Artykuły

Żołnierz Królowej Madagaskaru

Warszawa Kostrzewskiego i Kronik Tygodniowych Bolesława Prusa, Warszawa młodości artystycznej Padarewskiego i scenicznych triumfów Żółkowskiego, Warszawa "rozpustnego kankana i zabawnych tiurniur - rozkwitła pełnym blaskiem na scenie Teatru Muzycznego. Z lekkością i literackim wdziękiem potrafił Julian Tuwim przetworzyć farsowy materiał "starowarszawskiej przygody" Dobrzańskiego - "Żołnierza Królowej Madagaskaru" - na rasowy, pełen tycia, humoru i melodii wodewil, który już na kilka lat przed wojną bawił publiczność warszawską. Umiejętnie spreparowany przypomina najlepsze wzory teatrzyków francuskich, które są ojczyzną tego gatunku teatralnego.

Wiadomo, że pierwsze wodewile narodziły się z piosenek ulicznych, z aktualnych kupletów, związanych z wydarzeniami dnia i wpadających łatwo w ucho. Melodie wodewilów wędrowały z ulicy na scenę albo ze sceny na ulicę, porywając tłumy w swój rytm. I na tym zawsze polegała tajemnica ich popularności oraz powodzenia.

Z zapomnianych szpargałów wygrzebał Julian Tuwim piosenkę Artura Bartelsa o Warszawie. Napisany przed kilkudziesięciu laty oryginalny tekst tej piosenki, włączony dziś do "Żołnierza Królowej I Madagaskaru", decyduje o jego aktualności, porywając widownię strofkami o Warszawie, która "tak często na wielkość się zdobywa''.- Przy słowach:

"Mówili: nie ma Warszawy,

A tu jest Warszawa" -

zrywa się na widowni burza oklasków. Publiczność jest zdobyta szturmem. Prawdopodobnie na następnych przedstawieniach sala będzie już chórem śpiewać staroświecką, a tak nam dziś bliską piosenkę Bartelsa, która odwiecznym prawem kupletów wodewilu wyleje się niebawem i na ulice Warszawy.

Pomimo naiwnej treści utworu trudno nie poddać się zniewalającemu urokowi tego widowiska. Perypetie prowincjonalnego świętoszka, zaplątanego w awanturę z podkasaną muzą Warszawy fin-de-siecle'u pokazał Tuwim na szeroko rozbudowanym tle obyczajowym. Z satyrycznym zacięciem skonstruowany obraz na dworcu w Radomiu i barwny obraz w "Arkadii" - ta finezyjne w rysunku tło dla farsowej akcji wodewilu, wprowadzające bajecznie widza w klimat epoki.

Reżyser Janusz Warnecki nadał widowisku duże tempo, nie pozwalając widzowi na zastanawianie się nad rażącymi nonsensami fabuły, lecz skupiając jego uwagę na komizmie narastających szybko sytuacji. Najsłabiej stosunkowo zostały te atuty wygrane w obrazie drugim, w którym przydałoby się może trochę syntezy w nieco rozwlekłej charakterystyce trzech kobiet.

Z prawdziwą satysfakcją obserwowaliśmy grę zespołu aktorskiego, na którego czele znaleźli się ulubieńcy Warszawy: Zimińska, Mroziński, Olsza i Sempoliński; Mira Zimińska w roli Kamilli czarowała wdziękiem i temperamentem. Wyglądała świetnie w barwnych i stylowych sukniach. Z sentymentem śpiewała piosenkę o Warszawie, zdobywając frenetyczne brawa. Po mistrzowsku zagrała scenę flirtu z radomskim mecenasem podkreślając mimiką, i modulacją głosu , dowcip zawarty w tekście. Wspaniałego partnera miała w Ludwiku Sempolińskim, który znakomicie pod każdym względem wyrysował groteskową postać Mazurkiewicza. Stworzył niezapomnianą sylwetkę "epuzera", - utrzymując się przez wszystkie obrazy widowiska w jednolitym stylu. Jan Mroziński w trzech krańcowo różnych rolach (Grzegorz, Cabiński oraz Kapciuchowski) zabłysnął szeroką skalą swych możliwości odtwórczych. Był szczerze zabawny na scence "Arkadii" jako popularny pełen nonszalanckiej fantazji konferansjer.

Z kilku ról Tadeusza Olszy (Nikifor, złoty młodzieniec, słomiany wdowiec, kelner) trzeba wyróżnić rolę kelnera, najbardziej dla niego popisową aktorsko, wygrał z najdrobniejszymi subtelnościami mimiki i ruchów.

W trudnej roli psotnego Kazia Zofia Grabińska była szczerze zabawna, lecz wyskakiwała poza ramy widowiska brakiem umiaru, cechującego wszystkie pozostałe elementy tej scenicznej groteski. Dojrzałość aktorska czołowej czwórki nadawała jednolity ton nawet najbardziej "rozhuśtanym sytuacjom, natomiast postać Kazia, stanowiąca odrębną płaszczyznę widowiska, poszła zbytnio samopas. Będzie rzeczą interesującą porównanie gry Grabińskiej z dublującą Pollakówną.

Z licznego zespołu wyróżniła się poza tym Hanka Runowiecka (Panna Sabina) szczególnie w scenie "gruchania" z Mazurkiewiczem i Czarnecki, Mularczyk, Danecki, Sadowy, Mikołajewska, Nadworna, Warnecka, stworzyli wyrazistą galerię karykatur z Fin-de-siecle'u. Janina Balkiewicz i Zorika Zarzycka były dekoracyjnymi kelnereczkami w pięknych różowo - czarnych sukienkach - jak z paryskich sztychów.

Dekoracje zestrojone z ogólnym tonem groteski. Orkiestra Związku Zawodowego Muzyków skomponowała subtelnie i czujnie, niezawodnie oddając rytm staroświeckich piosenek sentymentalnych i walczyków. Kostiumy opracowane z troską o zachowanie stylu epoki, a jednocześnie z myślą o uwypuklenie jej śmiesznostek. Pod tym względem "łaskawy" gest zrobiła pracownia kostiumów jedynie pod adresem Miry Zimińskiej, w której sukniach dokonano korzystnego dla kobiecej figury retuszu tiurniur.

[recenzja z prywatnego albumu Witolda Sadowego w zbiorach IT]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji