Artykuły

Maciej Prus robi rewolucję na zamku Himalaj

No, więc sezon już jak gdyby za nami. Czas na spojrzenie wstecz, a gdy już się na ten sezon spojrzy, można bez trudu dostrzec, że jaki był to był, ale końcówkę miał imponującą! Warszawskie Spotkania Teatralne z wizytami kilku znakomitych zespołów (było o tym obszernie w P. 1836, więc do tych spraw już nie będę wracał), kilka premier na miejscowych scenach, parę wydarzeń muzycznych bardzo wysokiej rangi. Nagromadziło się tego tak wiele, że chyba podzielę wrażenia i odnotuję je w dwu wydaniach "Kuriera"; dawniejsze wspomnę dziś, późniejsze - za miesiąc, gdy życie kulturalne stolicy całkowicie wygaśnie i o tematy będzie znacznie trudniej.

Jeśli idzie o dramat, to najlepszą formą na finiszu błysnął Teatr Dramatyczny, dając niemal dzień po dniu dwie świetne premiery. Na dużej scenie - "Operetkę" Gombrowicza w inscenizacji Macieja Prusa. Wiele już o tej premierze napisano, co najlepiej świadczy, że była wydarzeniem, a w dodatku wydarzeniem kontrowersyjnym, bo pisano różnie. Jeśli się nią zachwycano, to już zachwytem idącym na całość, jeśli ganiono, to jednak raczej oględnie, podnosząc sporo zalet, lecz i stawiając zarzut bardzo poważny: sprzeniewierzenie się zamysłom autora, którym tak wierny był choćby spektakl Dejmka sprzed lat pięciu. Przypomnę z grubsza w czym rzecz - w tym, że Gombrowicz zarówno tytułem, jak i wyjątkowo obszernym odautorskim komentarzem sugerował zagranie tej sztuki w czysto operetkowej konwencji. Zamknąć w operetce pewną pasję, pewien dramat, pewien patos, nie naruszając jej świętej głupoty - oto kłopot niemały!

Otóż Prus jak gdyby pozbył się tego kłopotu, unikając operetkowego "rozpasania" - roztańczenia i rozśpiewania tak bajecznie zwiewnego i zabawnego i w pamiętnej inscenizacji Dejmka. W Dramatycznym sytuacja już właściwie od początku jest co najmniej napięta. Mistrz Fior w interpretacji Holoubka, czy książę Himalaj w interpretacji Zapasiewicza, to postacie całkowicie odmienne od fruwającego w piruetach Fiora, czy zabawnie zramolałego Himalaja w Teatrze Nowym u Dejmka. Obaj są na swój sposób mądrzy, zgorzkniali, zdający sobie świetnie sprawę z tego, ku czemu zmierza świat. Pierwszy chciałby jeszcze tym światem pokierować we właściwym - ale jakim? - kierunku, drugi - chciałby po prostu ochronić siebie, przetrwać jak długo się da.

Takie ustawienie głównych ról ostentacyjnie podejrzeń o przekorę? W innym miejscu pisze przecież Gombrowicz: Spójrzcie: ludzkość z najwyższym trudem posuwa się naprzód przez wszystkie kryzysy i wstrząsy. Traci po drodze swe wierzenia, te najpiękniejsze swoje kostiumy najukochańsze. Ani Boga ani ideałów, nawet rewolucja upada. Wszystko idzie do czarnej trumny! I wtedy wychodzi z tej trumny młoda nagość ludzka, wieczna radość naszej wiecznej młodości. Proste, jak operetka. Myślę, że taką "prostotę" Prus zachował, że nie sprzeniewierzył się Gombrowiczowi, że jedynie wskazał na możliwość rozegrania "Operetki" inaczej. Jego spektakl nie jest - jak sądzę - ani lepszy ani gorszy od inscenizacji Dejmkowskiej, jest po prostu całkowicie inny. Znakomicie rozwiązał Prus - zwłaszcza to co wydaje się swoistym pęknięciem sztuki - przejście z II do III aktu, z jednej konwencji w drugą. Zawsze dotychczas ten III akt wydawał się jakby trochę zabłąkany, nie na swoim miejscu, Prus natomiast rozgrywa II i III akt w ogóle bez przerwy i okazuje się, że można uzyskać tutaj całkowitą jedność stylistyczną, że wszystko układa się w jak najbardziej logiczny ciąg. Rozwiązanie okazało się proste - jak operetka.

No, i aktorzy: obok Holoubka i Zapasiewicza znakomity Fronczewski (hrabia Szarm), świetny Witold Skaruch (Profesor) i Joanna Pacuła (Albertynka), która z tak uroczą swobodą i naturalnością obnosi w finale swoją - bardzo piękną, nawiasem mówiąc - autentycznie młodą nagość ludzką. Doskonałe kostiumy Ireny Biegańskiej w pierwszej scenie przywołują w pamięci słynne projekty Cecila Beatona z wyścigów w Ascot w "My Fair Lady", a w ogóle zachwycają pomysłowością. I muzyka Jerzego Satanowskiego, co prawda nie operująca prostymi, wiedeńskimi melodiami jak chciał Gombrowcz, lecz idealnie współgrająca z koncepcją Prusa. I dekoraja Sławomira Dębosza - funkcjonalna, na naszych oczach przemieniającą w ruiny zamku Himalaj... Znakomite przedstawienie, zobaczcie je koniecznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji