Artykuły

Boimy się dojrzeć

- Czy ja jestem Krumem? Wiek się zgadza. Też jestem "człowiekiem bez właściwości", może rozbitkiem, w jakimś sensie bezdomnym - mówi JACEK PONIEDZIAŁEK przed dzisiejszą [3 marca] premierą "Kruma" w Teatrze Rozmaitości.

Sztukę jednego z najważniejszych izraelskich dramaturgów Hanocha Levina reżyseruje Krzysztof Warlikowski. Spektakl powstaje w koprodukcji ze Starym Teatrem w Krakowie. Jest już zaproszony na występy w Berlinie i festiwal w Awinionie. Jacek Poniedziałek [na zdjęciu] jest nie tylko aktorem, który zagra tytułową rolę w spektaklu, ale też autorem polskiego przekładu sztuki.

Dorota Wyżyńska: Kiedy poznajemy Kruma, wraca właśnie z podróży. "Nie udało mi się za granicą. Nie jestem bogaty. Nie jestem szczęśliwy. Nie posunąłem się ani o krok, nie bawiłem się, nie ożeniłem, nie zaręczyłem. Niczego nie kupiłem i niczego nie przywiozłem" - wyznaje matce. W co jeszcze wierzy?

Jacek Poniedziałek: Krum to "człowiek bez właściwości". Ma 38 lat, ale w dalszym ciągu jest dzieckiem. Nie ma zawodu, jest tak zwanym humanistą. Cały czas marzy o napisaniu powieści. Ale czy jest zdolny ją napisać? Matka go zdominowała. Wmówiła mu, że jest tylko takim samym Panem Nikt jak wszyscy, że powinien znaleźć sobie żonę, mieć dziecko, pracować w biurze, potem mieć następne dziecko i wziąć kredyt na mieszkanie do końca życia. Tymczasem on chce czegoś więcej. Problem w tym, że sam nie wie, czego chce, albo inaczej: jego cele albo są zbyt wygórowane, albo jego samego śmieszą. Powieść, o której cały czas mówi, jest tylko sposobem zdystansowania się wobec rzeczywistości, która mu nie odpowiada, która go uwiera, która wydaje mu się zbyt przeciętna, nieatrakcyjna.

Dlaczego wraca?

- Założyliśmy sobie, że ten jego powrót odbywa się jedynie w jego duszy, w jego wyobraźni. Monolog, który jest na końcu sztuki, w którym zwraca się do nieżyjącej matki, przenieśliśmy na początek spektaklu. On nie jest gotowy na jej śmierć. Bez niej zostaje na lodzie. Może kiedyś napisze powieść. Ale w tej chwili jedynie stacza się w coś w rodzaju dekadencji. Patrzy na świat z perspektywy człowieka, który przeżył tragedię i poddany został przyspieszonemu procesowi indywiduacji, stawania się sobą, godzenia się z myślą, że jest tylko tym, kim jest, i nikim więcej.

Nie sposób nie zauważyć, że Krum jest w jakimś sensie portretem czy alter ego samego Levina. Matka Levina urodziła się w Polsce. Z tego, co wiemy od jego przyjaciół, miał on bardzo skomplikowaną relację z matką. Kochał ją, ale ich życie składało się z nieustających kłótni, cichych dni i wracania do siebie. Kiedy już był dojrzały, codziennie chodził do niej na obiady. W "Krumie" Levin nie daje Matce żadnego rodowodu. Ale można sobie dopowiedzieć, co znaczy izraelska Matka z tamtego pokolenia. Matka Kruma jest uosobieniem lęku o życie i powodzenie syna. Ona musiała widzieć masową śmierć. Ona bardzo dobrze zna wartość życia.

Czy wielu takich Krumów widzimy dziś na naszych ulicach?

- Strasznie boimy się dojrzeć. Nasz świat jest dla wielu z nas dosyć wygodny, przyjemny, bardzo agresywny, ale jednak fajny. Mamy pieniądze, samochody, internet, w każdej chwili możemy gdzieś wyjechać. Te dobra są jak narkotyk, dają iluzję szczęścia. Strasznie byśmy chcieli, żeby ten moment trwał jak najdłużej. A my, artyści, jesteśmy absolutnymi dziećmi. Aktorzy na przykład wciąż grają różne role, dotykają różnych kondycji człowieka i nie do końca wiadomo, która z nich jest nasza.

Czy ja jestem Krumem? Wiek się zgadza. Tak jak Krum mam bardzo silną i trudną relację z matką. Też jestem "człowiekiem bez właściwości", może rozbitkiem, w jakimś sensie bezdomnym. Kimś, kto długo nie umiał dojrzeć, nie mógł dojść do siebie, nie potrafił zaakceptować siebie takim, jaki jest. Może dopiero teraz staję się coraz bardziej samodzielny. Może to właśnie mnie w "Krumie" uderzyło. Może to są moje dylematy, wątpliwości. Nie wiem. To trudny moment w życiu, kiedy nie jest się jeszcze starym, ale nie jest się już młodym. Jakaś dziwna chemia wytwarza się wtedy w człowieku.

Dlaczego zdecydowałeś się na przygotowanie polskiego przekładu tej sztuki?

- Przetłumaczyłem trzy sztuki, wszystkie z angielskiego. Bardzo często, kiedy pracujemy nad jakimś tekstem, okazuje się, że język, który nam proponują tłumacze, jest sztuczny i trudno przyswajalny dla aktorów. Jest - mówiąc gwarą teatralną - "niemowny". Staram się oddać ducha danej sztuki, a nie być wiernym jej literze. Próbuję przełożyć ten tekst na język, który znam. Zastanowić się, jak ja bym mówił w danej sytuacji. W "Krumie" użyłem języka, który znam ze swojego dzieciństwa, ze swojej krakowskiej młodości. Jest prosty, dosadny, czasem wulgarny, czasem uzyskuje jakąś przedziwną poezję prostoty.

Ten tekst jest dosadny, mocny, brutalnie szczery.

- Brutalny w szczerości, z jaką ludzie ze sobą rozmawiają. Nie znam literatury izraelskiej, znam kilka tekstów Levina i myślę, że jest w nich coś bardzo charakterystycznego, "żydowskiego", ale z niezwykle silnym polskim piętnem. Levin jest bezwzględny w opisie świata, człowieka, jakby nie miał złudzeń. Żydzi są bardziej zahartowani przez ich los, przez tę nieustanną wędrówkę po świecie.

Ta szczerość, ta dosadność, jak to się mówi przy okazji tekstów Sarah Kane - "prosto w oczy", to jest uderzające, bardzo współczesne i dotkliwe.

Czego szukacie w tym tekście na próbach?

- Wielu aktorów przy pierwszej lekturze śmiało się do łez. Jest tu dużo farsy, groteski, dowcipu. Ale Krzysiek szuka też bardziej egzystencjalnych treści. Blisko nas, blisko naszej wyobraźni, naszych lęków. Powiem niepopularnie i powtarzając się - szukaliśmy siebie. Znowu będą nam zarzucać, że nawet Szekspira robimy o sobie. Ale my nie potrafimy inaczej. Nie chcemy inaczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji