Artykuły

Psychoanaliza śmierci

Kameralna Scena Teatru im. Jaracza przypomniała na początku XXI wieku problemy i rozterki XIX-wiecznych mieszczan wiedeńskich. Polska prapremiera "Samotnej drogi" Arthura Schnitzlera, zrealizowana w Łodzi przez Bogdana Hussakowskiego, nie objawiła mi się jako ponadczasowa interpretacja ponadczasowych zachowań. Nie dlatego, że nie potrafił tego przekazać wyborny reżyser, a dlatego, że roztrząsane przez Schnitzlera poglądy na życie są mi obce. I myślę, zwłaszcza po obejrzeniu w kinie znakomitego "Dnia świra", że obce są i innym mnie współczesnym. Ale Hussakowski nie byłby mistrzem, gdyby nie zrobił wolty. I naturalnie robi ją.

O czym więc bohaterowie tej swoistej psychodramy konwersacyjnej, podszytej freudowską psychoanalizą, rozmawiają? Ano głównie o tym, że ktoś umarł, umrze, bądź właśnie umiera, ewentualnie o tym, że umierają uczucia, umierają namiętności, umiera każda miłość (rodzicielska, małżeńska, grzeszna i czysta). Śmierć wszystkich i wszystkiego jest głównym "napędem" sztuki, z której ówcześnie epatowało pytanie autora: dlaczego bez żalu, bez skruchy, bez czucia właściwie, ludzie żyją i nie dostrzegają innych? Ba, czasem nawet samych siebie? I tą obojętnością skazują siebie i świat na samotną drogę.

Choć sztuce trudno odmówić głębi i sensu, to jednak formą nie dostaje dramatom, drążącego podobne dylematy, Czechowa. A i atrakcyjnością przewyższa "Samotną drogę" świetny "Korowód". Realizacja zatem nie była łatwa, szczęśliwie "Jaracz" to teatr, w którym aktorzy potrafią wszystko, a czasem więcej. I to więcej pokazali podczas premierowego przedstawienia, skazani przez scenografa na jeszcze większe męki niż przez reżysera.

W pięknej, symbolicznej, nawet fascynującej scenografii Waldemara Zawodzińskiego, aktorzy nie znaleźli niczego, co pomogłoby im rozgrywać dialogi. Mogli zatem jedynie stać, przyklękać, kucać i ewentualnie przysiadać na skraju wielkich ruchomych ram, w jakie Zawodziński ujął przestrzeń. Takie ograniczenie to także premedytacja reżysera, który zmusił widzów do analitycznego i uważnego słuchania, jednocześnie odwodził od XIX-wiecznych konotacji.

Nie powiódłby się ów zamiar wcale, gdyby nie wyrównana gra wszystkich występujących w "Samotnej drodze" aktorów. Od epizodycznej, pięknej roli Kamili Sammler, poprzez bardziej rozbudowane postaci stworzone przez Piotra Krukowskiego i Mariusza Siudzińskiego (udany debiut na scenie "Jaracza"), aż po znakomitą i wyrafinowaną rolę Doroty Kiełkowicz i imponujące kreacje Dariusza Siatkowskiego, Mariusza Jakusa i świetnie dającego sobie radę pośród tuzów młodziutkiego Kamila Maćkowiaka.

I oto, wolta: odległe poglądy Schnitzlerowskich bohaterów Hussakowski "przysposobił" tak, że poruszyły one uczucia, a te okazały się nam bliskie. I czyż nie jest zwycięstwem twórców i aktorów, że właściwiej ocenić ich bohaterów nie po zachowaniu czy słowach, a po uczuciach właśnie? I czy przypadkiem nie o to chodzi w psychoanalizie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji