Artykuły

Wielki Szu z głębokiej prowincji

Mieszkańcy Kowala i okolicznych wsi często mają okazję widywać JANA NOWICKIEGO. Niektórzy kręcą głowami, gdy w upały kroczy ulicami na bosaka. Lubi jeździć na rowerze, czasem zdarza mu się wpaść z kolegami na piwo. Uwielbia wręcz bywać na miejscowym targu.

Słynny aktor Jan Nowicki twierdzi, że każdy musi mieć swój Kowal. Bo życie bywa znacznie gorsze, gdy się go nie ma. W ćwierć wieku później odnalazł się... w piekle. Tylko skąd się tam u diabla wzięło jakieś kujawskie miasteczko? Podczas spektaklu "Powrót Wielkiego Szu" [na zdjęciu] aktorzy warszawskiego teatru Sabat śpiewają na baczność hymn Kowala, a widzowie oglądają fotosy grodu Kazimierza Wielkiego.

Jan Nowicki nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że promuje swój rodzinny Kowal. Nigdy ani przez sekundę nie miał podobnego poczucia. Tak, jak się nie promuje własnej matki, miłości czy wiary w swojego Boga. Tylko ma się Go głęboko w sercu i z jakiegoś powodu się w Niego wierzy.

- W istocie są dwa najważniejsze bieguny w życiu człowieka: miejsce, gdzie się urodził i to, gdzie stanie jego grób - mówi aktor. - Gdzieś po drodze uświadomiłem sobie nawet nie to, jakie szczęście mieć swój Kowal, ale jak wielkim nieszczęściem jest, gdy człowiek go nie posiada.

- Kiedyś rozmawiałem z Leszkiem Długoszem z "Piwnicy pod Baranami". I właśnie on zgubił gdzieś swoje miejsce, nawet nie wiem, jak się ta jego miejscowość nazywa. Ale tam odeszli już wszyscy ludzie, których znał, zniknął dom, gdzie się urodził. I on mi bardzo zazdrości, że ja mam swoje miejsce, które kpi sobie z czegoś tak wszechwładnego, jak czas. Bo tu są jeszcze moi koledzy, mój dom, nawet ściana, gdzie kiedyś stało moje łóżeczko, wiszą obrazy, które pamiętam z dzieciństwa.

Święty Mikołaj z... Krzewentu

- Na dobrą sprawę on się nigdy nie wyprowadził z naszego miasta - mówi burmistrz Kowala Eugeniusz Gołembiewski. - Przyjeżdżał tu przy różnych okazjach, a już obowiązkowo - co roku na imieniny swojej mamy, dopóki żyła, na Wszystkich Świętych i na Wielkanoc. W 2000 roku wprowadził się do domu, który wybudował we wsi Krzewent pod Kowalem. Teraz dzieli czas między ukochany Kraków, Kowal i Warszawę. Nie kryje, że są to dla niego trzy najważniejsze miejsca na ziemi.

W 70. urodziny wielkiego aktora odwiedzili w teatrze Sabat przyjaciele z Kowala. Na pamiątkowym zdjęciu od lewej: siostra Hanna Błażejczak, przyjaciółka rodziny Anna Sokołowska i siostrzenica Elżbieta Wilczyńska. Przy Janie Nowickim siedzi jego chrześniak, burmistrz Eugeniusz Gołembiewski

Prywatnie Gołembiewski mówi do aktora: "wujku!", bo jest on ciotecznym bratem mamy burmistrza. W 1959 roku łan Nowicki, jeszcze student i początkujący aktor, trzymał do chrztu przyszłego pierwszego obywatela miasteczka.

Mieszkańcy Kowala i okolicznych wsi często mają okazję widywać popularnego aktora. Niektórzy kręcą głowami, gdy w upały kroczy ulicami na bosaka. Lubi jeździć na rowerze, czasem zdarza mu się wpaść z kolegami na piwo. Uwielbia wręcz bywać na miejscowym targu. Kupuje warzywa i owoce, ale przede wszystkim, spotyka się i rozmawia z ludźmi.

Odkąd zamieszkał w Krzewencie, co roku na Mikołaja funduje paczki dla dzieci z całej wsi. Potem wkłada czerwony strój, przyczepia brodę i wsiada w sanie, a jak pogoda nie dopisze - do bryczki. I odwiedza kolejne domy. Ostatnio, gdy wypadły mu pilne obowiązki, przysłał w zastępstwie syna Łukasza, też aktora, który godnie go zastąpił.

Istnym oczkiem w głowie Jana Nowickiego jest Straż Pożarna, jej komendant Zdzisław Szadkowski zalicza się do jego najbliższych przyjaciół. Podobnie jak nieżyjący już prezes OSP i kolega ze szkolnych lat - Stefan Kowalski. Aktor często wpada do remizy, bywa nawet na zebraniach sprawozdawczo-wyborczych. I obowiązkowo - na "jajeczku". W Kowalu zachowała się tradycja, że po rezurekcji strażacy spotykają się w remizie, dzielą się jajkiem, strzelą sobie po kielichu, a potem idą do domów na wielkanocne śniadanie. Kiedyś Nowicki wyznał publicznie, że strażacka remiza była dla niego magicznym miejscem już w czasach dzieciństwa. Stała tuż koło jego szkoły. Gdy w czasie lekcji zawyła syrena, nie raz wymykał się przez okno, żeby sobie popatrzeć, co się tam dzieje.

Kowal z moich marzeń

Wiele lat temu Jan Nowicki poszedł sobie na grzyby. Z koleżanką z Kowala, która po studiach osiadła w wielkim mieście. Kiedy stanęli na papierosa, zapytała: - Janek! Co ty za niestworzone rzeczy opowiadasz o tym Kowalu? Przecież ja tu często bywam, to taka smętna, zapyziała dziura. Rozplotkowana, pełno tu łaziorów, pijaczków...

- A jej mówię, że tu nie chodzi o Kowal, taki jaki on jest, tylko jak ja go sobie kreuję, jakie miejsce znajduje on w moim sercu - wspomina aktor. - Bo cały czas kocham Kowal moich marzeń.

W listopadzie 1999 roku, na 60. urodziny, aktor otrzymał tytuł "Honorowego obywatela Kowala", łąko pierwszy po wojnie i drugi w historii miasteczka. Wcześniej, po zażartych kłótniach, rajcy przyznali go Józefowi Piłsudskiemu. Zadecydował o tym jeden głos, szefa rady. Nowicki otrzymał swój tytuł przez aklamację.

Miłość, hazard i piekło

Hanna Błażejczak, prezes Towarzystwa Miłośników Kowala, prywatnie siostra aktora i jedna z kilku najważniejszych w jego życiu osób, nie kryje że zawsze marzył on o kontynuacji "Wielkiego Szu". I po latach, z bratową - Małgorzatą Potocką, wymyśliła, że Szu powróci na deskach teatru Sabat. Akurat na 70-lecie urodzin jej brata. Premiera odbyła się w marcu

tego roku i stała się w stolicy wydarzeniem kulturalnym.

Fragmenty z afiszy: "Powrót Wielkiego Szu", spektakl musicalowy, w którym Jan Nowicki próbuje odpowiedzieć na pytanie, czym jest miłość, hazard oraz przemijanie. Reżyseria i choreografia - Małgorzata Potocka, scenariusz, teksty - Jan Nowicki, Zbigniew Książek. Muzykę skomponowali min. Jarosław Dobrzyński (przed laty z Książkiem stworzył płytę dla Andrzeja Zauchy), Jan Kanty Pawluśkiewicz, Zbigniew Wodecki. Akcja zaczyna się na śmietniku przed hotelem, tam gdzie w ostatniej scenie kultowego filmu zginął Wielki Szu. Teraz odnajduje się w piekle i zaczyna się zastanawiać nad tym wszystkim, co mu się zdarzyło. A potem z samym Lucyferem walczy o powrót do życia.

- To bardzo dziwny musical - nie kryje Jan Nowicki. - Jest tam jakby dwóch bohaterów, Szu i ja. W tym spektaklu mówię dużo o sobie, o studiach, mojej kopalni, gdzie pracowałem, ludziach, których spotykałem. Spisałem te rzeczy, które wydawały mi się serdeczne i moje. Musiał się więc tu znaleźć także i Kowal.

Obok głównego bohatera, Jana Nowickiego, jedną z głównych ról gra Ania Sokołowska. Pochodzi z Kowala, aktor od dawna przyjaźni się z jej rodziną. Ania śpiewa m.in. piosenki, do których teksty napisał Jan Nowicki. On sam nie ma wątpliwości - jest świetna! Pomału staje się jedną z gwiazd teatru Sabat.

Góral wybrał kujawiaka

- Ten spektakl powinno zobaczyć jak najwięcej mieszkańców Kowala - mówi Hanna Błażejczak. - Choćby ze względu na przepięknie wykonany hymn naszego miasta, aktorzy śpiewają go na baczność, z rękami na piersiach.

- Samorząd to także tożsamość - mówi burmistrz Gołembiewski. - Zaczęliśmy od herbu i flagi, później zamarzył mi się hymn. Poprosiłem Marzenę Lewandowską, poetkę z Kowala, o napisanie tekstu.

Tak się, panie i panowie, śpiewa hymn Kowala! Obecnym na widowni mieszkańcom miasteczka grało w duszy i sercu

Pokazałem go Janowi Nowickiemu. Nie minęło wiele czasu i przelał na papier swoją wizję tego utworu. Nawet w kilku wersjach. Aktor poprosił przyjaciela Jana Kantego Pawluśkiewicza o napisanie muzyki. Kompozytor, choć góral z krwi i kości, po namyśle uznał jednak, że tu bardziej pasować będą klimaty kujawiaka.

Utwór "Kowal, serce moje", pierwszy raz wykonano jesienią 1999 roku, podczas tzw. Miejskiej Gali. Gołembiewski zapytał potem, czy to ma być kolejna piosenka o Kowalu czy też hymn miasta. Kilkuset mieszkańców zebranych w strażackiej remizie nie miało żadnych wątpliwości.

W dwa lata później burmistrz znów poprosił wujka o przysługę. By w ramach obowiązków Honorowego Obywatela pomógł stworzyć kowalski hejnał. Tym razem Jan Nowicki poprosił o pomoc innego przyjaciela, światowej sławy kompozytora Zbigniewa Preisnera. Od sierpnia 2002 roku jego utwór codziennie rozbrzmiewa z wieży kowalskiej remizy.

Patrzyłem i rosło mi serce...

- Przed spektaklem uczestniczyłam w wielu próbach - wspomina Hanna Błażejczak. - Małgosia (Potocka - przyp. autora) stale powtarzała: - Hania, patrz, ty przecież najlepiej znasz kowalskie klimaty. Ale na ogół wszystko mi się podobało. Tam jest dużo zdjęć z naszych rodzinnych albumów, ale też fotosów z Kowala. Pojawia się nawet popiersie króla Kazimierza z naszego kościoła, a brat recytuje fragmenty z kronik Jana Długosza poświęcone m.in. związkom monarchy z Kowalem. Burmistrz bardzo go o to prosił.

- Kazimierz Wielki był wszechobecny w moim życiu, tak jak jezioro Lubiechowskie czy szkoła podstawowa - przyznaje Jan Nowicki. - Nawet nasze kino nazywało się "Kazimierz", tylko knajpa - nie. Przez całe życie wiedziałem, że on tu jest i z tego słynie nasze miasto.

W minionym roku Stowarzyszenie Miast Kazimierzowskich z Kowalem na czele zainaugurowało obchody 700-lecia urodzin monarchy. Mszą w wawelskiej katedrze koncelebrowaną przez biskupa Tadeusza Pieronka. Wieść niesie, że nie byłoby tego splendoru, gdyby nie krakowskie koneksje aktora i jego przyjaciół.

- Kiedy widziałem podjeżdżające pod katedrę autobusy wypełnione ludźmi z Kowala, to aż mi serce rosło - mówi Jan Nowicki. -Tak to jest, że im dalej od wielkich miast, tym szlachetniej, patriotyczniej. Nikt ich przecież nie zmuszał, ale przyjechali tu na mszę, przeszli na rynek, tam występowali. To byli ludzie z mojego Kowala. A potem wsiedli w autobusy i wrócili do swej ciężkiej roboty, bardzo ich kocham i jestem dumny z ich normalności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji