Artykuły

Siła współczesności

DLA realizatorów i widzów "Operetki" Witolda Gombrowicza najbardziej zwodniczy jest tytuł. Realizatorów kuszą uroki pastiszu i kiedy się w nim należycie pogrążą w I akcie, nie mogą się już pozbierać w następnych. Tak było z twórcą tej miary co Kazimierz Dejmek, któremu polska prapremiera rozpadła się na dwie, nie bardzo przystające do siebie, części. Pewna grupa widzów natomiast idzie na "Operetkę", aby zobaczyć skondensowane uroki świata Kalmana czy Lehara, zazwyczaj oglądanego w Warszawie w dawnej sali parafialnej przy ul. Nowogrodzkiej, i nie bardzo może się połapać, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Mogłem zaobserwować to zjawisko będąc na zwykłym - nie premierowym - przedstawieniu "Operetki" w warszawskim Teatrze Dramatycznym w reżyserii Macieja Prusa. Z tą różnicą jednak, że w odróżnieniu od części zmylonych widzów, Prus doskonale wiedział, o co mu chodzi. Aktorzy zaś o co chodzi Gombrowiczowi i Prusowi. Nic dziwnego, wszak jest to zespół, który ma w repertuarze wszystkie trzy wydane przez Gombrowicza sztuki, nie licząc tej niedokończonej, znalezionej w papierach po śmierci pisarza.

Zresztą, co tu mówić o widzach. Skoro myli się i prasa, myląc zarazem publiczność. W n-rze 135 "Kuriera Polskiego" znalazłem notatkę wraz ze zdjęciem, zachęcającą do pójścia na "Operetkę", która to notatka kończy się tym oto idiotyzmem:

"A więc atrakcja podwójna - operetka i występujący w niej znani aktorzy. Zapraszamy do Teatru Dramatycznego".

W dwa lata po Dejmku "Operetkę" zrealizował Kazimierz Braun w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Udało mu się już uniknąć rozpadu widowiska na dwie odrębne części. Chociaż nie dysponując aktorami tej klasy co Dejmek, nie potrafił współtworzyć równie sugestywnych postaci, jak np. w przedstawieniu łódzkim Hrabia Szarm w wykonaniu Andrzeja Żarneckiego.

Prus, reżyserujący "Operetkę" po raz drugi w swojej karierze - po Słupsku - bliższy jest koncepcji Brauna, mając zresztą nad nim zdecydowaną przewagę w klasie aktorów, z którymi mógł w Teatrze Dramatycznym pracować. W jego inscenizacji uderza konsekwencja i dążenie do bardzo czytelnego przełożenia na język teatru gombrowiczowskiej metaforyki i to od samego początku przedstawienia, a także pieczołowitość w odsłanianiu na scenie charakterystycznej dialektyki autora.

Dlatego w I akcie Prus akcentuje przede wszystkim schyłkowość świata księstwa Himalaj. Groteskowa operetkowość jest potrzebna jedynie do pokazania przerostu i wszechwładności konwenansów, form. Jednocześnie zostają przed widzem ujawnione typowe gombrowiczowskie napięcia między przerafinowaną pańską wyższością a wielce uniżoną niższością lokajstwa. W ten sposób Prus traci możliwość zaskoczenia widza wybuchem przewrotu w II akcie, tworzy natomiast sugestywny obraz świata w stanie rozkładu. Przewrót zatem, owa rewolucja lokajów, staje się logiczną konsekwencją.

Ujęcie owo pokazuje wyraźnie, jak bardzo Gombrowicz nowator, antytradycjonalista, czerpał zarazem, wyrastał z polskiej - i nie tylko - tradycji. W dramaturgii swojej z Szekspira - "Iwona księżniczka Burgunda" oraz Krasińskiego - "Ślub", "Operetka".

Decyduje o tym nie tylko tematyka "Ślubu" i "Operetki" - wyrastająca z "Nie-Boskiej komedii". Wszak główny bohater "Ślubu" nosi imię Hrabiego Henryka. Podobną strukturę postaci ukazał Prus w "Operetce". Mistrz Fior, twórca damsko-męskich mód, przybyły z wielkiego świata, w tej interpretacji jest czymś więcej niż tylko postacią sceniczną, Jest twórcą, a zarazem kreatorem, który jako jedyny obcy patrzy z zewnątrz. Wypadki rozgrywające się na scenie są poniekąd projekcją jego wyobraźni. Spotkaliśmy się już z taką teatralną interpretacją Hrabiego Henryka, np. u Jerzego Grzegorzewskiego - reżysera tego samego pokolenia, co Prus.

Ta właściwość jest bardzo charakterystyczna dla bohaterów gombrowiczowskich. W jeszcze większym stopniu ma ją Henryk w "Ślubie", gdzie cała akcja rozgrywa się w jego wyobraźni, czy Fryderyk w "Pornografii".

Dwoistość Mistrza Fiora, owo autorskie alter ego, potrafił pokazać w swojej interpretacji Gustaw Holoubek. Było to trudne zadanie aktorskie. Jego Mistrz Fior był z pozoru nieefektowny, dopiero w miarę rozwoju widowiska odsłaniał się przed' widzem prawdziwy sens tej postaci.

Mistrz Fior, chcąc a zarazem nie chcąc, rozpętuje walkę totalizmów. W tym zamęcie jeszcze jedna postać ujawnia swój rodowód z Krasińskiego. Jest nią Książę Himalaj Zbigniewa Zapasiewicza. Aktor kładzie nacisk na gorzką samowiedzę i świadomość rozgrywających się wydarzeń, cechy tak charakterystyczne dla Hrabiego Henryka. Różni go od romantycznego pierwowzoru brak walki, a raczej walka już tylko o przetrwanie.

Jak wspomniałem, jedną z głównych zalet inscenizacji Prusa jest bardzo czytelne przełożenie na język teatru metaforyki pisarza. Dlatego widz się nie gubi w wielowarstwowości znaczeń i zostaje ujawniony przed nim wymiar humanistyczny dzieła Gombrowicza. Ważne jest tu bardzo konsekwentne poprowadzenie od początku do końca Albertynki w pełnym prostoty wykonaniu Joanny Pacuły. Albertynka dzięki tej prostocie staje się wyzwaniem. Triumf finałowy jej nagości jest zwycięstwem woli zachowania tożsamości przez człowieka, własnej naturalności w każdej sytuacji, w każdej ideologii. Bez tego człowiek dla człowieka staje się obcy, niezrozumiały - celne sceny narastającego bełkotu w II i III akcie.

Każde jednak zdecydowane rozwiązanie pociąga za sobą koszta uboczne. Dążenie do czytelności, do precyzji interpretacji znaczeń sprawiło, że w zbyt wielu momentach została zagubiona gombrowiczowska groteska, która przecież przepaja całą "Operetkę". W przedstawieniu warszawskim łączy się ona przede wszystkim z postacią Hrabiego Szarma w wykonaniu Piotra Fronczewskiego. Aktor ten opanowawszy nieco własną żywiołowość, stworzył kreację bardzo wysmakowaną. Szkoda, że miał zbyt małe wsparcie w groteskowym tonie wśród innych wykonawców. Groteska u Gombrowicza ma przecież głębsze znaczenie. Oddaje temperaturę starć w psychologii międzyludzkiej.

O sukcesie przedstawienia zadecydowała również pomoc, którą miał reżyser w muzyce Jerzego Satanowskiego, umiejętnie przetwarzającej klimat operetkowy, jak również w dekoracjach Sławomira Dębosza i kostiumach Ireny Biegańskiej, współtworzących warstwę wizualną.

Nie dziwi deszcz nagród, który spadł na twórców "Operetki" we Wrocławiu na Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych. Z pewnością jest to najwybitniejsze przedstawienie zakończonego właśnie sezonu. I co więcej, prezentuje repertuar współczesny, a nie klasyczny. Wybitna współczesność - to przecież takie rzadkie w naszej praktyce teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji