Artykuły

Kiedy ryby śpiewają

W sali Teatru "7.15" Teatr im. Stefana Jaracza wystawił jedną z najbardziej znanych komedii Michała Bałuckiego - "Grube ryby". Ta miła i zawsze przyjemnością oglądana ramotka zasługuje tym razem na uwagą z dwóch względów. Przedstawienie reżyserował Jerzy Grzegorzewski, reżyser, który dał się poznać publiczności łódzkiej z inscenizacji daleko odbiegających od utartych kanonów. Drugi powód naszego zainteresowania to muzyczna forma tego przedstawienia, próba pokazania komedii Bałuckiego w formie śpiewogry czy musicalu.

Wprawdzie muzyka Edwarda Pałłasza trochę chyba zawodzi, jest nijaka (choć stara się nawiązywać do stylu "kawałków" z początków naszego wieku, a została instrumentowana przez Karola Moszczyka z poczuciem scenicznego humoru, to przecież w końcu przyzwyczajamy się do śpiewających "grubych ryb", panów Wistowskiego i Pagatowicza. Trochę może tąsknimy do ostrej parodii powiedzmy klasycznej operetki, do żartu mającego swe źródło w śmiesznościach epoki, która dawno minęła. Tych propozycji jednak muzyka nie zawiera.

Jerzy Grzegorzewski zrobił przecież jednak przedstawienie bardzo stylowe, zabawne i emanujące wdziękiem starej pozytywki. Wycyzelował z ogromną starannością wszystkie sytuacje, podkreślił ich śmieszność oryginalnymi pomysłami, zwracając szczególną uwagę na grę rekwizytów. Trzeba widzieć, jak przezabawnie sknera Burczyński deklamując o swoim ubóstwie gubi coraz to nowe sakiewki pełne brzęczącej monety, trzeba widzieć, jak Onufry Ciaputkiewicz zakłada surdut, jak dziadkowie otulają kocem wnuczkę i wiele innych momentów, by zauważyć, że martwe przedmioty mogą w teatrze żyć własnym życiem, stawać się partnerem aktora, wzbogacać ogólny wyraz spektaklu.

Trzeba powiedzieć, że przedstawienie to wyróżnia się aktorstwem, może nie wybitnym, ale podporządkowanym stylowym wymogom sztuki. Rzadka to cecha we współczesnym teatrze i warto na konto aktorów i reżysera to zapisać. Już niewielu chyba pozostało nam aktorów, którzy tak czują epokę przełomu XIX i XX wieku, jak WŁODZIMIERZ KWASKOWSKI. Jego Onufry był postacią o tak urzekającym cieple i wdzięku, że musiał budzić powszechną sympatię widowni. Kwaskowski wypracował tę rolę w najdrobniejszych szczegółach, stworzył swoiste studium nie człowieka może, ale postaci, jej stylową rekonstrukcję. LENA WILCZYŃSKA w roli jego żony Doroty zrobiła wiele, by swoje charakterystyczne aktorstwo utrzymać w ryzach konwencji przedstawienia. Ta samodyscyplina odrobinę chyba przeszkadzała jej w niektórych momentach osiągnąć pełnię wyrazu komicznego, tym niemniej stworzyła sylwetką wyraźnie zarysowaną i dobrze tkwiącą w atmosferze spektaklu.

Z dwóch młodych dziewcząt, które wprowadziły tyle zamieszania do domu państwa Ciaputkiewiczów na scenie brylowała szczególnie Wanda w wykonaniu ALICJI KRAWCZYKÓWNY, której znany temperament sceniczny, poczucie humoru święciły tu prawdziwy triumf. NINA KRÓL dyskretnie, ale może trochę za ostrożnie w niektórych momentach operowała środkami aktorskimi budując postać Heleny w końcu miłą i zabawną. Doświadczone aktorstwo komediowe ZBIGNIEWA JABŁOŃSKIEGO dało znać o sobie w dobrze stylowo prowadzonej roli Wistowskiego. BOHDAN WRÓBLEWSKI z dużym poczuciem humoru wykorzystywał swoje warunki fizyczne do stworzenia postaci Pagatowicza. Obaj panowie byli przezabawni w niefortunnych próbach dorównania w tańcu filuternym dziewczętom.

Pociesznym Henrykiem był KRZYSZTOF RÓŻYCKI, który szczególnie rozśmieszał publiczność zabawnymi gestami rąk. Krwistą sylwetką Burczyńskiego wydatnie odtworzył SŁAWOMIR MISIUREWICZ, a Filipem - służącym jak należy był LUDWIK KASENDRA.

Umuzycznione, utanecznione, rozśpiewane "Grube ryby" są przedstawieniem, które można polecić każdemu miłośnikowi teatru i każdemu koneserowi czy kolekcjonerowi secesyjnych bibelotów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji