Artykuły

Bajecznie kolorowy weekend

Dużym powodzeniem u publiczności i uznaniem krytyki cieszy się "Miesiąc na wsi" Turgieniewa, wystawiony przez Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Małym. Zasłużone powodzenie i zainteresowanie przedstawieniem nasuwa pewne refleksje natury ogólniejszej.

Niewątpliwie zaspokaja ten spektakl jakieś tęsknoty. Zarówno estetyczne, jak i - w jakiejś mierze - "uczuciowe". W przeciwieństwie do dawnych inscenizacji sztuki akcja rozgrywa się nie w pseudo-pałacowym wnętrzu dużego ziemiańskiego domu rosyjskiego, nie w otoczeniu wielkiego sztafażu teatralnego, lecz w ogrodzie, niejako przed domem. Widok jest barwny, cieszy oko: cała scena usłana trawą, środkiem przebiega strumyczek "jak żywy" prawdziwe legawce wędrują po tym skrawku parku, jakby czekały że za chwilę zostaną wezwane na polowanie. Wszystko naturalne, żeby nie powiedzieć naturalistyczne: skrawek rzeczywistości zbliżony przez kolorową telewizję.

Tę cechę inscenizacji Hanuszkiewicza już niejednokrotnie podkreślano. W "Miesiącu na wsi" występuje ona w sposób uderzający. W dużej mierze wpływa na to bliskość sceny, umieszczonej w bezpośrednim sąsiedztwie widowni, która ją otacza z trzech stron. Siedzimy w tym teatrze, jak przed telewizorem, I odległość od ekranu nie jest większa niż' u nas w domu. W teatrze widzowie przeżywają złudę bezpośredniego udziału w czymś, co jednak - mimo że szyba ekranu nie dzieli od obrazu - ich prawdziwym życiem nie jest. Co najwyżej tęsknotą za nim, marzeniem.

Ten fakt, owa naturalność, którą aktorzy często weryfikują - Wieroczka, wbiegając zadyszana do ogrodu, wpada "niechcący jedną nogą do strumyczka, woda rozpryskuje się dokoła - przywraca widzowi poczucie ładu, czy harmonii, panującej w przyrodzie, czy W świecie, który nam zbliżył teatr. Myślę, że zawiera się w tym przewrotny sens metaforyczny. Nie ulegajmy pozorom - odpowiada teatr - świat jest tylko z zewnątrz tak harmonijny, owa pozorna harmonia pokrywa nie ukojone namiętności i stargane uczucia. Jak właśnie u bohaterów Turgieniewa.

Ale sam widok sceny jest naprawdę kojący. Jest to jakby próba przeciwstawienia go rozdarciu, w jakim zwykliśmy oglądać nasz świat na scenie, rodzaj polemiki z niepokojem, jaki wnosi obraz świata w ujęciu współczesnego artysty. Zabieg perfidny. Bo przecież Turgieniew wcale nie chciał nam wmawiać, że świat jest sielanką, a życie całkiem pozbawione konfliktów. Jego sztuka pęcznieje wszak od namiętności. Bohaterowie są ludźmi "przegranymi". Owszem, uśmiechają się do siebie, ironizują na swój temat, świetnie ukrywają i maskują uczucia, ale w istocie są to ludzie "nieprzystosowani" (jakbyśmy dziś powiedzieli) i nieszczęśliwi.

"Przegrana" jest bohaterka sztuki Natalia Pietrowna, pani na włościach, usychająca u boku niekochanego męża, zajętego gospodarowaniem, ładującego wszystkie pasje w działanie, by ukryć przed sobą samym, że marzyło mu się kiedyś coś innego, inny los. Przegrany jest dokor Szpigielski, jedyny właściwie, który się zdobywa na okrutną szczerość, gdy - proponując małżeństwo starej, a więc "przegranej" pannie Lizawiecie Bogdanownie - przedstawia siebie w najczarniejszych barwach, osładzając gorycz wyznania sporą dozą autoironii. Przegrywają u progu życia młodzi bohaterowie: student Bielajew i jego ukochana Wieroczka, wychowanica Natalii Pietrowny. Oboje dostają się w tryby wielkiej gry miłości i zazdrości: chłopiec spodobał się pani dziedziczce: żeby go zdobyć wyłącznie dla siebie zmusza ona wychowanicę do przyjęcia propozycji małżeństwa o wiele starszego od niej, grubego i tępego Bolszincowa. Ale owo kłębowisko namiętności, walka płci, pokoleń i interesów, owe uczucia i zawody rozgrywają się w sposób dyskretny, chciałoby się powiedzieć "elegancki" ujmujący widza urokiem tego letniego salonu, gdzie obowiązują "maniery", skutecznie przesłaniające okrucieństwo samej walki.

Daremnie szukać i w sztuce i w przedstawieniu wielkich konfliktów i spięć, zgodnych z duchem epoki. (Nie zapominajmy, że rzecz dzieje się i została napisana w epoce romantyzmu!) Wszystko jest jakby ukryte w zarodku, znajduje się dopiero in statu nascendi. Wszystko jest niedopowiedziane przez autora ale za to "wygrane" i znakomicie przedstawione przez aktorów. Jest to świetny spektakl "aktorski". I to, co było 120 lat temu, gdy Turgieniew sztukę napisał, przedmiotem zarzutów krytyki - owo właśnie zatarcie konfliktów, ich nieostrość - zamieniło się w dużą, współczesną wartość sztuki. Owa właśnie dyskrecja, owe niedopowiedzenia, zewnętrzna konwencjonalność przebiegu akcji scenicznej.

Myślę, że te właśnie cechy szczególnie ujmują publiczność współczesną. Na zasadzie wartości coraz rzadszych i w teatrze i w życiu. Zmęczona brutalnym obnażaniem stanów i uczuć - publiczność poczuła się ujęta ich pozornym skonwencjonalizowaniem. Jest to rodzaj powrotu do kraju marzeń, do rzeczywistości bezpowrotnie minionej a przecież nie pozbawionej wdzięku, ukrywającej pewne uroki nie tylko życia uczuciowego, ale i form w jakich się ono ujawnia. Ten "Miesiąc na wsi" jest kolorowym weekendem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji