Artykuły

Porażki i wreszcie sukces

(Korespondencja własna z Torunia)

XXV - Jubileuszowy - Festiwal Teatrów Polski Północnej w Toruniu nie rozpoczął się najlepiej. Rozczarowaniem, i to sporym, stała się prezentacja "Hamleta" (Teatr Dramatyczny im, Aleksandra Węgierki z Białegostoku), nader długa, nudna i nieczytelna w propozycjach reżyserskich, a po prostu nieporadna w realizacji aktorskiej. Był to dość typowy przekład przedstawienia, w którym zabrakło sił i środków na pod zwianie cle przyjętego obowiązku, spektakl, który - mimo wielości wątków - nie był niczym więcej jak zwyczajnym melodramatem, ku końcowi zmieniającym się w tragedię.

Na skandal zakrawała propozycja Teatru Ziemi Pomorskiej w Grudziądzu. Przedstawił on "Szwejka" Jarosława Haszka w adaptacji i reżyserii Jana Jeruzala, doszczętnie wulgaryzując i ośmieszając nie tylko postać tytułowego bohatera, ale również przesłanie literackiego utworu, który w tym wydaniu przekształcił się w luźny ciąg farsowych skeczy i szampańskich wygłupów, przeważnie w bardzo złym guście. Reżyserska "nad inwencja" spowodowała, że efekciarskie pomysły rodem z farsy szły o lepsze z prymitywizmem gry aktorskiej i nieporadnością kompozycji.

W tej sytuacji z podwójnym zainteresowaniem czekano na występy Teatru "Wybrzeże". Wystawione poza konkursem "Mniszki" Moneta, rzetelnie i sprawnie, choć nie olśniewająco zagrane i zainscenizowane (reżyseria Ryszard Jaśniewicz) zaostrzyły jeszcze apetyty na Gombrowiczowski "Ślub". Spektakl nie rozczarował, choć festiwal wa publiczność oczekiwała jak gdyby czegoś więcej, oklaskując jednak sprawiedliwie twórców i aktorów przedstawienia. Było ono zresztą - na tle dotychczasowych prezentacji - nieledwie wydarzeniem artystycznym, znaczącym.

Ryszard Major, reżyser "Ślubu" zastosował w festiwalowym spektaklu interpretację zobiektywizowaną, rezygnując z historycznego traktowania rzeczywistości scenicznej. "Ślub" dzieje się w teatrze - zda się mówić Major - i nigdzie poza nim. My wszyscy, widzowie, jesteśmy nie tylko obserwatorami snu Henryka, ale wraz z nim uczestniczymy w procesie stwarzania świata, nowych rzeczywistości międzyludzkich. Gdy kurtyna za pada po raz ostatni, Henryk - po dokonaniu zniszczenia wyśnionego (wykreowanego?) przez siebie świata, po samounicestwieniu - pozostaje wśród widzów na stałe, staje się już jednym z nas...

Spektakl gdański ukazuje nam rzeczywistość poddaną prawom snu mrocznego i surrealistycznego, a jednak powodującego się swoistą logiką. Jest to szczególnie widoczne w akcie I, poprzez nienaturalny rytm słów, szybkie zmiany obrazów, nierealistyczny ruch i gest. Ta część "Ślubu" jest bardzo ascetyczna, a przy tym zwarta, skonstruowana zwięźle i mocno. Następne są zresztą o wiele bogatsze, wprowadzenie do nich dworskiego ceremoniału niezbędne jest przecież dla rozwoju akcji. Toczy się ona w powolnym rytmie, przerywanym recitatywami, kolorami dominującymi są tu szarość, biel i czerń. Na plan pierwszy wysuwa się zatem nie działanie, a słowo. Asceza środków teatralnych powoduje, że gdański "Ślub" staje się (szczególnie w akcie III) przedstawieniem nieco nużącym.

Nie zmieniają tego wrażenia sceny kolejne, także dlatego, że aktorstwo wykonawców ról głównych oscyluje - chyba niepotrzebnie - w stronę rodzajowości, jest - można by powiedzieć - dwuwymiarowe, zbyt dosłowne, rzadko zyskujące rangę symbolu. Mima to jest jednak "Ślub" Teatru "Wybrzeże na festiwalu wydarzeniem, o którym się dyskutuje, z którym warto się sprzeczać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji