Artykuły

Finał zakłócony i plugawy

"Zakłócenia w eterze" w reż. Piotra Dąbrowskiego w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Kostium sprzed pół wieku i temat ciągle aktualny: kwestia sumienia, przyzwoitości, wolności słowa, manipulacja ludźmi.

W Teatrze Dramatycznym ostatnia przed wakacjami premiera: "Zakłócenia w eterze" w reżyserii Piotra Dąbrowskiego - spektakl oparty na powieści Irwina Shawa. Shaw opisał w niej czarną kartę w dziejach USA - czasy, gdy komisja Josepha McCarthy'ego tropiąc, przesłuchując, oskarżając różnych podejrzanych o komunizm, stworzyła piekło wzajemnej nieufności, donosów, pomówień i prześladowań. Po wydaniu powieści w 1951 r. pisarz został zmuszony do opuszczenia USA. W "Zakłóceniach" opowiada historię Clementa Archera (w tej roli gościnnie Olaf Lubaszenko), reżysera pracującego w rozgłośni radiowej w Stanach. Któregoś dnia Archer zostaje postawiony w przykrej sytuacji - dostaje polecenie zwolnienia kilku aktorów oraz kompozytora. Powodem są podejrzenia o ich komunistyczne sympatie. Archer nie może pogodzić się z decyzją przełożonych, próbuje dociekać, jakoś wyjaśnić sytuację. Ale finał jest - jak mówi jeden z bohaterów spektaklu - "bardziej plugawy niż nam się wydaje".

Tego typu sytuacja powoduje niemal, choć na pierwszy rzut oka niewidoczne - trzęsienie ziemi. Światopoglądowe, emocjonalne. Człowiek czuje się jak w matni, próbuje ustalić, gdzie kończy się ludzka przyzwoitość, a zaczyna cynizm i czy rzeczywiście wszystko można mierzyć kategoriami czarne-białe, oni - źli, my - dobrzy. Co to w ogóle znaczy być komunistą: od razu niebezpiecznym konstruktorem bomby atomowej, czy po prostu człowiekiem o innych poglądach? I czy w tym wszystkim tak naprawdę chodzi o jakiekolwiek -izmy, czy po prostu o manipulację innymi ludźmi i nagonkę.

Przed takimi dylematami stoi główny bohater, Clement, który funkcjonował wygodnie w pewnym harmonijnym świecie i nagle ów świat zaczyna się na jego oczach rozpadać. Musi zweryfikować swoje własne poglądy na niektóre tematy, przeprowadzić trudne rozmowy, opowiedzieć się jednoznacznie po którejś ze stron. A to nie jest takie proste, bo też i napiętnowany przez władze komunista wcale nie wydaje się tak demoniczny, jakby chciały go widzieć. Każda z historii jest inna. Frances (ciekawa Magdalena Kiszko-Dojlidko) zakochała się w pilocie, któremu spodobały się utopijne teorie; teraz chadza na spotkania w pewnym sensie z sentymentu po nim. Alice (Krystyna Kacprowicz-Sokołowska) poszła na jakiś mityng z ciekawości, teraz już nawet tego nie pamięta. Vic (intrygujący i w finale zaskakujący wszystkich nieoczekiwaną voltą Bernard Maciej Bania) bagatelizuje sprawę, mówiąc otwarcie, że komunistą nie jest. Manfred (sugestywny Rafał Olszewski), utalentowany artysta, w latach 20. jeszcze w Austrii przez dwa miesiące był w partii komunistycznej; gdy przeżył Holocaust i wylądował w Stanach, na wszelki wypadek się do tego epizodu nie przyznał. Ale teraz tropiciele z komisji McCarthy'ego wyciągają to z teczek, przypominają, wiedzą lepiej, niszczą. Sęk w tym, że w historii opowiedzianej przez Shawa nic nie jest jednoznaczne, atmosfera kłamstwa i manipulacji sięga dużo głębiej niż byśmy chcieli.

W spektaklu Dramatycznego mało jest przykrej atmosfery zastraszenia, nagonki, ale też i wszystko odbywa się w białych rękawiczkach. Stąd duże zadanie przed aktorami, by pokazać jak atmosfera gęstnieje, i robi się coraz bardziej nieprzyjemnie. Z zadania wywiązują się różnie - bardziej przejmująco i zupełnie nijako. Ale jest parę scen działających na emocje. Trudne rozmowy Clementa, m.in. z Frances. Oboje siedzą na białych kanapach w pustym pomieszczeniu, oblewa ich światło, są nieufni, a w miarę rozmowy, coraz bardziej kurczą się w sobie. Albo wątek Manfreda, w którym aktor przejmująco pokazuje, jak ten zastraszony, niszczony przez drugą już nagonkę w swym życiu człowiek po prostu nie chce już żyć. A Clement zupełnie nie ma pojęcia, jak mu pomóc. Lubaszenko nie pokazuje trudnej chwili, w jakiej się znalazł, nerwowością w głosie. Jest lakoniczny, więcej mówi jego sylwetka: ramiona mu opadają, jakby przygniatał go ciężar, coraz częściej trze czoło, by w finale (który już niemal zupełnie może przytłoczyć, bo cios przychodzi z najmniej spodziewanej strony) po prostu skulić się na ławce (skąd ów cios i w jakiej formie na wszelki wypadek nie zdradzamy, by nie odbierać efektu wszystkim tym, którzy książki Shawa nie znają).

Zdarzają się też sceny zabawne, choć to humor gorzki, w których scenarzysta, jako jeden z nielicznych zachowujący kręgosłup moralny (w tej roli ciekawy Piotr Półtorak) stawia się zwierzchnikowi.

Najkrócej mówiąc - "Zakłócenia w eterze" w adaptacji Dramatycznego są... poprawne. Poprawna jest - ani najgorsza, ani wzlatująca ponad poziomy - gra aktorów, poprawna (czy raczej sprawnie sporządzona) jest adaptacja powieści (Piotr Dąbrowski). Słowem - dostajemy całkiem niezłe rzemiosło. Ciekawa jest scenografia (Andrzej Dworakowski) - prosta, stylizowana na realia lat 50. Przy udziale światła, w niektórych scenach oddaje stan emocjonalny bohaterów - samotność i poczucie pustki. W klimat epoki wprowadzają wstawki multimedialne: czarno-białe kadry rzutnika z lata 50. i takaż muzyka (opracowanie - Julia Wacławik-Dąbrowska).

Tyle że - choć kostiumy przypominają o epoce minionej, uświadamiamy sobie boleśnie, że czas pewnych mechanizmów się nie ima. Że czasem najtrudniej dostrzec demony tam, gdzie się ich najmniej spodziewamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji