Artykuły

Potulni hippisi

"Hair" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Gliwicka inscenizacja musicalu "Hair", w reżyserii Wojciecha Kościelniaka ma dwa znakomite momenty: początek i finał. Pomiędzy nimi rozciąga się prawie trzygodzinne widowisko utkane z różnych elementów, wstawek kabaretowych nie wyłączając.

Nowa premiera opiera się na pomyśle sprawdzonym niedawno w "High School Musical", czyli na spontaniczności i energii młodych wykonawców. I ta spontaniczność ze sceny emanuje. Rzecz w tym, że to dwa kompletnie różne utwory i jedyne, co je łączy, to brak rozbudowanej warstwy dialogowej. W "HSM" fabuła była jednak "konferansjerką", łączącą kolejne numery muzyczne, a musical sprowadzał się do pokazania, że młodzi potrafią tańczyć i śpiewać, dosłownie o niczym. W "Hair" jest inaczej - tutaj muzyka, a szczególnie teksty piosenek są siłą niosącą ideę buntu, na której zbudowana jest historia hippisowskiej komuny.

Nie da się uciec od faktu, nawet po 40 latach od prapremiery, że ten musical wprowadził na stateczne sceny muzyczne nowe pokolenie. Pokolenie, które nie bawiło się w dyskusje przy stole i dobieranie eleganckich słówek, tylko w ostrych, rockowych rytmach wyśpiewywało (!) swoje prawo do niezależności i indywidualnego stylu życia. Tymczasem w gliwickiej inscenizacji dużo więcej niż połowa tekstu songów, w tłumaczeniu Jacka Mikołajczyka, w ogóle do publiczności nie dociera! Fatalne nagłośnienie sprawia, że muzyka przykrywa słowa, a ze sceny leje się tylko kakofonia dźwięków. Służby techniczne teatru muszą coś z tym zrobić, bo to nie pierwszy przypadek, gdy złe miksowanie niweczy wysiłek aktorów.

Choć w przypadku "Hair" z nimi też jest kłopot. Solo i zbiorowo bardzo dobrze tańczą, co przy jednoczesnym śpiewaniu łatwym zadaniem nie jest. Robota choreografów: Beaty Owczarek i Janusza Skubaczkowskiego nie poszła na marne, a przygotowanie wokalne Ewy Zug jak zwykle zasługuje na uznanie. Musical to jednak nie tylko taniec i śpiew, ale też aktorstwo. Tu braki aż proszą o to, by je choć trochę zminimalizować, bo sam "spontan" nie zrównoważy kiepskiej dykcji i szkolnego recytowania tych kilkunastu zdań mówionych bez podkładu muzycznego.

Nawet niewprawne ucho rejestruje, że Oksana Pryjmak (Sheila) czy Wioletta Białk (Margaret) to aktorki, które wiedzą co - i po co! - śpiewają i mówią. Ich postacie, choć nie pierwszoplanowe, są świetne. Andrzej Skorupa jako Claude jest przekonujący w partiach wokalnych, głos ma pięknie szkolony, ale gdy ma powiedzieć kilka słów, gubi cały dramatyzm swojej postaci, recytując tekst bez emocji. Nie ma charyzmy naturalnego lidera także Berger w wykonaniu Łukasza Szczepanika.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji