Artykuły

Pamiętaj! Na zewnątrz jest śmierć

- Zawsze odbierałem dramaturgię Becketta jako coś niezwykle sugestywnego, krańcowego, wręcz ekstremalnego. Głównie ze względu na to, co mówi na temat człowieka i jego rozmaitych stanów. Można to nazwać wariactwem samotności. Samotności, która jest specyficznym stanem czy rodzajem obłędu - unicestwiającym tak zwane "uniwersalne wartości" - z Krystianem Lupą o jego najnowszym spektaklu, "Końcówce", wystawionej w Teatro de La Abadia w Madrycie, rozmawiał Tomasz Domagała z Tygodnika Powszechnego.

Tomasz Domagała: Czy miałeś dotąd jakiekolwiek doświadczenia z Beckettem jako dramaturgiem?

Krystian Lupa: W szkole teatralnej robiliśmy "Czekając na Godota". Na zajęciach z Konradem Swinarskim analizowaliśmy też jakieś fragmenty, ale nie realizowaliśmy ich na scenie. Zawsze odbierałem dramaturgię Becketta jako coś niezwykle sugestywnego, krańcowego, wręcz ekstremalnego. Głównie ze względu na to, co mówi na temat człowieka i jego rozmaitych stanów. Można to nazwać wariactwem samotności. Samotności, która jest specyficznym stanem czy rodzajem obłędu - unicestwiającym tak zwane "uniwersalne wartości".

To chyba był dobry powód, żeby się nim zająć.

Odstraszało mnie to, że Beckett tak apodyktycznie planuje swój teatr. Przydziela reżyserowi służebną rolę. Nakazuje mu dokładną realizację wszystkich uwag zawartych w didaskaliach. Na próbach żartowaliśmy sobie z aktorami, że nie muszą w ogóle rozumieć, o co chodzi. Jeśli spełnią dokładnie wszystkie zalecenia i wskazówki Becketta, to spektakl i tak powie to, co Beckett chciał wyrazić. W ten sprytny sposób autor zabezpieczał wierność swoim intencjom, nie wierząc prawdopodobnie interpretatorom i nie ufając w ich intuicję, inteligencję i inicjatywę. Ale to oczywiście były żarty.

Jak na tamte czasy, ekstremalnie rygorystyczna formuła teatru była niezwykle nowatorska. Wprowadzała nowy rodzaj aktorstwa i nowy rodzaj reżyserii. Teraz jednak ów dystans i niechęć zniknęły. Okazało się, że pod rygorem czai się mnóstwo treści - w dialogach i poza nimi. To stało się jednym z naszych odkryć podczas prób.

Tekst "Końcówki" jest fenomenalny. Beckett postępuje tak jak chińscy malarze, którzy chcąc namalować dzban, malowali jedynie jego tło. Ale malując owo tło, jednocześnie malowali dzban - ani razu przy tym nie dotykając pędzlem miejsca, w którym powinien być on namalowany. W ten sposób dzban wyłaniał się z obrazu jako jego rewers, swoisty negatyw.

Dialogi u Becketta są oparte na założeniu, że człowiek ustawicznie kłamie, a prawda jest ukryta w zdarzeniach pomiędzy nimi i w pauzach. To w nich nagle pojawia się prawda.

"Fin de partida", czyli "Końcówka". Chodzi o termin szachowy, jak twierdzą liczne opracowania? Co dla Ciebie się kończy w tym tekście?

"End game" i "Fin de partie" - to tytuły oryginałów. Wydaje mi się jednak, że jest to termin oznaczający po prostu grę, ponieważ tekst przedstawia relację międzyludzką jako przymus gry. Nie jest ona świadomym wyborem żadnego z jej uczestników. Zostają zmuszeni do udziału w grze nieubłaganej i bezwzględnej.

Kiedy Clov - jeden z bohaterów "Końcówki" - mówi: "skończone, skończyło się, kończy się już", to może mieć na myśli relację, w której tkwi z Hammem. Czyli przedziwną kondycję sługi ślepego człowieka, który tyranizuje drugiego swoimi potrzebami, egoizmem, żądzą władzy. Okazuje się to zwodnicze, gdyż nie wiadomo, kto tak naprawdę jest w tej grze silniejszy. Wszystko, co w relacji pan-sługa jest jednoznaczne, zaczyna być względne. Zewnętrzne atrybuty władzy stają się pozorne, a odpowiedź na pytanie, kto komu służy, staje się niemożliwa.

Ni stąd ni zowąd, pierwsze słowa dramatu mówią o końcu. Skończyło się przedstawienie. Ledwo się zaczęło, a już się skończyło. Skończył się świat. Skończyłem się ja. Skończyła się moja przygoda. Skończyło się moje uwięzienie. Człowiek bardzo często używa słowa "skończyło się", nie zwracając uwagi na konsekwencje jego użycia, A przecież to słowo prowokuje w jakiś sposób los.

Ciekawe, że pierwsza wersja "Końcówki" (właściwie szkic dramatu) zaczyna się inaczej. Clov mówi tam: "Oto mój Pan, który jest ślepy albo udaje ślepego. Teraz śpi, albo udaje, że śpi". Słowa, które Beckett później wyciął, są bardzo charakterystyczne. Niepewna sytuacja wobec drugiego człowieka, którego nie można przejrzeć do końca i zrozumieć, przenosi się i przedłuża na relacje z widzem. Aktor obsadza widza w coraz to nowej roli. Raz jest dla niego Bogiem, raz złodziejem.

Co w relacji Hamm?Clov stało się najważniejsze? Despotyzm Hamma?

To, co w naszych moralnych kryteriach postrzegamy jako dobro i zło, zwłaszcza w chrześcijańskim ujęciu, z którym Beckett bardzo drastycznie i radykalnie polemizuje (nie tylko uważając je za nieprawdziwe, zakładające ludzkie kłamstwo, a zatem nieskuteczne, ale również obciążając je odpowiedzialnością za to, że człowiek europejski jest, jaki jest), jawi się nam w momencie, gdy Hamm mówi: "Wszystko się stało pomimo mnie, obok mnie. Ja w tym wszystkim nie uczestniczyłem, w tym, co się stało ze światem i ze mną". Można powiedzieć, że chodzi o zło w postaci gwałtu zadawanego drugiemu człowiekowi. I bólu, jako konsekwencji tego gwałtu.

Wszystko to jest związane blisko z cierpieniem i samotnością, które w jakiś sposób zniewalają i determinują nas do odgrywania w relacjach z innymi ludźmi takich, a nie innych ról. Lęk i nieufność wobec drugiego człowieka sprawia, że widzimy tylko jedną, jedyną dostępną drogę ustalenia naszej z nim relacji. Chodzi o uzależnienie innego człowieka od siebie. Oplecenie go siecią swojej władzy - zmuszenie do poddaństwa.

Hamm przez cały niemal spektakl opowiada dziwną, tajemniczą historię o zdarzeniu stojącym na granicy dwóch światów: tamtego świata, który był, świata minionego, ale pełnego i kwitnącego - i świata teraz, świata totalnej zagłady i śmierci. Dodam, że nie jesteśmy pewni, czy ten stan jest stanem obiektywnym, czy mitycznym, zrodzonym w głowach obu protagonistów. Możemy wywnioskować, że Hamm dawno temu zaopiekował się dzieckiem, które prawdopodobnie zostało porzucone, pozostawione w niepojętej dla dojrzałego człowieka bezgranicznej samotności. Prawdopodobnie był to również osobisty koszmar samego Becketta.

Kiedy Hamm dowiedział się, że "dziecko zostało same", pokochał je i poczuł się jego ojcem. Ta relacja stała się lekiem na jego samotność. W pewnym momencie ten miłosno-opiekuńczy związek przekształca się jednak w chorobliwą, pustoszącą i zdegradowaną relację. Historia ta mówi o możliwości innego wariantu każdej relacji - idealnego, wymarzonego, który jest człowiekowi dany jako możliwość, los do spełnienia. Jednak człowiek temu wariantowi nie umie sprostać.

Tak jak istnieją więzy miłości, tak samo istnieją więzy nienawiści. Często ludzie są ze sobą tylko dlatego, że się nienawidzą i nie są w stanie z takiego związku się wyzwolić. Żyją w przekonaniu, że poza granicami owej relacji jest śmierć.

Mnie się wydaje, że dramatem Hamma jest strach przed tym, że śmierci nie ma. Konsekwencją tego byłby przecież świat bez Boga. Czy można mówić o nim - homo religiosus?

Homo religiosus nie musi być człowiekiem, który wierzy w Boga. Bardzo często ludzie wierzący są na Boga obojętni, ponieważ - jak twierdzi Jung - są w jakiś sposób ochronieni przed przeżyciami religijnymi. Homo religiosus to człowiek, który z Bogiem ma bardzo osobistą i dramatyczną relację, relację straszną i dziwną. Często taki człowiek jest w konflikcie z Bogiem - jak Nietzsche.

Człowiek jest nieśmiertelny i śmiertelny zarazem. Można powiedzieć, że nasza niezgoda na śmierć i niemożność podjęcia z nią jakiejkolwiek bliższej znajomości powoduje to nasze dziwaczne poczucie tymczasowej nieśmiertelności. Nie polega ono na tym, że trwamy wiecznie, ale na tym, że dopóki trwamy, nie jesteśmy w stanie śmierci zaakceptować. Nie umiemy włączyć jej w krąg swojego kosmosu i przez to mamy dziwne, niepokojące poczucie tej nieśmiertelności - zamkniętej, krążącej w jakimś zamkniętym ścianami lęku pomieszczeniu. Dotyczy to również "Końcówki" Becketta.

W pewnym momencie Hamm chce opowiedzieć Clovowi historię, na co ten się nie godzi. Hamm więc mówi: "No to obudź ojca, opowiem moją historię ojcu". Clov budzi ojca, ale mamy wrażenie, że robi to niechętnie. Wiadomo, że Hamm chce mu zrobić na złość - "skoro ty nie chcesz słuchać, to ktoś inny będzie słuchał. Ja i tak opowiem!". Idealny standardowy model przekory i tkwiącego w takim modelu, w tego typu walce - absurdu. Ojciec za pralinkę zgadza się - to też jest niesłychany, absurdalny pomysł Becketta, skrajnie okrutny i zawierający w sobie dziwnie trujący ładunek humoru. Wtedy Clov zapytuje: "czy wierzysz w życie przyszłe?".

Jak w tym kontekście zrozumieć tę kwestię? Zrozumieliśmy ją tak, że skoro Hamm opowiada ją bliskiemu śmierci, umierającemu ojcu - to niejako tę historię "wrzuca" w śmierć. W związku z tym, że opowiadanie historii musi mieć jakiś sens, założyliśmy, że historię opowiada się dla nieśmiertelności, że nasza historia ma ocaleć, ma być czymś trwalszym od nas. Skoro więc Hamm decyduje się opowiedzieć to ojcu, to znaczy, że ojciec będzie opowiadał to w piekle albo w niebie! To bardzo osobliwe!

W tych wzajemnych złośliwościach i w tej ich przekornej walce powstają niesamowite herezje. Te myśli nie są wykoncypowane z premedytacją. To są myśli ludzkie, które rodzą się i wybuchają z niesłychaną siłą, całkowicie spontanicznie. Są niezależnie od ustalonych z góry pryncypiów i wiary. Mają nas z założenia chronić przed chaosem zgubnych myśli.

Czy znalazłeś jakieś pokrewieństwo między bohaterami Becketta a Simone Weil?

Znalazłem między nimi pokrewieństwo zasadnicze. Mimo że jest ogromna różnica pomiędzy bezbożnikiem, heretykiem i świętokradcą Beckettem a przedziwną mistyczką, żydowską katoliczką Simone Weil, to okazuje się nagle, że spotykają się oni na przedziwnych zakrętach obcowania z figurą Boga i absurdem Boga.

Ten absurd pojawia się, kiedy postawimy Boga pod ścianą, to znaczy uznamy go za obiektywnie istniejącego i zaczniemy badać jego kondycję według kryteriów ludzkich, czyli narzędziami, w które człowiek został przez Boga właśnie wyposażony. Weil też dochodzi do tych absurdów i znajduje jakieś osobliwe, mistyczne drogi wyjścia z nich. Beckett zaś z tych absurdów nie wychodzi. Zostaje w nich, zapada się w nie jak w bagno niemożliwości duchowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji