Artykuły

Operetka

Ale... jak tu nadziać marionetkową pustotę operetkową dramatem? Zamknąć w operetce pewną pasję, pewien dramat pewien patos, nie naruszając jej świętej głupoty - oto kłopot niemały. Monumentalny idiotyzm operetkowy idący w parze z monumentalnym patosem dziejowym - maska operetki, za którą krwawi śmiesznym bólem wykrzywione ludzkości oblicze - to byłaby chyba najlepsza inscenizacja "Operetki" w teatrze.

Pisał w komentarzu do tej jednej z trzech ukończonych, wydanej w 1966 roku sztuki Witold Gombrowicz. Jaka jest inscenizacja Grzegorzewskiego? Jak wszystkie jego prace - autorska i nie bardzo wierna tekstowi, ale gdy wziąć pod uwagę powyższe - chyba jednak wierna intencjom.

Postaci, w kreacjach najznakomitszych aktorów, nie obsadził reżyser zgodnie z didaskaliami, część ze scen ominął, niektóre rozbudował. Ustalił też inaczej, niż przywykliśmy, akcenty, odwrócił nieco znaczenia. Operetkową pustotę nadział najpierw groteską, by z czasem osiągnąć prawdziwy dramat. Zamknął w niej więcej litości, przeczucia nadciągającej katastrofy. Żałosna starość i impotencja uwodzących Albertynkę, gorączkowa, prowincjonalno-snobistyczna atmosfera na zamku księcia Himalaj, śmieszna słabość postaci, żałosna świadomość bezsilności. Te oznaki mijającej epoki, świata odchodzącego, którego ślady zmiecie do szczętu Rewolucja, drzemią tu od początku pod barwną maską operetkowej rzeczywistości. Finał, zazwyczaj lekki, tu jest gorzki, groźny i niepewny. Spektakl miał premierę w czerwcu ubiegłego roku na scenie Teatru Narodowego i spotkał się jednocześnie z entuzjastycznym i bardzo niechętnym przyjęciem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji