Artykuły

Będę żyć z piętnem

- Żyję z pewnym piętnem. Trzy lata temu próbowano mnie wrzucić do jednego worka z mataczami, złodziejami. Sugerowano, że za moją sprawą zniknęły gdzieś wielkie pieniądze związku - mówi KAZIMIERZ KACZOR.

Z Kazimierzem Kaczorem [na zdjęciu], aktorem rozmawia Ryszarda Wojciechowska:

- Dlaczego wybrał pan aktorstwo?

- Skoro każe mi się pani cofnąć do czasów młodości, to muszę powiedzieć prawdę. Otóż wtedy nie wiedziałem, że taki zawód istnieje.

- Jak to możliwe?

- Pochodzę z Krakowa, w którym ważne są tytuły: prezes, magister, doktor, inżynier, profesor. Ja miałem być kształcony na doktora, za moją zresztą zgodą.

- I co się stało?

- A... były różne zbiegi okoliczności.

- Ale na studia aktorskie zdał pan za pierwszym razem?

- Ja bym sobie tak życzył. Ale zdałem dopiero, tak naprawdę za..., a dużo mamy czasu? (śmieje się).

- Mamy, może pan opowiadać.

- Chodziłem najpierw do liceum męskiego. Bo koedukacyjnych za moich czasów nie było. Mieliśmy wspólne podwórko z liceum żeńskim. Te dwa licea założyły kółko teatralne. Postanowiłem się tam zapisać, ponieważ podobała mi się pewna koleżanka. Nie grałem żadnych ról. Byłem tylko kurtyniarzem. Ale za to bardzo dobrym. Wszyscy z tego kółka postanowiliśmy zdawać do szkoły aktorskiej. Koledzy zdali, ja nie.

- I co się później stało?

- Poszedłem na studia dla mnie dostępne, z ograniczoną ilością przedmiotów ścisłych, czyli na rolnictwo. A tam wprowadzili dwa nowe przedmioty - matematykę wyższą i chemię organiczną. Uważałem to za zdradę moich wcześniejszych ustaleń. I poszedłem do pracy. Zostałem pomocnikiem dyspozytora. Pewnego dnia wpadło mi w ręce ogłoszenie: krakowski Teatr Lalek Groteska poszukuje kandydatów do zawodu aktora lalkarza.

- Czyli zaczynał pan tak jak Janusz Gajos. Od teatru lalek.

- Tak, tylko że Janusz był w teatrze będzińskim. Ale tak samo jak ja zaczynał także. Romek Polański, Jurek Trela czy Maja Komorowska. Oni także przez Groteskę przeszli.

- Doborowe towarzystwo.

- Rok przepracowałem w teatrze lalek. I wtedy usłyszałem od kolegów: ty masz smykałkę do lalek, idź na wydział lalkarski do szkoły teatralnej. I wtedy zdałem, jak się należy domyślać. Głównie dlatego, że cała komisja to byli moi koledzy z Groteski. Jestem więc magistrem sztuki aktorskiej ze specjalnością lalkarza. Ale mam też tytuł magistra, uzyskany w rok potem na wydziale aktorskim. Jestem więc podwójnym magistrem.

- Ależ trudna droga.

- Podobno wszystko co ciężko przychodzi, potem bardzo smakuje.

- A dzisiaj, po tylu latach uprawiania aktorstwa, co pan o rym zawodzie wie?

- Wydawałoby się, że bardzo dużo powinienem wiedzieć. Ale wiem mało. Bo to zawód składający się z kontrastów Należy mieć subtelność motyla i skórę słonia. Trzeba mieć straszliwą wiarę w siebie, że się jest najlepszym na świecie i straszliwą pokorę, że się nic nie umie.

- Teatr jest wielki, jak ktoś powiedział. Ale na miłość widzów można zasłużyć sobie głównie filmem albo serialem. Pan ma kilka ról, za które pana kochają.

- Znałem wielu wspaniałych, wybitnych aktorów, królów i cesarzy sceny, których ogólnopolska publiczność nie znała, ponieważ byli "tylko" aktorami Teatru Starego. Taki jest ten zawód. To prawda, że media dają twarz. Ale warsztat aktorski można szlifować jedynie w teatrze.

- Popularność jest ważna dla aktora. Bo wie, że to, co robi, robi dobrze.

- Nie. Popularność jest częścią składową tego zawodu. Oznaką tego, że publiczność chętnie nas ogląda. Nie znaczy to jednak, że jest to świetne czy wybitne.

- Kiedy pan przeżył największą popularność?

- Po serialu "Polskie drogi". Ale dlatego, że wówczas startowałem od zera. Do tego serialu byłem aktorem nieznanym. Przyjechałem z Krakowa do Warszawy, szukając dla siebie innego świata. Byłem, co prawda, w doskonałym Teatrze Starym. Ale uznałem, że trzeba wyruszyć dalej. Powiedziałem sobie: "panie Kaziu", bo ja tak zawsze do siebie mówię, "proszę uprzejmie, pan bierze walizki, pan nie będzie tu spoczywać na laurach. Jazda, sprawdzić się między tymi Holoubkami i Pawlikami. Zmierzyć się. I zobaczyć, co pan tak naprawdę umie". Ale niech pani to wszystko ujmie w cudzysłów Bo ja to mówię żartobliwie. Nigdy nie pomyślałem poważnie o tym, żeby przymierzyć się do Gustawa Holoubka, Bronka Pawlika albo Mietka Czechowicza czy Janka Kobuszewskiego.

- Ale wróćmy do serialu..

- Najpierw był casting na Kurasia do "Polskich dróg". Wiedziałem, że startuję do roli epizodycznej. Bo według planów scenariuszowych Kuraś w okolicy piątego, szóstego odcinka miał zginąć w egzekucji, w Wawrze. Kręciliśmy trzy i pół roku jedenaście odcinków W sobotę, przed pierwszym odcinkiem, byłem jeszcze człowiekiem mało komu znanym. Chodziłem sobie po ulicy na Saskiej Kępie i nikt na mnie nie zwracał uwagi. A w poniedziałek, po niedzielnej emisji, wszyscy pokazywali: mnie sobie palcami i wołali Kuraś. We wtorek rano dostałem swoją pierwszą recenzję za "Polskie drogi". I to w autobusie, w drodze do teatru. Obok mnie stał pan, lekko zawiany. I nagle wbił we mnie wzrok. Grożąc palcem, mówił: panie kapral, ja pana wczoraj oglądałem. I dzisiaj też będę. Bo we wtorki były zawsze powtórki. To grożenie palcem było po to, żebym broń Boże w powtórce nie zagrał gorzej. Potem ta popularność z odcinka na odcinek była jeszcze większa.

- Woda sodowa nie uderzyła do głowy?

- Troszkę uderzyła. Wydawało mi się, że skoro jestem taki popularny, to znaczy że jestem fenomenalnym aktorem. Napęczniałem mocno.

- I kto przekłuł ten balon?

- Samo życie przekłuło. Otrzeźwiałem bardzo szybko. Bo tuż po serialu zacząłem

próby do "Rozmów z katem" Moczarskiego. Grałem generała, esesmana Schielkego, kata powstania w getcie warszawskim. Proszę sobie wyobrazić, jeszcze parę dni wcześniej umierałem w serialu jako Kuraś, bohater narodowy. Cała Polska nie otarła łez po tej śmierci. A już zaraz premiera w teatrze i przeistaczam się w esesmana.

Grając tę rolę ani razu nie usłyszałem, że Kuraś się przebrał. Ale na próbach widziałem, jak mnie Andrzej Wajda, który sztukę reżyserował, bacznie obserwuje. On zaryzykował, obsadzając mnie w tej roli. Koledzy też mnie obserwowali, czy rola mi się nie "przewraca". Podczas tych prób wróciłem do rozumu. Pomyślałem: zaraz, zaraz, Kuraś już mi nie pomoże. Ja gram zupełnie innego faceta. I muszę zagrać to dobrze.

- A potem był Jan Serce.

- Pochlebiało mi to, że dwóch młodych autorów: Zbyszek Kamiński i Radosław

Piwowarski piszą ten serial pode mnie i dla mnie. Scenariusz był świetny Ja wiedziałem, że

mam tylko bardzo dobrze zagrać. Jeśli będę umiał.

- Miał pan okazję wreszcie zagrać amanta.

- Powiedzmy amanta charakterystycznego. Ale wracając do tej popularności, w zależności od tego, jaki serial jest powtarzany w telewizji, to słyszę za sobą albo: o, Jan Serce albo panie Złotopolski, Kuraś, panie Kotek z serialu "Alternatywy 4" albo: "panie strażak sprzeda pan trochę benzyny", z serialu "Zmiennicy".

- Nie samymi sukcesami człowiek żyje. Nie uciekniemy od tematu ZASP. Dostał pan baty.

- Żyję z pewnym piętnem. Trzy lata temu próbowano mnie wrzucić do jednego worka z mataczami, złodziejami. Sugerowano, że za moją sprawą zniknęły gdzieś wielkie pieniądze związku. Mówiono, że ja w tym palce maczałem, bo byłem prezesem ZASP.

- A jak było?

- Otóż pragnę oświadczyć, że wiem, iż jeszcze w ubiegłym roku została zawarta umowa, na podstawie której bank zwraca związkowi pieniądze. Obecne władze nawet mi nie powiedziały o tym.

- Dlaczego?

- Nie do mnie to pytanie. Ale do kolegów z zarządu ZASP. Mnie się wzywa na przesłuchania, urządza rozprawy przed sądem koleżeńskim, stawia przed komisją etyki zawodowej, składa doniesienie do prokuratury. A kiedy prokuratura umarza sprawę, to ponownie się składa doniesienie.

I kiedy w końcu zostałem wybrany przez mój teatr na delegata na zjazd ZASP, gdzie miałbym okazję publicznie powiedzieć - co się ze mną robi, to władze związku ogłaszają w prasie, że mnie z niego wyrzucają.

To boli. Nie zasłużyłem sobie na tak haniebne traktowanie.

***

Jedni nazywają to sprawą Kaczora, inni aferą Kaczora. Zarząd Główny Związku Artystów Scen Polskich, z Olgierdem Łukaszewiczem na czele, zarzucił byłemu przewodniczącemu związku Kazimierzowi Kaczorowi, iż ten zainwestował pieniądze ZASP w obligacje Stoczni Szczecińskiej. Łukaszewicz złożył doniesienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa. Ale prokuratura je umorzyła. Również sąd koleżeński, przed którym Kaczor stawał dwa razy, nie stwierdził winy. Zarząd z Łukaszewiczem złożyli kolejne doniesienie na Kaczora. Tym razem chodzi o inwestycje w remonty i nieruchomości z pieniędzy pochodzących w dużej części z funduszu, na którym gromadzono tantiemy dla artystów. Zarząd, nie czekając na wynik z prokuratury, pozbawił Kaczora członkostwa w ZASP. Wywołał tym samym burzę w związku.

Kilkunastu aktorów, na znak protestu, złożyło legitymacje związkowe. Kilkudziesięciu podpisało list w obronie Kaczora. Pod listem podpisali się m.in: Zbigniew Zapasiewicz, Stanisław Tym, Franciszek Pieczka, Zofia Kucówna, Ewa Wiśniewska, Jan Kociniak i inni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji