Artykuły

Skok bez asekuracji

Wojciech Kuczok, Magdalena Piekorz i Michał Żebrowski rzucili się na głęboką wodę, wystawiając monodram, najtrudniejszy gatunek teatralny. Zabrakło ratownika

Utalentowana trójka, która spotkała się na planie "Pręg", ma niewielkie doświadczenie w teatrze. "Doktor Haust" jest raptem trzecią rolą Żebrowskiego na scenie (po "Miłości i gniewie" i "Ryszardzie II"), pozostali są debiutantami. Ich filmowy debiut był również ryzykowną grą o wszystko, ale asekurował ich wtedy Krzysztof Zanussi. W Teatrze Studio był to skok do basenu, w którym ktoś spuścił wodę, a ratownik poszedł na papierosa.

Tekst Wojciecha Kuczoka jako opowiadanie jest skonstruowany bez zarzutu. Historię tytułowego doktora Hausta - psychoanalityka i alkoholika, specjalisty od terapii rozwodów - poznajemy od tragicznego finału, następnie autor odsłania wcześniejsze wydarzenia, które ukształtowały okaleczoną psychikę bohatera, aż po zaskakującą puentę.

To, co trzyma w napięciu przy lekturze, na scenie rozłazi się w wielosłowiu. Widać to w środkowej części, w której bohater przeprowadza psychoanalizę zdesperowanego pacjenta mierzącego do niego z pistoletu. Genialny pomysł na scenę: psychoterapia staje się realną grą o życie. Zamiast walki mamy jednak drobiazgową analizę rozkładu małżeństwa napisaną pastiszem języka psychoanalizy ("monogamiczna monotonia", "utrata samopoczucia", "oczyszczenie z toksycznych wspomnień" itp.). Trudno się dziwić, że pacjentowi puszczają nerwy.

Środkami reżyserii nie dało się zmienić opowiadania w sztukę teatralną, potrzebna była praca nad samym tekstem, być może należało rozważyć rozbudowanie sztuki o inne postaci dramatu: pacjenta i byłą żonę bohatera. Zabrakło w Teatrze Studio autorytetu, który tak jak Zanussi uświadomiłby twórcom słabsze strony scenariusza.

Magdalena Piekorz starała się ożywić akcję za pomocą parodii filmowych thrillerów: monolog psychoanalityka przerywa raz po raz ponury akord muzyczny, a on sam rozgląda się niespokojnie. Mimo podobnych chwytów i częstych zmian przestrzeni rysowanej przez światła Marcina Koszałki spektakl sprawiał wrażenie stojącej wody.

Michał Żebrowski w roli Hausta próbował zdemontować swój wizerunek filmowego herosa i amanta, podkreślał zdziwaczenie i odpychający wygląd bohatera, który budzi się na kacu, zwleka z wyra, pokrzywiony i obolały ubiera się, nie przerywając nasyconego nienawiścią i pogardą monologu o swych pacjentach. Ale wszystko to aktor osiągał nie za pomocą organicznego utożsamienia się z postacią, lecz dzięki grepsom, takim jak drgająca nerwowo nóżka czy krzywy grymas na twarzy.

Wrażenie, że aktor nie wciela się w postać, ale udaje, narzuciła także przesadnie staranna wymowa: doktor Haust jest alkoholikiem o kursach dykcji na Akademii Teatralnej. Brakowało za to Żebrowskiemu środków wyrazu w chwilach, kiedy jego bohater nie zgrywał się i nie kłamał. Zamiast stanąć twarzą w twarz z publicznością, aktor recytował tekst schowany w fotelu.

Cieszy mnie, że na fali filmowego sukcesu młodzi twórcy weszli do teatru, który potrzebuje świeżej krwi i nowego spojrzenia. Jednak ich przedstawienie okazało się zaskakująco zachowawcze. Nie tego oczekiwałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji