Artykuły

Czy trwalszy renesans?

Dokładnie 6 stycznia 1946 roku premiera "Ślubów panieńskich" w reżyserii Teofila Trzcińskiego zainaugurowała 30-letnią historię wrocławskiego Teatru Polskiego. W bogatej biografii tej sceny bywały różne okresy, lata tłuste i chude, błyskotliwe sukcesy i kryzysy. Z historią tego teatru są związane nazwiska tej rangi co, E. Wierciński, W. Horzyca, J. Rotbaum, K. Skuszanka, J. Krasowski.

Ostatnie sezony nie należały do najszczęśliwszych. Po wyjeździe Krasowskich teatr znalazł się w sytuacji dość trudnej, jego możliwości artystyczne uległy osłabieniu. To nie znaczy, że nie było liczących się przedstawień. Ale nie układały się w żaden świadomy i przemyślany programowo nurt poszukiwań.

Dwie najświeższe premiery teatru - "Ślub" W. Gombrowicza i "Wyszedł z domu" T. Różewicza są - jak mi się wydaje - nie tylko znaczącym artystycznie doświadczeniem, ale i dowodem na to, że istotnie wychodzi on z impasu. W ostatnim okresie wzbogacił się jego zespół reżyserski. Kierownictwo artystyczne objął Piotr Paradowski. Współpracują z nim twórcy już sprawdzeni, jak Henryk Tomaszewski, Jerzy Grzegorzewski, Maria Straszewska oraz przedstawiciele młodszego pokolenia - Grzegorz Mrówczyński i Wiesław Górski. Ta ekipa ma - jak sądzę - realne szanse, aby robić interesujący teatr. Potwierdzają to zresztą zamierzenia repertuarowe.

Po premierze "Ślubu" na dużej scenie zobaczymy w tym sezonie "Krakowiaków i Górali" w reżyserii T. Kozłowskiego, świeżo odkryty utwór Witkacego "Pannę Tutli Putli" w reż. J. Grzegorzewskiego, wreszcie wyróżniony I nagrodą we wrocławskim konkursie na sztukę współczesną dramat B. Urbankowskiego o generale Jarosławie Dąbrowskim - "W białych ogrodach Tuilieries". (reż. G. Mrówczyński). Pozycją zamykającą sezon będzie "Nie - Boska komedia" w reż. P. Paradowskiego.

Kontynuacja i poszukiwania

W tym zestawieniu tytułów widać wyraźne dążenie do świadomego kompromisu, do kojarzenia programowo-artystycznych ambicji z troską o przyciągnięcie do teatru jak najszerszej publiczności. Są tu i kontynuacje dotychczasowych doświadczeń, a więc i tradycji teatru romantycznego i teatru ludowego, są też ślady nowych poszukiwań - dwie pozycje z kręgu "klasyki awangardowej" (Witkacy, Gombrowicz) i wreszcie swego rodzaju eksperyment - próba dużej sceny dla polskiej sztuki najświeższej daty (Urbankowski).

Jest to repertuar różnorodny o różnych, o niemałej skali trudności, nie oznaczający dla teatru ani też rezygnacji z kontaktu z szeroką widownią. Warto ten moment podkreślić, tym bardziej, że w ostatnim okresie wrocławski Teatr Polski dość konsekwentnie i z powodzeniem dba o frekwencję, a najbardziej popularnym przedstawieniem trzydziestolecia okazała się premiera poprzedniego sezonu - "Księżniczka Turandot" w reż. H. Tomaszewskiego (ponad 100 tys. widzów!).

Scena Kameralna natomiast jest nastawiona przede wszystkim na penetrację szeroko pojętej problematyki współczesnej o charakterze psychologiczno-moralnym (Strindberg, Wampiłow, Różewicz i in.).

Nowe premiery

Czas teraz przystąpić do omówienia dwóch jego najświeższych premier. Reżyser "Ślubu" będąc jednocześnie scenografem spektaklu, chciał uzyskać maksymalnie jednorodną formułę inscenizacyjną. Przyjął założenie ambitne, interesowała go nie tyle sceniczna ekspozycja fabuły, ile poszukiwanie teatralnego ekwiwalentu dla warstwy myślowej i stylistycznej sztuki. Kompozycja scenograficzna Grzegorzewskiego zasługuje na osobną uwagę. Jest oszczędna, zawiera bardzo niewielką ilość elementów i rekwizytów, charakterystycznych, prowokacyjnie konkretnych, które na tle ciemnych kotar i prawie pustej sceny uzyskują swoistą nadwyżkę znaczeń.

"Ślub" stanowi dość osobliwe studium wewnętrznej biografii bohatera, Henryka, który kreując określone zdarzenia, sytuacje, role, jest przez nie jednocześnie sam kształtowany. Człowiek w ujęciu Gombrowicza to przede wszystkim więzień formy, nieustannie zagrożony obecnością innych, ciśnieniem tego, co "międzyludzkie". Ta ulubiona przez autora sztuki problematyka jawi się na scenie jako korowód sennych wizji, masek, obsesji, mistyfikacji, będących swego rodzaju repliką na polską tradycję romantyczną.

Doceniając w pełni skalę trudności, związanych z realizacją "Ślubu", uważam wrocławskie przedstawienie za propozycję samodzielną, interesującą, ale nie pozbawioną istotnych słabości. Grzegorzewski przekonująco zarysował klimat snu i linię dramaturgiczną w I akcie spektaklu, efektownie rozegrał akt II, ale nie sprostał do końca zadaniu. Ostatnia część przedstawienia odbiega stylistycznie od pozostałych, w jakimś stopniu załamuje to rytm całości. Sceniczna wizja "Ślubu" zaczyna wtedy tracić charakter intelektualnej gry i nabiera wymiarów dosłowności. Grzegorzewski nie zdołał utrzymać przedstawienia w konwencji świadomie sztucznej, w konwencji przewrotnej parodystycznej zabawy, przecelebrował tekst, gubiąc jego ironię i niejednoznaczność.

Te słabości spektaklu obciążają w dużej mierze konto odtwórcy głównej roli. Bogdan Koca zademonstrował jako Henryk niezaprzeczalnie ciekawe możliwości, ale nie starczyło mu sił, dyspozycji, walorów warsztatowych i technicznych, żeby przekazać najtrudniejsze stylistycznie i myślowo partie tekstu. Są natomiast w tym przedstawieniu dwie bardzo dojrzałe i niebanalne propozycje aktorskie - Igora Przegrodzkiego, który z kunsztownie stylizowanej roli Ojca wydobył całą gamę komediowych i dramatycznych odcieni oraz Ferdynanda Matysika (Pijak) pełnego charakterystycznej agresywnej ekspresji. Do ważnych atutów przedstawienia zaliczyłbym również sprawną aktorską instrumentację scen zbiorowych.

Spektakl "Wyszedł z domu" w reż. P. Paradowskiego wydaje mi się jednak dokonaniem bardziej istotnym. Ten utwór Różewicza - rzecz znamienna - doskonale wytrzymał próbę czasu. Co więcej, odnoszę wrażenie, że w ciągu tych lat, które upłynęły od premiery sztuki wzbogaciły się warstwy jej znaczeń.

Lament i satyra

"Wyszedł z domu" to swoiście poetycki obraz sytuacji nieprzystosowania jednostki do świata biologii i do świata kultury, a więc do tradycyjnych norm i konwencji obyczajowych, powinności i zakazów moralnych. Tekst został rozpisany właściwie w dwóch tonacjach. Z jednej strony jest to lament kobiety nagle pozbawionej poczucia własnej stabilizacji, porażonej działaniem czasu, wydanej na pastwę lęków, kompleksów i niepokojów - przede wszystkim erotycznych, wreszcie bezpardonowo walczącej o powrót męża do roli strażnika rodzinnego rytuału. Z drugiej strony jest to ostro satyryczny zapis przyspieszonego procesu społecznej reedukacji bohatera. Tu wotum nieufności autora wobec określonych schematów i stereotypów współczesnej kultury manifestuje się z całą wyrazistością.

Różewiczowskie "wyjście z domu" to przecież ucieczka ze świata już zakwestionowanych, już martwych wartości w złudną, ale kuszącą autentyczność. Klasyczny dylemat wyboru między kulturą a naturą został sformułowany w tej sztuce w sposób niezwykle syntetyczny, a jednocześnie daleki od oczywistości.

Paradowski odczytał tekst Różewicza z dużą wrażliwością i konsekwencją. Zbudował przedstawienie z jednej strony wypełnione treścią, gęste i zdyscyplinowane myślowo, a przy tym autentycznie dowcipne, z drugiej strony - bogate teatralnie i zarazem wolne od jałowego efekciarstwa (świetnie uogólniająca sytuację scenografia F. Starowieyskiego). Znalazł dla tekstu Różewicza czysty i jednolity kształt inscenizacyjny, nie unikał w pantomimicznych intermediach (precyzyjnie opracowanych przez H. Tomaszewskiego) ostrej ekspresji w ujęciu sytuacji scenicznej, ale pamiętał jednocześnie o sferze znaczeń tekstu, która stanowi pierwszoplanowy element spektaklu. Do jego sukcesu w wielkim stopniu przyczyniła się para odtwórców głównych ról. Krzesisława Dubielówna zaprezentowała jako żona, Ewa, szeroką skalę środków, potrafiła być dramatyczna i skupiona w dłuższych monologach I aktu, wyrazista w scenie snu, nieustępliwa i natrętna w roli domowego pedagoga. Andrzej Polkowski jako mąż, Henryk był człowiekiem bezradnym, rozkojarzonym, a zarazem szukającym z chytrze dyskretnym uporem własnej szansy samoobrony przed agresją otoczenia. W "referatowym" monologu zaimponował giętkością i bogactwem interpretacji tekstu.

Przedstawienie sztuki Różewicza uważam za bodaj najciekawszą inscenizację tej sztuki spośród dotychczasowych. W tym stwierdzeniu kryje się może najbardziej istotna miara sukcesu teatru. Myślę, że te dwie jego premiery są faktem nieprzypadkowym. Ale czy oznaczają coś więcej - trwalszy renesans tej zasłużonej sceny, czy stanowią wystarczający dowód, że odzyskuje ona utracone pozycje na mapie teatralnej kraju? Trudno to już dziś jednoznacznie stwierdzić. Ale oby tak było.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji