Artykuły

Szacun!

"Lalka" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni i "Fantazy" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

W Gdyni "Lalka" z "Fantazym", czyli ciąg dalszy sporu o klasykę

Chwała im, że sięgają po XIX-wieczne "starocie", rozumieją ich wagę, rangę, sens. Jakże jednak mają pod górkę! Nie ubiorą przecież aktorów w surduciki i tużurki. Nie osadzą opowieści w zapomnianej epoce, nie poprowadzą starej fabuły scena po scenie, w jednolitej konwencji. To dziś obciach, wiadomo.

Balet lalek

Musicalowa przeróbka "Lalki" [na zdjęciu] Bolesława Prusa startuje więc od wtoczenia na scenę skrzyni, z której wydobyta marioneta za chwilę stanie się... Rzeckim. Wojciech Kościelniak, rozszerzając znaczenie tytułu, inscenizuje widowisko jak swoisty balet lalek. Do zgrzytliwego rocka Piotra Dziubka tańczą i śpiewają zastępy subiektów, proletariuszy, arystokratów. Mają pobielone twarze, ostry makijaż i kanciaste ruchy. Gestykulują przesadnie, gadają ze sztuczną emfazą. Tak przyprawiona powieść zyskuje dynamikę skrótu, brawurowej niekiedy karykatury (papa Łęcki w kreacji Andrzeja Śledzia jako smętny klaun akrobata!). Spektakl, miast mówić o tym, czego widz po "Lalce" gotów się spodziewać, opowiada o wyścigu szczurów, pazerności, bezwzględności...

...i najmniej o miłości. Jakby reżyser, przenosząc epikę na grunt teatru popularnego, wstydził się sentymentalizmu. Cnotliwa pani Stawska w ogóle wyleciała z adaptacji, za to filozoficzna dysputa z chemikiem Geistem figuruje tu, owszem, w całości. Wątek uczuciowy w końcu przecież wyłazi na wierzch - w dramatycznym songu Izabeli (Renia Gosławska) i w całej figurze Wokulskiego. Rafałowi Ostrowskiemu zostawiono parę ruchów marionetki, ale ciepłoamancki głos szybko każe o nich nie pamiętać, zaś "Farewell, miss Iza" i ukochana jadąca w dal na obrotówce wzruszą niezawodnie.

W sumie ta antymelodramatyczna oziębłość wychodzi na dobre! Przedstawienie wzbija się wysoko ponad standard: odwagą, olśniewającymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi, oryginalnością. Stoi aliści w rozkroku: nieuładzona, groteskowa forma szokuje przyzwyczajoną do lekkich dań publiczność, ale w modnym dziś wyścigu, kto brutalniej rozmontuje klasykę, spektakl przegrywa - jako zbyt lojalny wobec pierwowzoru. Przy takiej schizofrenii zawsze najgorzej mają ci w środku.

Radio Fantazy

Parę przecznic dalej od Muzycznego, w Teatrze imienia Gombrowicza, idzie "Fantazy" zainscenizowany na... słuchowisko radiowe. Dlaczego tak? Z podobnej konieczności sięgania prawą ręką do lewego ucha. Piotr Cieplak wiedział, że nie postawi na scenie realistycznych dekoracji, wśród których wbite w kostium osoby zagadają trudnym wierszem. Wolał, by widzowie domyślali sobie scenerię w głowach, przed oczami mając jedynie technikę: mikrofony, maszyny do efektów, prywatność czekających na swoje wejścia aktorów.

Jakoś to działa. Otoczka "Radia Gombrowicz" z wesołkowatym prowadzącym (autentycznym!) może irytować, lecz wiadomo: coś za coś. Widz zaciekawiony formą, nierozpraszany inscenizacyjnymi dygresjami zaczyna słuchać. I po jakimś czasie tkwi już w środku opowieści, gdzie uczucia zderzają się z cynizmem, dobre intencje owocują głupstwem tragicznym i śmiesznym, a pod polo-rem wyszukanej konwersacji kryje się lichota charakterów. Wyrafinowany język Słowackiego - "kasza z gwiazd, dyjamentów, kwiatów" - przestaje być barierą. Odkrywa moc sceniczną, dramatyczność, żar.

Ale czy głębię? Akcja "Fantazego" pod skreśleniami Cieplaka wyszła klarowna, zrozumiała. Koszta są jednak spore: aktorzy sprawiają wrażenie, jakby referowali fabułę - bez przyglądania się sprzecznościom, bez wszechobecnego tu ironicznego dystansu. Bodaj jedna Dorota Lulka chce widzieć swą Idalię w całej złożoności: namiętną i komiczną, egzaltowaną i gorzką, drapującą się w pozy i świadomą blichtru. A to tylko pierwsze kroki w psychologiczny kosmos Słowackiego! Teatr wiedzie widza na próg tego kosmosu i przystaje jakby usatysfakcjonowany. Przykład? Finałową spowiedź majora Eugeniusz Kujawski gra z patosem, jaki dziś już nie trafia się na scenach. Skutek - najbardziej nieczułe krokodyle na widowni pociągają nosami. Ale w oryginale patos był kłuty ironicznym kontekstem, co Cieplak z pewnością dostrzegł. Uznał jednak, że takiej komplikacji dzisiejszy widz już nie kupi.

Trudno. I tak należy mu się - jak mówią młodzi - szacun. I jemu, i Kościelniakowi. Za wymyślanie formy, która starą mądrość sparzy z młodą wrażliwością; owszem, w uproszczeniach, ale bez wulgaryzacji i tanich uaktualnień. Im silniejszy prąd, pod który takie myślenie w teatrze musi płynąć, tym łatwiej naciągnięcia koncepcji wybaczyć, a zamiar docenić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji