Artykuły

Im więcej się człowiek namęczy, tym lepiej

- Wszystko trzeba przećwiczyć na własnej skórze, a im więcej się człowiek namęczy, tym lepiej - mówi KRYSTYNA FELDMAN, aktorka Teatru Nowego w Poznaniu.

Rozmowa z Krystyną Feldman [na zdjęciu] przed niedzielnym [6 marca] występem w Teatrze Na Woli.

"Królowa piękności z Leenane" z pani udziałem rozpoczyna kolejną edycję festiwalu "Małe sztuki z wielkimi aktorami". Postać, którą pani gra, może wielu widzów zaskoczyć.

- Zwłaszcza tych, którzy kojarzą mnie z rolami komediowymi, postaciami sympatycznych bądź zgryźliwych staruszek, jakie przyszło mi grać w ostatnich latach. "Królowa piękności" z Krystyną Feldman? Samo zestawienie sugeruje niezłą komedię. Tymczasem rzecz jest nie do śmiechu. Opowiada o relacjach między matką a córką, o ich miłości, pod którą skrywa się nienawiść. Córka grana przez Danielę Popławską ma czterdzieści parę lat i nie umie urządzić sobie życia, bo Mag, jej matka, skutecznie odgania adoratorów. Ale czy o wszystko można obwiniać matkę? Są w tej opowieści momenty poważne i zabawne, jak w życiu. Zdarza się, że po spektaklu przychodzą do nas do garderoby widzowie i mówią, że przeżywają podobne problemy.

Wielu aktorów, przygotowując się do roli, czerpie z obserwacji bliźnich. Czy pani postępuje podobnie?

- Rzeczywiście, niektórzy koledzy, mając np. zagrać cwaniaczka, wzorują się na sąsiedzie z przeciwka itd. Ja tego nie robię. W latach 50. w Teatrze Nowym w Łodzi nie odbywałam wprawdzie - jak to było wówczas w zwyczaju - wizytacji w fabrykach, za to musiałam zwiedzić PGR. Miało to pomóc przy pracy nad jednym z typowych produkcyjniaków, "Zwycięstwem" Janusza Warmińskiego. Głównym bohaterem był kułak, który rozpijał wieś (grał go znakomicie mój mąż Stanisław Bryliński). Żeby wczuć się w atmosferę przygotowanego spektaklu, pojechaliśmy do jednej z podłódzkich wsi. Deszcz padał, błoto po kostki... Wtedy skutecznie zniechęciłam się do budowania ról na podstawie obserwacji.

Raczej próbuję odnaleźć postać w sobie. Tak było też z Nikiforem. Jeśli zostałam zaakceptowana, to dlatego, że starałam się nie grać Nikifora, lecz być nim. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że w przeciwieństwie do starej Mag nigdy nie bałam się samotności. Zawsze czułam się osobą, która ma szczęście do ludzi i cieszy się ich sympatią. Ale wiem, że bywa inaczej. A jak - to już sprawa wyobraźni. Role, które są dla mnie zaskoczeniem, pociągają mnie najbardziej.

Nie czuje pani dodatkowego stresu?

- Znacznie bardziej stresuje mnie powiedzenie, że "rola to samograj". Dla mnie nie ma samograjów. Wszystko trzeba przećwiczyć na własnej skórze, a im więcej się człowiek namęczy, tym lepiej.

A która z ról przed Nikiforem była dla pani szczególnym wyzwaniem?

Za dyrekcji Izabelli Cywińskiej, w sztuce "Narzeczony Beaty", grałam starą kobietę, która mentalnie zatrzymała się na wieku dwudziestu lat. Była sobą zachwycona, siedziała przed lustrem, przymierzała peruki, malowała się, próbowała uwodzić mężczyznę, w którym była zakochana. Nie schodziła ze sceny, choć mówiła zaledwie kilka zdań. Grałam swoje przeciwieństwo: siedzenie przed lustrem i malowanie się zawsze było dla mnie stratą czasu, że o przymierzaniu peruk nie wspomnę. Najtrudniejsze jednak, że mimo niewielu wypowiadanych kwestii, postać musiała w sztuce mocno zaistnieć. Trzeba było ją zagrać w dużym skupieniu, inaczej byłaby groteskowa. Podobnie jest z "Królową piękności z Leenane" Martina McDonagha. Na wielu spektaklach wyczuwa się na widowni takie napięcie, że Daniela Popławska wychodząc ze mną do ukłonów czule mnie ściska, by uświadomić publiczności, że prywatnie nie ma wobec mnie zbrodniczych zamiarów. I obie mamy wrażenie, że widzowie oddychają z ulgą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji