Artykuły

Teatr prywatny, teatr uśmiechnięty

- Startujemy w konkursach na dotacje i wynajmujemy sale teatru. Ze sprzedaży samych biletów nie da się utrzymać - mówi Emilian Kamiński, dyrektor Teatru Kamienica w Warszawie, w rozmowie z Pawłem Moskalewiczem z Przekroju.

Nie trzeba być rekinem biznesu, żeby prywatyzować. Można być aktorem, który ma pomysł i odwagę - jak Emilian Kamiński. Teatr to chyba nie jest najlepszy pomysł na biznes. Dlaczego zdecydował się pan założyć i poprowadzić jedną z pierwszych prywatnych scen w Polsce? - Dlatego, że teatr to coś więcej niż wehikuł do zarabiania pieniędzy. To pewna idea, możliwość wyrażania siebie, swoich poglądów... Na pomysł założenia prywatnego teatru wpadłem bardzo dawno, bo jeszcze w 1987 roku. Konkretne działania w tym kierunku podjąłem w 2001 roku. Jednak walka o Teatr Kamienica trwała kilka lat. Zdobycie pieniędzy, pokonanie wszystkich przeszkód to rzeczywiście było parę lat udręki. - Warto było? Teraz musi pan codziennie martwić się o pieniądze. Dlaczego teatr prywatny jest dla pana lepszy od państwowego? Przecież na dowolnej państwowej scenie mógł pan spokojnie grać, reżyserować, zarządzać, nie znając kłopotów prywatnego właściciela. - To zupełnie inna sytuacja, gdy teatr jest w jednym ręku. Mogę sam decydować o tym, co, jak i z kim chcę stworzyć, nie oglądając się na wiele ograniczeń, jakie są w teatrze państwowym.

Na przykład?

- Ostatnio zdecydowałem się prawie z dnia na dzień przygotować "Apel katyński". Błyskawicznie zorganizowaliśmy też koncert na 30-le-cie śmierci Stachury - to był duży sukces. Na państwowej scenie działanie w takim tempie, żywe reagowanie na rzeczywistość jest praktycznie niemożliwe. Prywatnym miejscem łatwiej zarządzać.

Bo nie ma związków zawodowych?

- To też (śmiech). Generalnie relacje z aktorami oparte są na zdrowszych zasadach. Nie trzymam ludzi na etacie, aktor musi bardziej się starać. Jak gra dobrze, gra dalej, jak sobie nie radzi, nie przykłada się, po prostu wypada ze spektaklu. W państwowym teatrze, gdzie miałbym go na etacie, tak czy inaczej musiałbym mu dalej płacić. Tu wszyscy pracują na spektakl, podczas gdy w państwowych teatrach jest mnóstwo ludzi, którzy przychodzą do pracy, a nie tworzyć sztukę. Jak ktoś się nie sprawdza, to się żegnamy.

Wyrzuca pan na bruk?

- Czasami jestem zmuszony podejmować niewygodne i niemiłe decyzje personalne, bo na mnie ciąży odpowiedzialność za wszystko. Zdarzyło się, że podczas niezwykle podniosłego spektaklu "Pamiętnik z powstania warszawskiego" bileterka chichotała we foyer tak głośno, że słyszeli ją widzowie i aktorzy. To był ostatni dzień jej pracy. Przeprosiłem, pożegnaliśmy się, ale to na szczęście rzadkie przypadki. Mamy wspaniałą ekipę i wszyscy naprawdę się starają.

Czyli po prostu sielanka...

- Nie, to nie tak. Nie mam spokoju i bezpieczeństwa, jakie zapewnia państwowa scena, i to jest zarówno dobre, jak i złe. Pewnie, że wolałbym nie martwić się o budżet, o to, czy będę miał pieniądze, by zapłacić ludziom, o szukanie mecenasów, sponsorów. Ale to zmusza do aktywności, do dbania o najwyższą jakość przedstawień. Myśl, że jak zrobimy zły teatr, to ludzie drugi raz nie przyjdą, a my zbankrutujemy, jest niezwykle mobilizująca.

Da się utrzymać teatr z samej sprzedaży biletów?

- Na razie nie ma na to żadnej szansy! By pokryć same koszty działania teatru, bilety musiałyby być dwa razy droższe! Czyli powinny kosztować co najmniej sto złotych. A takich cen nie chcę wprowadzać, bo teatr musi być dostępny dla ludzi.

Więc jak pan sobie radzi?

- Robię wszystko, by znaleźć dodatkowe fundusze. Startujemy w konkursach na dotacje, wynajmujemy pomieszczenia teatru na szkolenia i imprezy kulturalne, a podczas przedstawienia bilety to niejedyny nasz dochód.

Mój pomysł na teatr to pomysł na teatr towarzyski, miejsce, w którym się bywa, gdzie spędza się wieczór. Widzowie jak w ukochanej przeze mnie przedwojennej kulturalnej Warszawie przychodzą tu nie tylko obejrzeć spektakl, ale także spotkać się ze znajomymi, obejrzeć wystawy, zjeść coś w naszej restauracji, napić się kawy, wina...

Teatr rewiowy?

- Broń Boże! Robimy teatr z ideą, ale mamy dwa nurty: właśnie ów towarzyski, gdy gramy sztuki lżejsze (kabarety z okresu międzywojnia, sztuki muzyczne, dobre komedie), i drugi nurt - nazwijmy go - obywatelski, gdy chcemy ze sceny mówić o sprawach poważniejszych ("Pamiętnik z powstania warszawskiego", "Apel katyński", "Ta cisza to ja"). Ten pierwszy nurt pozwala częściowo dofinansować drugi.

A pan nastawia się na widownię inteligencką czy taką z pieniędzmi?

- To się nie wyklucza. Sytuacja w Polsce normalnieje i inteligencja zaczyna zarabiać pieniądze adekwatne do zajmowanej pozycji i wykształcenia. Działamy już ponad rok i odczuwam małą satysfakcję, kiedy wychodząc do widzów do foyer, - spotykam tam same miłe twarze. I mam nadzieję, że tak pozostanie. Dyrektor państwowego teatru może wystawić w zasadzie dowolną sztukę i nawet jeśli ona okaże się klapą, w kwestiach bytowych nic się nie zmieni. Pan musi wykazać ostrożność sapera, bo klapa może być zagrożeniem dla bytu teatru. Jak się pan zabezpiecza?

- Bardzo starannie wybieramy teksty, czytam wszystko, organizujemy czytane próby, proszę też o opinię różnych ludzi, których zebrałem w takiej nieformalnej radzie artystycznej. Co więcej, premiera to nie jest pierwsze spotkanie aktorów z widzami. Robimy dużo więcej przedstawień przedpremierowych niż państwowe sceny. Zostawiamy sobie duży margines bezpieczeństwa, by zareagować i wycofać się z nieudanego projektu. Na razie się to nie zdarzyło, ale gdybym kiedyś, wybierając tekst, się pomylił, na pewno się wycofam. Dobrym narzędziem jest też przedsprzedaż - jeśli leży, to jest to dzwonek alarmowy.

Sztuka wchodzi na afisz, widownia dobrze ją przyjmuje... Ile przedstawień przy pełnej sali musi pan zagrać, by przedstawienie się zwróciło?

- Bezpośrednie koszty samego spektaklu zwracają się, gdy zagramy 50 przedstawień przy 300 osobach na sali.

Więc chyba ważna jest duża promocja?

- Ja tu walczę o życie i każdą złotówkę oglądam dwa razy! Nie mam na profesjonalną promocję, stawiam na reklamę szeptaną. Mam nadzieję, że ludzie, którym się w naszym teatrze spodoba, opowiedzą o tym innym. Staram się też możliwie jak najczęściej wychodzić do foyer, rozmawiać z ludźmi. To doskonale działa, rodzi przywiązanie do teatru, pokazuje widzom, że są dla mnie najważniejsi. Bo naprawdę są. Mnóstwo rzeczy można zrobić bez pieniędzy.

Nie frustruje pana, że państwowe sceny bez wysiłku mają wielokrotnie większe fundusze?

- Chciałbym, żeby mój Teatr Kamienica dostawał choćby jedną trzecią dotacji, którą dostają podobnej wielkości teatry państwowe. Wydawałbym je z wielką ostrożnością, właśnie dlatego, że byłyby nie moje. Mądrzy ludzie kultury od dawna mówią o potrzebie zreformowania teatrów pod względem organizacyjnym.

U pana za konkretną pracę dostaje się równie konkretne pieniądze?

- Myślę, że płacimy nieco lepiej niż państwowe sceny. Przede wszystkim jednak za konkretne zadania. Na przykład aktor zarabia, zarówno grając, jak i dostając honorarium za przygotowanie roli.

Ostatnio prywatne teatry wyrastają jak grzyby po deszczu, przynajmniej

w Warszawie. Jest pański teatr, Krystyny Jandy, Michała Zebrowskiego, Tomasza Karolaka, Marii Seweryn... To jakiś nowy trend, że aktorzy poczuli się menedżerami?

- Rzeczywiście prywatne teatry zakładają koleżanki i koledzy mający predyspozycje do zarządzania. A że to sami aktorzy? Dla mnie teatr to specyficzne miejsce, nie da się go porównać do fabryki śrubek, gdzie wszystko jest wymierne. Trzeba mieć pomysł nie tylko na jego finansowanie, ale przede wszystkim na to, jaki on ma być.

I jednak tracić mnóstwo czasu na zarządzanie. Łatwo pogodzić prowadzenie teatru z reżyserowaniem czy grą na scenie?

- Łatwo nie jest, zwłaszcza że jestem człowiekiem, który musi o swoim teatrze wiedzieć wszystko - poczynając od wspomnianej śrubki w scenografii, a na wyrazie artystycznym kończąc. Więc oczywiście na twórczość mam mniej czasu. Ale to jest cena, którą trzeba zapłacić.

Chce pan ją płacić? Wierzy pan w sukces?

- Mój teatr ma dopiero rok, to taki noworodek, ledwo chodzi, dopiero się uczy. Aleja wierzę, że przyjdzie moment, kiedy już pewnie stanie na nogach, myślę, że już wkrótce. I wie pan co? Ten mój teatr się do mnie codziennie uśmiecha. To mi wynagradza wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji