Artykuły

Fredro uszminkowany

PO "Balladynie" rozjeżdżającej się po scenie na japońskim motorze zdawałoby się, ze Adam Hanuszkiewicz niczym już widza nie zadziwi. A jednak zadziwił! Tym razem starą, dobrze znaną, lubianą, oglądaną wielokrotnie w różnych czasach i epokach komedię Aleksandra Fredry "Mąż i żona". Komedie Aleksandra Fredry gra się w kraju od ponad stu lat, z powodzeniem. Cieszą się one takim samym uznaniem publiczności dzisiejszej, jak ,,wczorajszej", czy ,,przedwczorajszej", jeżeli będziemy każdą liczyli półwieczami. Każda epoka "odkrywała" "nowe", "cenne" walory komedii fredrowskich, plejada najznakomitszych polskich aktorów zdobywała ostrogi i stawę wcielając się w postacie Pana Jowialskiego, Gustawa i Anieli ze "Ślubów panieńskich" czy Wacława i Elwiry z "Męża i żony". Bawiono się na fredrowskich komediach pysznie, ciele powiedzonka, frywolne pogaduszki były powtarzane na ucho, aby dzieciaki nie usłyszały, a temat każdej sztuki był aktualny i "współczesny", miłość bowiem, flirt, zazdrość zawsze i wszędzie były takie a nie inne, tyle, że w komediach jak to w komediach nie doprowadzały do... dramatu.

"Mąż i żona" Fredry w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, ze scenografią Zofii de Ines Lewczuk, z opracowaniem muzycznym Jacka Sobieskiego, to w myśl "Obrachunków fredrowskich" Boya-Żeleńskiego, "ciąg dalszy" "Ślubów panieńskich". A więc los młodzieńczych małżeństw po iluś tam latach małżeństwa, tyle, że Gucio ze "Ślubów" staje się Wacławem, Aniela Elwirą itd., itd.. Sam zresztą początek przedstawienia składa się z kilku scen ze "Ślubów panieńskich". A więc - dzieje małżeństw już dojrzałych, "do-rosłych".

Reżyseria Adama Hanuszkiewicza przeinacza komedię Fredry całkowicie: z jednej strony reżyser wplata w tekst i akcję kuplety z opery osiemnastowiecznej Macieja Kamińskiego pt. "Słowik", z drugiej - zmienia zupełnie "tło" komedii, jej sens, nawet treść, oscylując przede wszystkim w kierunku uczuć całkowicie fizycznych, szukaniu przez partnerów "przygód" seksualnych, dążeniu do jedynego celu, jakim jest... łóżko.

Cóż, być może mili nam i sympatyczni bohaterowie "Ślubów panieńskich" rzeczywiście znudzeni swym małżeństwem stają się poszukiwaczami nie uczuć a... aktów. Ale mniejsza o to! Treść każdego utworu scenicznego można interpretować różnie, czasem w nieskończoność, ale tu, w wypadku Fredry, jego pięknej polszczyzny, tak harmonijnej, płynnej, znakomitej intrygi teatralnej, doskonale narysowanych postaci scenicznych, "upiększanie" sztuki takimi pomysłami dziwi i razi.

Dobra gra świetnego zespołu aktorskiego Teatru Narodowego zaciera w pewnym, choć niewielkim stopniu, mankamenty inscenizacyjne. Znakomity jest w pełni tego słowa znaczeniu Daniel Olbrychski jako Wacław. Dobry był Krzysztof Kolberger jako Alfred. Troszeczkę "słabsze" partnerki: Jadwiga Jankowska-Cieślak w roli Elwiry i Halina Rowicka jako Justysia. Dużo ładnych "ujęć" scenograficznych. Dużo szminki używanej także w trakcie gry prze: aktorów. A więc - Fredro uszminkowany!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji