Artykuły

Trzecia "Operetka"

W schyłku sezonu 1979/80 pojawiło się w Warszawie przedstawienie, które - nie waham się powiedzieć - zaćmiło inne teatralne wydarzenia roku i nabrało znaczenia, wyrastającego ponad bilanse i osiągnięcia jednego sezonu. Mam tu na myśli przedstawienie "Operetki" Witolda Gombrowicza w Teatrze Dramatycznym w reżyserii Macieja Prusa.

Światowa kariera pisarska Gombrowicza jest, być może, zjawiskiem przejściowym, a w każdym razie podlegającym prawu falowania. Natomiast w literaturze polskiej twórczość Gombrowicza, tak poniekąd kontrowersyjna, ma utrwaloną i niepodważalną pozycję. Gombrowicz i Witkacy, dwa fenomeny wyprzedzające swój czas, twórcy szyderczy i przewrotni wobec zastanych tradycji, a jednocześnie twórcy wrośnięci jakże mocno w główny prąd literatury polskiej. Dobrym tego przykładem jest "Operetka", napisana w 1965 roku i skupiająca w sobie wielkie i małe cechy pisarstwa tego politycznego emigranta, który przenikliwe spojrzenie na świat łączył z zapiekłymi urazami w zdumiewające jasno- i zarazem ślepowidztwo. W "Operetce" jest bardzo mało, a jednocześnie bardzo wiele. Można w niej widzieć jeszcze jeden żart wyrafinowanego intelektualisty, snobującego się w upodobaniu "niebiańskiej sklerozy" operetek i podporządkowującego "monumentalny patos dziejowy" jej "monumentalnemu idiotyzmowi", a można też dostrzec... otóż to! "Operetka" jest nader pojemnym myślowo i scenicznie scenariuszem.

Można więc, podejmując inscenizację "Operetki" położyć nacisk na jej bzdurne wątki fabularne i całą otoczkę musikalowo-parodystyczną, na owe natrętne kuplety, pląsy i podrygiwania, na te wszystkie "ach ach, och och, fiu fiu, piti piti, rzyg rzyg", od których w "Operetce" roi się jak od robaków w zgniłym serze. Ale można też starać się z dziwactw, prowokacji i błazeństw tej sztuki wydobyć tkwiącą w niej historiozofię i metaforę historyczną - i tak postąpili zarówno Dejmek w Łodzi jak Braun we Wrocławiu.

Prus w Warszawie poszedł tą drogą najbardziej konsekwentnie i zrobił przedstawienie, którego zapomnieć nie sposób.

Gombrowicz, nie starajmy się ukryć, patrzył na swoje czasy jak Krasiński na swoje. Wrogo, z lękiem i drwiną. Przed rzeczywistością chronił się w swoje fantazmy, na przykład w owo "przeciwstawienie strój-nagość", które ma być "zasadniczym wątkiem Operetki", jej pointą, jak w "Nie-Boskiej" jej finał. Gorzkie złudzenie! Lecz trzeba uszanować wizje autorskie. I Prus to robi. Sztafaż operetkowy wraz z rewią kostiumów, figle Szarma z Firuletem, metamorfozy Albertynki, są obecne w "Operetce" Prusa, a jakże. Lecz od pierwszego ukazania się chóru do ostatniego pozornego triumfu "wieczyście młodej" Albertynki i całego towarzystwa, góruje myśl historyczna, jak ją sobie snuł Gombrowicz. Podteksty stały się tekstami i oto wchodzimy w kredowe koło romantyzmu, do chóru z tej "Operetki" dochodzimy przez Salon Warszawski, przez Bal u Senatora i Bal z "Róży", także przez "Tango", a przede wszystkim przez arystokrację z "Nie-Boskiej".Widowisko ma bardzo ujednolicony charakter. Na to zharmonizowanie elementów od Lehara do Krasińskiego złożyła się i frapująca muzyka Jerzego Satanowskiego, i sugestywne kostiumy Ireny Biegańskiej i funkcjonalne dekoracje Sławomira Dębosza.

A aktorzy? Wielekroć wypada mi na nich narzekać. Ale dla zespołu z tej "Operetki" mam same słowa uznania. Dla wszystkich. Dla maestrii, póz, fum, tonów i bzików księstwa Himalaj (Zbigniew Zapasiewicz i Halina Dobrowolska) równie jak dla dekadencji i nerwowej ruchliwości hrabiego Szarma (Piotr Fronczewski) czy dla min i gestów fałszywego hrabiego Hufnagla (Marek Obertyn). Mistrz Fior ze znudzenia i dystansu wchodzi swobodnie w romantyczne wymiary tragizmu (Gustaw Holoubek) - i tak dalej, choć trudno mi jeszcze nie wspomnieć trafnie i śmiało ustawioną rolę Albertynki (Joanna Pacuła), a także nienawistnego autorowi Profesora (Witold Skaruch). Apotem Proboszcz, Baron Firulet, Lokaje, Damy, Złodziejaszki... Maciej Prus wydobył z "Operetki" to wszystko co w niej ważne, nie dając się uwieść pozorom. Pokazał "Operetkę" jako współczesną wersję polskiego teatru romantycznego. Osadził ją w epoce, ale nie w aluzjach. Ukazał jej nowatorstwo, nie kamuflując jej nurtu wstecznego. Przez co najlepiej ukazał i siłę i słabość tej najlepszej sztuki Gombrowicza.

Maciej Prus staje się następcą Konrada Swinarskiego w polskim teatrze, kontynuatorem wybitnych reżyserów wielkiego teatru narodowego. Stworzył już tak rewelacyjne przedstawienie jak "Nocy Listopadowej". Prus porwał się już również na "Dziady". Nie wszystko mu wyszło (także z przyczyn niedostatków aktorskich). Ale teraz... jestem przekonany, że właśnie Prus jest powołany do ukazania kolejnych "Dziadów" i "Nie-Boskiej komedii".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji