Artykuły

Dwa teatry Jerzego Szaniawskiego

Przypuszczam, że ostatnia, powojenna sztuka Szaniawskiego stanie się tematem niekończących się dyskusji i dość sprzecznych interpretacji. Bo też wszystko w Dwóch Teatrach – począwszy od zasadniczej intencji autora, a na znaczeniu poszczególnych postaci kończąc – prowokuje i jedne i drugie, wieloznaczność tej sztuki potęguje, oczywiście, symbolika, tak droga autorowi Ptaka. Ale pozostawia ona miejsce i bardzo subtelnemu humorowi atmosferze inteligentnej dyskusji — w akcie II-gim głęboko odczutej tragedii Warszawy i Powstania Sierpniowego. Mimo że nigdzie nie pada słowo „Warszawa”, ani „powstanie”, ani nawet „wojna”.

Nie ulega wątpliwości: Dwa Teatry to dzieło wielkiego, szczerego talentu. Dzieło, którego założenia można uznać za fałszywe, ale którego urokowi poetyckiemu i teatralnemu trudno się oprzeć.

Siła artyzmu Szaniawskiego tkwi może głównie w tym, że operuje nie tylko słowem, ale i milczeniem. Szaniawski posiadł sekret milczenia naładowanego wzruszeniem pauzy muzycznej. Posiadł sekret sugerowania wielkich uczuć, burzliwych namiętności, rozdzierającej tragedii delikatnym i małomównym napomknieniem. Niedomówienia Szaniawskiego wprawiają wyobraźnię i wrażliwość widza w równie nieomal silne drżenie, co jego słowo. I stwarzają swoistą dal perspektyw jego teatru. Stwierdzając obiektywnie mistrzostwo autora Dwóch Teatrów, tym nie mniej uparcie będę twierdził, że koncepcja zasadnicza tej wybitnej sztuki jest błędna, że opiera się na podstawach myślowych, które nigdzie nie wiodą, że wyraża postawę wobec życia przezwyciężoną.

Jest sobie Dyrektor teatru „Małe Zwierciadło”, którego złośliwie nazywają „fotografem rzeczywistości”. Istotnie ambicją jego jest wystawianie króciutkich, realistycznych brutalnie nawet realistycznych — jednoaktówek, z których dwie wypełnią całkowicie akt II-gi. Dyrektorowi „Małego Zwierciadła” pewne zjawiska i pewne prawdy — pomimo że mgliście przeczuwa ich wielkość — wymykają się. Niedarmo przecież jego teatr nazywa się „Małym Zwierciadłem”… Tak np. waha się Dyrektor z wystawieniem sztuki, którą mu przyniósł zagadkowy Autor. Bo w tej sztuce całe miasto zostaje wysadzone w powietrze i pod gruzami ginie ukochana bohatera. A tego przecież jeszcze nikt nie widział… Na próżno elektromechanik teatralny przekonywa go „Róbmy to, panie Dyrektorze! We wrześniu może to już pójść”…

Wymyka się również Dyrektorowi „Małego Zwierciadła” prawda dziwnych poematów lirycznych, które mu przynosi tajemniczy „Chłopiec z deszczu”. Przyniósł mu np. „Krucjatę dziecięcą”: „Cóź… — powiada Dyrektor — idą tam, idą dzieci, jak przed wiekami, tylko na papierowych hełmach mają polskie znaki, w oczach niosą jakąś tęsknotę, jakąś chęć czynu, a nie wiedzą, że idą na zagładę”. Dyrektor odrzuca to wszystko, bo „to nie jest teatr”.

Ale ten trzeźwy, realistyczny — 50-letni — Dyrektor „Małego Zwierciadła” kocha tkliwie młodziutką gwiazdę swego teatru Lizelottę. I pasjami lubi zajmować się badaniem cudzych snów. Co prawda, metodą naukową. Z subtelną ironią pokpiwa tu sobie Szaniawski z „mędrca szkiełka”. Obawiam się, że w kontekście całej sztuki brzmi to jak satyra ogólna na naukową myśl badawczą.

W akcie II-gim oglądamy dwie sztuki wystawione przez teatr „Małe Zwierciadło”: Matkę i Powódź. Zaryzykuję twierdzenie, że te dwie jednoaktówki, które Szaniawski starał się uczynić typowo i ciasno „realistycznymi”, działają bodaj najsilniej w całej sztuce. To są dwa małe arcydzieła, i mam wrażenie, że uzupełnienie, które wnosi do nich — w akcie III-im — drugi teatr, „Teatr Snów” niczego właściwie nie uzupełnia.

Bo czyż w Matce, zapatrzony nostalgicznie w śnieżną dal Leśniczy nie marzy już nieuleczalnie o tajemniczej Pani? Czyż nie wiemy już wtedy, że myśl o “Pani będzie nachodziła ten dom, pomimo że Matka wygnała ją? Czyż nie jesteśmy już wtedy przekonani, że „moja córka płacze”?

Zatem Szaniawski, pragnąc polemizować z postulatem realizmu w sztuce, przeciwstawia sobie dwa teatry; teatr „Małego Zwierciadła” i „Teatr Snów”.

W pierwszym panują wszechwładnie „sprawy ciała”; zwycięża siła… zwycięża młodszy… poświęca się starca, by ratować dziecko i zachować gatunek”… I na tym rzekomo wszystko się w tym teatrze kończy i kurtyna zapada.

Dopiero w teatrze drugim, w „Teatrze Snów”…

Bo pomiędzy aktem II-im a III-im dokonała się burza, którą przewidział zagadkowy Autor odrzuconej sztuki. Dokonał się „gest”, który opiewał w Krucjacie Dziecięcej tajemniczy „Chłopiec z deszczu”. Miasto zostało wysadzone w powietrze, ukochana zginęła pod gruzami, dzieci w papierowych hełmach poszły na zagładę… I Dyrektor „Małego Zwierciadła” znalazł się z żałosnymi resztkami swego teatru w mrocznej suterenie. I wtedy dopiero ukazuje mu się ów drugi, większy, prawdziwy teatr.

I dopiero „Teatr Snów” wyszukuje i wydobywa ukryte uczucie. Wynurza skryty i prawdziwy sens istnienia.

Przed Dyrektorem „Małego Zwierciadła” jawią się postacie jego własnego teatru, dopełniając to wszystko, co w „Małym Zwierciadle” było zduszone „wyraźnymi granicami”, jakie swemu teatrowi zakreślił Dyrektor. Ukazuje się poległy w walce „Chłopiec z deszczu” i zasypana pod gruzami Lizelotta, i chłopcy z „Krucjaty dziecięcej”. Zjawia się również Dyrektor „Teatru Snów”, który tłumaczy swemu koledze wyższość własnego teatru nad „Małym Zwierciadłem””.

Niewątpliwie uprościłem nieudolnie w tym pobieżnym streszczeniu subtelny rysunek III-go aktu. Ale z grubsza biorąc sens tego wszystkiego jest niewątpliwie następujący; Szaniawski usiłuje nas przekonać, że teatr „realistyczny” nie chwyta najistotniejszej, prawdy człowieka, jego uczuć najgłębszych, marzeń najskrytszych, porywów najszlachetniejszych. Otóż u podstawy takiego podziału na umowny teatr „realistyczny” i umowny teatr poetycki tkwi stara, poczciwa i… kusa koncepcja dualizmu. Koncepcja „ciała” i „duszy”, wzajem dla siebie nieprzeniknionych. Koncepcja „ducha” i „materii”, poziomości i wzniosłości.

Nic bardziej fałszywego. Nauka, a chociażby bezpośrednie doświadczenie życiowe dowodzą, iż człowiek jest skomplikowaną, ale nierozdzielną jednią. Nierozwikłanym węzłem spraw ciała i duszy.

Kiepskim artystą byłby ów „realista”, który by w swej sztuce nie zawarł również i prawdy o ukrytych uczuciach i szlachetnych porywach, który by nie dopuszczał „słowa patetycznego”. Prawda takiego „realizmu” nie byłaby pełna ani… realna. Dlatego podział Szaniawskiego na „dwa teatry” wydaje mi się sztuczny i nieuzasadniony, czego zresztą dowiódł sam Szaniawski w swoich „realistycznych” jednoaktówkach.

Powie ktoś: a niech sobie będzie i dualizm, i błędna koncepcja. Jeśli w rezultacie mamy tak piękne utwory jak Dwa Teatry

Ale w świecie uczuć i myśli, jak w świecie „ciała i materii” wszystko się ściśle ze sobą wiąże. I nie jest przypadkiem, że Dyrektor „Teatru Snów” mówiąc o Dyrektorze „Małego Zwierciadła” powiada do chłopców z “Krucjaty Dziecięcej”. Ubogim byłby artystą, gdyby nie widział uroków niedorzeczności i nie wierzył, że wątłe wasze szable mogą i w słońce uderzyć i iskry ze słońca posypać.

Jakież to polskie, tragicznie polskie — ta apoteoza porywania cię z motyką na słońce. I to poetyzowanie niedorzeczności, to hypnotyczne urzeczenie pięknem „gestu”. Tkwi w Dwóch Teatrach, jakaś niepokojąca pochwała wciąż jeszcze pokutującej w naszej psychice skłonności do irracjonalizmu, do romantycznego gestu, do pogardy dla spraw „materii”.

I dlatego pomimo całego podziwu dla mistrzostwa, ujawniającego się w Dwóch Teatrach, twierdzę, że koncepcja myślowa tej sztuki jest fałszywa.

Wystawienie Dwóch Teatrów przez Teatr Powszechny było rzetelnym osiągnięciem artystycznym.

Jan Kochanowicz, jako reżyser — mocno uwypuklił odrębność „dwóch teatrów”. Trafnie wycieniował najdelikatniejsze szczegóły. Oczywiście, można zgłosić i pewne zastrzeżenia. Przede wszystkim co do obsady roli Liselotty, która jest nieporozumieniem. Wydaje mi się również, że Laura w akcie I-ym miała kilkakrotnie akcenty nadmiernie humorystyczne.

Jako odtwórca, p. Kochanowicz doskonale wcielił się w postać Dyrektora „Małego Zwierciadła”. Wydobył ze swej roli wszystkie zawarte w niej akcenty sceptycyzmu, rozterki myśli i wstydliwie skrywanego uczucia.

Sekundował mu dzielnie jako Dyrektor „Teatru Snów” Jerzy Block.

Zabawnym woźnym teatralnym był Józef Zejdowski. Trudną rolę egzaltowanego „Chłopca z Deszczu” dobrze zagrał Witold Sadowy.

Świetną sylwetkę autora, z lekka groteskowo ujętą, nakreślił Jerzy Wasowski.

W „realistycznych” jednoaktówkach wmontowanych w akt II-gi, wyróżniła się p. Wanda Szczepańska, jako surowa, demoniczna, a zarazem i troskliwa matka. P. Hanna Bielska w epizodycznej roli Pani dała bardzo interesującą kreację.

W Powodzi przejmującą rolę Ojca zagrał p. Konrad Morawski.

[recenzja z prywatnego albumu Witolda Sadowego w zbiorach IT]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji