango" (oba spektakle na warszawskiej narodowej scenie) wyznaczają niewątpliwie pułap możliwości. Kolejne wydawane tomy pokazują raz po raz olbrzymią wielobarwność pisarza i o niej też mógłby przypomnieć sobie teatr. Jest przecież Mrożek od komedii, mistrz absurdu i jest Mrożek spec od dialogu, niezrównany, kiedy idzie o komedie konwersacyjne, każda z ukrytym drugim dnem. Pamiętam z lat 80. reżyserowany przez Kazimierza Dejmka "Kontrakt" ze Zdzisławem Mrożewskim i z Janem Englertem. Niewiele jeszcze wtedy rozumiałem, ale do dziś mam w uszach precyzyjne jak chirurgiczne ostrza riposty bohaterów, olbrzymie wrażenie zrobił na mnie zegarmistrzowski mechanizm tej sztuki. No i jest jeszcze Mrożek, pardonnez moi, narodowy. Ten od "Tanga", które Jarocki otworzył teraz całkiem nieoczekiwanym kluczem, widząc w nim elegię na śmierć cywilizacji i konstatację o zwycięstwie barbarzyńców. Ten od "Miłości na Krymie" - jedynego w polskiej dramaturgii dzieła, zamykającego wiek doświadczenia inteligencji w tej właśnie naznaczonej piętnem części Europy. Ten od "Emigrantów", wymienianych przez Jana Kotta w trójce najlepszych sztuk Polski powojennej. Czekam też na kolejny "Portret", bo wbrew powszechnej opinii o jego wewnętrznym pęknięciu mam go za arcydzieło. Nie znajduję bowiem drugiego dramatu, który z podobną przenikliwością w i ironią pokazywałby specjalnie ściśle polskie rozdwojenie jaźni.

Dlatego cieszę się, że Mrożek jest. Czytam i listy do Tarna, czekam na korespondencję z Erwinem Axerem i ze Stanisławem Lemem. I na "Dzienniki" jako dopełnienie, a może i otwarcie kolejnych Mrożkówskich wątków. W nich może znajdzie swe ukoronowanie jego mizantropia, potraktowana nie jako poza, lecz świadomy wybór pisarza. Wybór przyzwoitości i godności. Aż tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji