Artykuły

Pierwsze spektakle za nami

"Wujaszek Wania" w reż. Rimasa Tuminasa z Państwowego Akademickiego Teatru im. Wachtangowa w Moskwie i "Werter" w reż. Michała Borczucha ze Starego Teatru w Krakowie na XX Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Kontakt w Toruniu. Pisze Tomasz Bielicki w Nowościach.

14 konkursowych przedstawień będzie można obejrzeć na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym "Kontakt", zainaugurowanym w sobotą przedstawieniem "Wujaszek Wania". Zobaczymy teatry z Korei Południowej, Rosji, Litwy, Łotwy, Niemiec, Holandii, Węgier. Nie zabraknie również toruńskiego akcentu.

Na początek widzowie obejrzeli "Wujaszka Wanię" i "Wertera" [na zdjęciu]. Pierwszy urzekł reżyserią, w przeciwieństwie do "Wertera", który wywołał na sali sporą konsternację. Nie trzeba być krytykiem teatralnym, aby stwierdzić, że coś w tym spektaklu nie grało. Wystarczyło przyglądać się reakcjom publiczności. Widzowie ziewali, nerwowo spoglądali na zegarki, błyskały telefony komórkowe. Kilka osób nie wróciło już na widownię po przerwie związanej ze zmianą dekoracji.

Konsternacja na widowni

- Krzyczmy "Skandal!" zanim rozlegną się oklaski - nakłaniała jedna z osób w oczekiwaniu na drugą część spektaklu. Niemieccy widzowie skwitowali "Wertera" jednym zdaniem: "Poza emocjami nic w nim nie było". Dlaczego?

Michał Borczuch wymyślił sobie, że w nowy sposób podejdzie do klasycznego dramatu J. W. Goethego. Nie poszedł za fabułą, ale postanowił skupić się na studium pożądania, które przeradza się w samoudręczenie głównego bohatera. Blisko tutaj do błazenady, kiedy grający Wertera Krzysztof Zarzecki wyje jak pies do żałobnych dźwięków fortepianu albo tańczy na bosaka wykonując z ukochaną nieskoordynowany taniec na dywanie. Werter jest w spektaklu niedopieszczonym natrętem, które domaga się skupiania uwagi tylko na sobie.

Widać, że Borczuch usilnie chciał znaleźć nową i własną drogi do odczytania dzieła Goethego, ale gubi się w tym co chwilę. Wprowadza stylistyczny misz-masz, powodując niepotrzebny chaos. Widzowie oglądają azbestową chmurę, która jak nieszczęście zawisa na głowami postaci z Wahlheim, z trudem wysłuchują wygłaszanych w ich stronę pesymistycznych tyrad oraz śledzą kolejne wcielania ukochanej Lotty. Kiedy Werter po przerwie umiera, publiczność oddycha z ulgą. Wreszcie.

Zupełnie inaczej było przy okazji "Wujaszka Wani". - "Zabawny", "Intrygujący", "Niebezpiecznie podskórny", "Mistrzowsko wyreżyserowany" - to tylko niektóre z opinii, które można było usłyszeć opuszczając w sobotę inauguracyjny spektakl XX "Kontaktu". Dwukrotnie nagradzany na festiwalu reżyser Rimas Tuminas zaprezentował wystawiony na deskach moskiewskiego Państwowego Akademickiego Teatru dramat Antoniego Czechowa. I udało mu się przenieść go w nieco inny wymiar.

Antoni Słociński, aktor, reżyser, dyr. Teatru Baj Pomorski w latach 1980-1988

To nie była druga "Maskarada"

- Obejrzawszy inaugurujący spektakl jestem nieco zmieszany, ponieważ Rimas Tuminas przyzwyczaił mnie do świetnych przestawień. Pamiętamy jego interesujące "Trzy siostry" i cudowną "Maskarada". W tym drugim przypadku ogromna zasługa leżała po stronie

polskiego przekładu, który był znakomity. W "Wujaszku Wani" czytelne jest całkowicie przesłanie reżysera, ale ja, jako człowiek pracujący w teatrze od lat i wieloletni widz, nie lubią teatru, w którym widownia jest lustrem, dzięki któremu rozmawiają ze sobą postacie sceniczne. Wolą, kiedy rozmawiają ze sobą lub jakąś inną wyimaginowaną trzecią osobą. Osobiście tąsknią za jego kolejnym spektaklem w stylu "Maskarady". Nie zmienia to jednak faktu, że w "Wujaszku Wani' jest wiele znakomitych rzeczy, a w tym wszystkim widać dokładnie świetną ręką reżysera.

(tob)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji