Flet z aluzjami
Na ostatnią w tym sezonie premierę stołeczna Opera Narodowa wybrała - jak na Rok Mozartowski przystało - "Czarodziejski flet" mistrza z Salzburga. Spektakl, na którego premierę przyszła "cała Warszawa", odbiega jednak od tego, czego się po szacownym dziele możemy spodziewać. Stało się tak za sprawą twórcy przedstawienia (reżyseria, dekoracje, kostiumy, światła) Niemca, Achima Freyera. Przeniósł on akcję do szkolnej klasy i w świat ponurych wizji agresji i walki. W procesie wychowania dzieci uczą się wyścigu szczurów. Jedne szybciej, drugie wolniej. Freyer, choć niegdyś uciekinier z NRD, zachował lewicowe sympatie i zdolność piętnowania drapieżności kapitalizmu. Jego wizja nie wszystkim się spodoba, ale wszystkich zmusi do myślenia. Gdyby Freyer był Polakiem, można by go było posądzić o aluzje do naszej aktualnej dyskusji o szkolnictwie. Ale przecież nie jest. Achim Freyer jest za to fanatykiem "Czarodziejskiego fletu" i jego wieloznaczności. W ciągu ostatnich miesięcy wystawił go już po raz czwarty (Mannheim, Moskwa, Drezno) i za każdym razem inaczej. Raz rzecz dzieje się w cyrku, innym razem w domu lub w podziemiach. Dobrze, że nad wszystkim panuje muzyka Mozarta.