Artykuły

"Ślub" w stylu Becketta

Krzysztof Zaleski wystawił "Ślub" Gombrowicza w warszawskim Teatrze Współczesnym. Jest to inscenizacja ambitna. Wszystkie czynniki poddano naczelnej i czytelnej myśli.

Jest ona uogólnieniem a nawet przesunięciem utworu w sferę abstrakcji, Gombrowicz pisał "Ślub", umieszczając go w określonym momencie. Zamglonym, to prawda. Z konturami zatartymi. Jednak wciąż jeszcze żywym. Nie bez powodu główny lokator, Henryk, i jego przyjaciel, Władzio - są żołnierzami polskimi walczącymi w 1940 r, we Francji. Ich sen został wywołany niestrawną wojskową kolacją. Z mgły wspomnień wyłania się w owym śnie czy półśnie, młodzieńczy dworek Henryka, kolega - przyjaciel, narzeczona, rodzice. Mechanizm senny sprawia, że dom przybiera kontury karczmy, dobrze wychowana narzeczona staje się ordynarną i poniżaną dziewką, rodzice - karczmarzami. Zarazem - i to jest trzecia "war-stwa" owego somnambulizmu - ojciec przeobraża się w króla, jego zachowanie przybiera for-mę ceremoniału, stosunek do syna staje się walką o władzę. To wszystko jest po trosze żartem. Gombrowicz się bawi, choć to zabawa gorzka. Jego główny bohater kpi sobie ze świata, z ludzi, z własnych przywidzeń. Sen taki nie wyklucza świadomości, ani ostrego krytycyzmu. We śnie prawdziwym nie może się zdarzyć, by ktoś wychodził poza jego obszary, komentował swe stany, dyktował sobie zasady postępowania. We śnie nie czujemy ciążenia jednostek na otoczenie. Nie prowadzimy też "walki o formę", nie zmagamy się z przemożnym konwenansem. Jest to więc raczej pseudosen. Pretekst do wyrażenia gniewu, niechęci, niesmaku. Jak w "Ferdydurke", choć na innym przykładzie.

Inscenizator spektaklu, "oczyściwszy" sztukę z konkretności, umieścił ją w rozrzedzonej, pozbawionej tlenu sferze. Scenografia Wiesława Olki i Krzysztofa Baumillera daje tło neutralne, nie podobne ani do królewskiego pałacu, ani do karczmy, ani do dworku rodzinnego. Atmosfera staję sie raczej Beckettowska niż Gombrowiczowska. Wypadki toczą sie pozornie, choć dramatycznie. Sztuczność intonacji przybiera formę patosu. A przecież owa sztuczność w pojęciu Gombrowicza nie jest identyczna z deklamacyjnością. Bohaterowie - szczególnie Henryk - odczuwają niesmak z powodu fałszywej sytuacji, w jakiej się znaleźli, czynów, którym dali bieg sprzeczny ze swymi zamiarami, słów niewłaściwie dobranych. Ale nie jest to równoznaczne z nieszczerością.

Można ten spektakl uznać za eksperyment. Reżyser układa postacie w grupy poruszające się precyzyjnie i rytmicznie. Kameralność warunków przestrzennych redukuje widowiskową stronę "Ślubu". Abstrakcyjne kostiumy utrudniają zadania wykonawców.

Jednak aktorzy wiele dokonali. Czesław Wołłejko ma, już w zarysie postaci, coś różnolitego, a jednak zwartego. Stworzył figurę na pograniczu udręczonego dziedzica oraz prostaka. Maria Pakulnis daje Marii "dwoistość": dziewki, zdezorientowanej i zagubionej a zarazem wątłej istoty,, której wystarczyłoby włożyć modną sukienkę, by ją przeobrazić w ziemiańską pannę (może z "Trędowatej").

Inni wykonawcy nie otrzymali tak podatnego materiału w ramach reżyserskiej koncepcji. Jednak szkicują czasem wyraziste sylwety. Np. Władzia, jako uosobienie obojętności beztroskiej, koleżeńskiej, samounicestwiającej (Grzegorz Wons). Najtrudniejsze jest zadanie Wojciecha Wysickiego jako Henryka. Sztuczność, którą Gombrowicz wspomina, obciąża rolę. Reżyser tę sztuczność pomnożył, odebrał postaci wszelkie odcienie ironii. Warunki głosowe aktora jeszcze mocniej go skłaniają do koturnowości. A zarazem do owej filozoficzności, która upodabnia spektakl "Ślubu" do "Końcówki" czy "Czekając na Godota".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji