Artykuły

Jabłoń kwitnie na Marszałkowskiej

Mamy już jesień, a na Marszałkowskiej wciąż jeszcze kwitnie jabłoń, cała w białych kwiatach. I wszystko wskazuje na to, że kwitnąć będzie jeszcze bardzo długo. Codziennie bowiem przed kasami Teatru Małego - w Warszawie - stoi kolejka. Biletów już brak.

Tę sztukę, "Miesiąc na wsi", napisał Iwan Turgieniew przed 125 laty; nie podobała się jak wiemy z historii literatury, jego współczesnym. Zbyt subtelną i pastelową narysowana jest kreską, ówcześni aktorzy nie nawykli do ukazywania na scenie uczuć tak skomplikowanych, publiczność nie rozumiała delikatnej turgieniewowskiej ironii, ani namiętności i wzruszeń, osadzonych w scenerii, która wydawała się zbyt codzienna i zwykła. Triumfy sceniczne Turgieniewa zaczęły się właściwie wiele lat po jego śmierci, w epoce wielkiego reformatora teatru, Stanisławskiego. A dziś, wiosną i latem 1974 w Warszawie, Turgieniew raz jeszcze odnosi zwycięstwo. Zafascynowani patrzymy na to, co działo się w rosyjskim dworze w połowie ubiegłego wieku, słuchamy pięknej Natalii Pietrowny, podglądamy jej nie spełniony romans ze studentem Aleksiejem, współuczestniczymy w dramacie młodziutkiej Wieroczki.

Właśnie: podjadamy i uczestniczymy. W Teatrze Małym - który od pierwszej chwili swego istnienia tak bardzo polubiła Warszawa - nie ma tradycyjnego podziału na scenę i widownię. Jest otoczona z trzech stron fotelami przestrzeń do grania, którą w "Miesiącu" przeistoczono w kawałek wiejskiego ogrodu: właśnie owa jabłoń kwitnąca, imała sadzawka z prawdziwą wodą, prawdziwa trawa, na której bawią się dwa prawdziwe wyżły, bukiet prawdziwych, polnych kwiatów w rękach Natalii. Jak żywe... Wydaje się więc, że i my siedzimy w tym ogrodzie, nie świeci co prawda słońce, tylko ostre, ukryte w górze reflektory, czasem niepostrzeżenie zaciera się granica pomiędzy sceniczną fikcją a rzeczywistością.

"Nowy weryzm", określają to fachowcy, analizując zamierzenie twórcze reżysera, Adama Hanuszkiewicza, grą aktorów. Wiele już napisano o "Miesiącu na wsi". Publiczność nie zawsze skłonna jest do teoretycznych dyskusji, a na "Miesiącu na wsi" bawi się, śmieje i wzrusza. Jest bardzo różna: wiele osób starszych, grupki młodzieży. I jakoś do wszystkich, bez różnicy pokoleń, dociera ów warszawski Turgieniew. Nawet kiedy wychodzą z sali, rozsypując się po foyer, wydaje się, że w powietrzu jest jeszcze coś z owego nastroju, który zawisł nad kwadratem scenicznej przestrzeni. Cień Natalii w białej sukni, płacz Wieroczki, śmieszna sylwetka grubego Bolszincowa.

Miło jest zajrzeć za kulisy "Małego", kiedy na scenie idzie "Miesiąc na wsi". Jest tu cicho, spokojnie; w tej garderobie przygotowuje się do wyjścia na scenę Natalia - Zofia Kucówna. Pełna uroku także i teraz, kiedy w niebieskim szlafroczku pochyla się patrząc w lustro. Wieroczka - Halina Rowicka, poprawia swą białą sukienkę, rozsypane na plecach jasne włosy; z bliska, także wygląda na podlotka. W garderobie obok zasiedli panowie: Machulski, Łapicki, Kolberger. Chwila odpoczynku, za moment pojawią się na scenie.

- Lubimy tę sztukę, lubimy w niej grać - mówią zgodnie aktorzy. Tak zresztą jest zawsze, gdy przedstawienie podoba się publiczności.

Gdzie leży tajemnica sukcesu "Miesiąca na wsi"? Znakomita gra aktorów, jabłoń kwitnąca, sam Turgieniew? Fakt, że wszystko jest tak proste, nie udziwnione i prawdziwe? Wydaje się, że zwyciężyło tutaj to, za czym zawsze tęskni widz: dobry teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji