Artykuły

Mechanizm starego zegarka

Beaumarchais, jeszcze gdy nazywał się Pierre-Augustin Caron, bywał zegarmistrzem i agentem politycznym. O ile agentem można bywać ("praca" tego rodzaju zawsze ma charakter awanturniczy), to zawód zegarmistrza kojarzy się ze stabilnością, solidnością. Pierre-Augustin tajniki zegarowych mechanizmów poznawał w pracowni ojca. Jak J. J. Rousseau. Temu drugiemu po chwilach spędzonych nad zegarami - już po ucieczce iż domu - pozostała skłonność do zadumy nad mechanizmem psychiki ludzkiej, nad mechanizmem świata. Caron natomiast, gdy spostrzegł, że świat jest zegarem, a zwłaszcza, jak obracają się tryby mechanizmu zwanego społeczeństwem, postanowił z owej wiedzy wyciągnąć praktyczne korzyści. Nie zadowalało go bowiem poprzestawanie na refleksji. Nie będąc wszakże władcą ani dziedzicem rozległych włości, cóż miał uczynić? Został mistrzem dworskiej intrygi. Zegareczek skonstruowany dla madame Pompadour - a jednak dobrze jest znać się na czymś konkretnym! - otworzył przed nim wrota dworu. Wkrótce został nauczycielem córek królewskich. Panny bynajmniej nie interesowały się zegarmistrzostwem, to Caron zrobił użytek z kolejnego swego talentu: uczył je gry na harfie. Jednym uchem słuchał kojących tonów instrumentu, drugie nadstawiał na dworskie plotki. Oczu przy tym nie zamykał: poznawał, co znaczy uśmiech i uśmieszek. Gdy miał trzydzieści pięć lat, spróbował szczęścia jako dramaturg. Przyznajmy: niezbyt młodo zabrał się do tego zajęcia, ale przecież autorem intryg był już znacznie wcześniej. Tyle, że były to intrygi w teatrze życia nizane. "Służbowe" wyjazdy do Hiszpanii, Londynu czy Wiednia stwarzały ku temu okazję. "Nie mogąc zwalczyć przywileju, poddał się mu": kupił tytuł szlachecki i od posiadłości swej drugiej żony przybrał nazwisko de Beaumarchais.

Spekulował, przegrywał, siedział w więzieniu, wychodził na swoje. Z równie zmiennym szczęściem wiodło mu się jako pisarzowi. Po klapie pierwszych sztuczek rozgłos przyniosły mu dwie: "Cyrulik sewilski" (1775) i "Wesele Figara" (1784). I one głównie - wobec słabości pozostałych utworów - decydują o miejscu ich autora w historii dramatu i teatru europejskiego. Można rzec, iż tak jak sprzyjało Caronowi szczęście, gdy dostawiał się na dwór królewski, tak i nie opuściło go ono, gdy - już jako Beaumarchais - wchodził do skarbnicy światowej kultury: Rossini i Mozart napisali opery do librett opartych na fabule wspomnianych dwóch jego utworów, co ma pewno sprzyja pamiętaniu i o "Cyruliku sewilskim", i o "Weselu Figara". Czyżby i w tym wypadku zegarmistrz-intrygant uruchomił mechanizm, który innym każe pracować na jego konto?

Nie oskarżajmy jednak pisarza za bardzo. "Wesele Figara" to utwór naprawdę intrygujący. I ze względów formalnych, i z uwagi na to, jaką rolę odegrał w wywoływaniu nastrojów i formowaniu poglądów społeczeństwa, nim lud paryski ruszył na Bastylię. Ani jego autor, ani główmy bohater rewolucjonistami bynajmniej nie byli. Cynizm i brawurowy dowcip Figara burzyły przecież to, co stanowiło podstawę dotychczasowego porządku. Byłożby "Wesele Figara" zegarową bombą?

Jeżeli nawet tak, to jej mechanizm od dawna spoczywa w muzeum.

2.

Taka refleksja naszła zapewne Mikołaja Grabowskiego, gdy przystępował do reżyserowania "Wesela Figara" w opolskim teatrze. Dziwny człowiek z Grabowskiego: jest młodym reżyserem, a nie dziwaczy, nie popisuje się pomysłami, które sugerowałyby, że autor jest bęcwałem, zaś inscenizator - geniuszem; po prostu szanuje literaturę, którą wprowadza do teatru. Było to widać nawet w niezbyt udanej "Iwonie księżniczce Burgunda", zrealizowanej w jeleniogórskim Teatrze im. Norwida. "Dacza" i "Pamiątki Soplicy", które przygotował Grabowski w Łodzi z zespołem Teatru im. Jaracza, w całej pełni poświadczają ową "skromność" postawy reżysera.

Cudzysłów stąd, że owa "skromność" może być niczym innym, jak przejawem wiary Grabowskiego w sztukę reżyserii. Skryć się za aktora, za tworzywo - a jednak zaistnieć! To dopiero sztuka. Czymże wobec niej jest demonstrowanie własnej obecności poprzez naruszanie substancji dramatu, zmianę jego wymowy.

Toteż Grabowski z "Wesela Figara" nie robi "Operetki". Chociaż widać, że z Hrabiny tylko strój czyni hrabinę (widać to zwłaszcza po ciemku: Almaviva własną żonę bierze za Zuzannę). Dość strój zmienić, aby i zmianie uległ status społeczny nosiciela szat. Strój to bastion nasz na wysokościach - myśli w "Operetce" książę Himalaj. Rzecz jasna, Beaumarchais ośmiesza pogląd, wedle którego trzeba (i wystarczy) urodzić się arystokratą - a przynajmniej szlachcicem - aby być Kimś. Zamiast "arystotkratyzmu urodzenia" proponuje "arystokratyzm talentu". Daleko stąd jednak do konstatacyj Gombrowicza. Ale są tacy reżyserzy, którym by to wcale nie przeszkodziło. Tym bardziej, że co zrobić z "Weselem Figara", sztuką tak nieprawdopodobną w spiętrzaniu intryg, że aż znakomitą? Już przed niemal dwustu laty koneserzy spostrzegli, że to zuchwałe pogwałcenie zasad, którymi kierować się winna sztuka sceniczna, wybaczone być może tylko wówczas, gdy się przyjmie, iż Beaumarchais przedrzeźnia swych poprzedników, do granic nieprawd podobieństwa zagęszczając stosowane przez nich schematy. Innych zaś radowała jego komedia, bo znajdowali w niej to, co lubili w innych sztukach - przy tym w "Weselu Figara" było tego z nadmiarem, co zawsze wzbudza zachwyt natur nie wykształconych. Przykład ten dowodzi, że jeżeli dwóch chwali to samo, to nie zawsze za to samo.

3.

Grabowski "Wesele Figara" przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza. Wie, że tu głównie idzie o to, by Hrabia uwodził sługę, zaś sługa zwodziła pana. By przebierankom, niespodziewanym obrotom sprawy nie było końca. Przy tym niczego nie parodiuje, bo wszak nie mamy w świeżej pamięci sztuk, które przedrzeźniał Beaumarchais, nie gra się ich dzisiaj w teatrach. Więc poprzez pastisz usiłuje wskrzesić urok dawnych komedii. Sprzyjają temu dekoracje Jana Ranuehy: solidnie, iż wysokimi oknami, wnętrze zamkowego pokoju, dostojna zieleń kasztanowej alei. Temu samemu służy żywa muzyka (grają instrumentaliści z Filharmonii im. J. Elsnera), "komentująca" i pointująca akcję. Jedynie scena baletowa (choreografia: Janina Sosnowska), ów taniec wiejskich dziewcząt i chłopców, wyłamuje się z konwencji spektaklu: trudno zgadnąć, czy to parodia, czy pastisz klasycznego tańca.

Zatem zegarek, którym jest "Wesele Figara", włożony został w kopertę stylizowaną na przedpotopową solidność (idzie tu o wszystkie potopy, "rewolucje, zmiany mód razem wzięte). Jego mechanizm jednak zacina się od czasu do czasu. Bo do zrealizowania takiej koncepcji przedstawienia nie wystarczy aktor, potrzebny jest wirtuoz (mam przy tym wątpliwości, czy Grabowski, tak dobrze czytający tekst, najtrafniej obsadził wszystkie role). Żebyż inni wykonawcy byli przynajmniej tak dobrzy, jak Kassowski jako ogrodnik Antonio. Jeszcze - ale tylko przez moment - Bazylio Tadeusza Morawskiego wzniesie się ponad poprawność. Pamięta się, oczywiście Elżbietę Piwek (Zuzanna) i Wojciecha Ziemiańskiego (Figaro), bo dużo są na scenie - i na ogół z dobrym skutkiem. O ile jednak lepszym jest Ziemiański w monologu, gdy spowiada się ze swego życia, monologu niemal jak w tragedii, od siebie samego: Figara - intryganta i sowizdrzała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji