Artykuły

Niezależność

Wszystko zależy, na czym co leży. Muchę widać lepiej na białej kartce niż na innej musze. Głupstwo okazuje się głupie na tle mądrości, a nie na tle innego głupstwa. I tak dalej. Kontekst często decyduje o sensie, jakości, wartości życia. Nawet niezależność musi być niezależna od czegoś, zwłaszcza ona. Niezależność sama w sobie jest utopią albo pozorem. Artysta P. w imię odcięcia się od wszystkiego, co mogłoby mu zagrażać jako artyście niezależnemu, udzielił na ten temat kilkunastu publicznych wywiadów, niekiedy w miejscach tak dziwnych, że jego niezależność pozostała między ustami a brzegiem mikrofonu.

Ot, taki sobie inny przykład, trochę śmieszny, trochę straszny. Otóż trzydzieści lat temu z okładem malarzy abstrakcjonistów uznawano za wrogów i zdrajców, albowiem na tle obowiązującej doktryny wychodzili na niezależnych, co było niesłuszne, więc niedopuszczalne. Obowiązywał bowiem realizm. Jednak nie ten prawdziwy, co mówi o świecie jaki jest, tylko mniemany, chciejski i słuszny. Trzydzieści lat później abstrakcjoniści byli najchętniej widzianymi gośćmi salonów sztuki i salonów mecenasa, albowiem doktryna uznała, że abstrakcjoniści są prestiżowo jak najsłuszniejsi, a poznawczo idealnie nieszkodliwi. Tylko realiści nadal byli podejrzani. No nie, nie wszyscy. Ci od bukietów i portretów - proszę bardzo.

Kto chce zachować przytomność, winien doceniać poczucie względności. Bez tego coraz gorzej. Co któryś Polak budzi się rano i myśli, że jest we własnym łóżku, a tymczasem jest w malinach. Bo nie dopatrzył, że okoliczności jego życia się zmieniły, że kontekst, któremu niebacznie zaufał, uciekł do sąsiada. A to powstały jakieś organizacje, wobec których zapomniał zająć stanowisko. A to żona podniosła gdzieś tam palce do góry. A to poszedł na film, kiedy za Boga nie powinien był tego czynić, bo zobaczył go w kinie szwagier kolegi i opowiedział przyjaciółce swojej siostry, że z takim to on odtąd gadał nie będzie.

Nawet niezależny jest zależny od tego, co czyni go niezależnym. Są oczywiście różne stopnie niezależności i różne tego konsekwencje. Niezależność najbardziej skrajna każe nie dowierzać niczemu i nikomu, zaś w imię raz przyjętej reguły (moralnej, politycznej itp.) oceniać wszystko na lewo, prawo, z przodu i z tyłu. Był (bo niedawno zmarł) taki pisarz, Józef Mackiewicz. Od czterdziestu z górą lat nie zgadzał się z wszystkimi, którzy, jego zdaniem, w jakikolwiek sposób się splamili współpracą z okupantem. Narobił sobie wrogów w Polsce i na świecie, najwięcej rzecz jasna wśród Polaków. I zmarł w kompletnym niemal zapomnieniu, w kompletnej nędzy, autor kilku wybitnych książek nie kupowanych dlatego, że kłóciły się z każdym punktem widzenia, który nie był punktem widzenia maksymalisty Mackiewicza.

Jest niezależność łagodna, i ta oczywiście pozwala żyć w niejakim spokoju i niejakiej niezależności. Po raz któryś w życiu namolnie wracam do tego przykładu, ale wydaje mi się on nadal doskonały jako ilustracja. Myślę o Jerzym Grzegorzewskim, co proszę potraktować tym razem jako myślową czynność badawczą, a nie wyznawczą. Zawsze wydawało mi się, że Grzegorzewski jest niezależny, ale ostatnio zdarzyło się coś, co nawet moje przeświadczenie wprawiło w stan zdumienia. Zobaczyłem mianowicie w Teatrze Studio "Dawne czasy" Harolda Pintera, zrobione przez J.G Było to przedstawienie tak czyste, tak elementarnie wyprane z jakiejkolwiek zależności od czegokolwiek z wyjątkiem sztuki teatru i sztuki egzystencjalnego myślenia, że nie mogłem wyjść z podziwu, jak się udało Grzegorzewskiemu tak dalece zamknąć oczy na wszystko dookoła i tak głęboko wejść w siebie, gdzie już tylko żyłami płynie krew, bije mięsień sercowy, komórki dzielą się i obumierają, głos otwiera tchawicę i porusza język, a mięśnie pozwalają zginać się stawom, dzięki czemu można usiąść na krześle i powiedzieć do Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej. - A teraz wejdź z lewej strony, podejdź na proscenium i powiedz to do Kate, ale trochę tak, jakbyś mówiła do siebie.

Dawne czasy są spektaklem tak niezwykłym na tle tego, co się robi czy usiłuje robić w dzisiejszym teatrze polskim, że ich niezależność staje się znacząca i wyzywająca. Najprościej byłoby powiedzieć, bo przecież aż się prosi, żeby tu zająć jakieś odpowiedzialne i moralne stanowisko, więc najprościej byłoby powiedzieć, że to eskapizm, ucieczka od rzeczywistości. Ponieważ nic się nie da zrobić, uciekajmy w sztukę. Ponieważ wszystko jest do dupy, uciekajmy w sztukę. Ponieważ wszędzie to lub owo, uciekajmy w sztukę. Prawdopodobnie tak właśnie pomyślało, a od niektórych wręcz to usłyszałem, wielu widzów-intelektualistów poczuwających się do odpowiedzialności za rzeczywistość. Albowiem, jak powiada stary Piotr Wysocki w dramacie Władysława Zawistowskiego, wszyscy odpowiadamy przed narodem za los Ojczyzny a przed Bogiem za własne postępki".

Nie wiem, doprawdy nie mam pojęcia, co powodowało Grzegorzewskim, że pod koniec 1984 roku zrobił "Dawne czasy" a nie, powiedzmy, "Wyzwolenie". Nie mam pojęcia o jego w tym względzie ambicjach, nadziejach, a może prozaicznych koniecznościach. Nie widzę też powodu, by cokolwiek czy kogokolwiek tu usprawiedliwiać. Pintera? Wspaniałego i mądrego pisarza? Jego znakomicie napisaną sztukę? Grzegorzewskiego? Wspaniałego, mądrego reżysera i scenografa? Aktorów? Teresę Budzisz-Krzyżanowską i Jana, jej męża? Ewę Żukowską? Doskonałych w tym spektaklu?

Gdyby "Dawne czasy" były, najprościej mówiąc, złe, głupie czy tylko o niczym - proszę bardzo, jest bęben, można walić. O tak, wtedy i argument o eskapizmie pasuje jak najbardziej. Nie przeczę, że są tacy, dla których będzie to spektakl o niczym. Ale takim nie zazdroszczę. Zamiast rozumu mają aksjologiczne wskaźniki zapotrzebowań społecznych, a zamiast serca - świadectwo moralności. Żeby zrobić w naszych czasach takie "Dawne czasy", gdzie po wielkiej, niemal pustej scenie przechadza się, przysiada na fotelu, kanapie czy przeniesionym z widowni teatralnej krześle troje samotnych ludzi, i mówią do siebie, i milczą o dawnej miłości, młodości i nadziejach, teraz pół-wypaleni, smutni i coraz bardziej obcy, i towarzyszy im tylko światło, czasem skupione w złotą, drżącą kulę, przesuwającą się gdzieś powoli w tle - o tak, no to trzeba tej wewnętrznej lekkości, tego niedbałego, pańskiego gestu woli i wyobraźni: a czemuż by nie to, nie tak?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji