Artykuły

Najnowsza sztuka Morstina

Najnowsza sztuka Morstina, i "Buntownica", porusza w gruncie rzeczy ten sam problem, co "Przygoda Florencka". W obu utworach chodzi o konfrontację dwóch światów, oddzielonych od siebie przez długi okres czasu. W "Przygodzie" - o emigrację i kraj. W "Buntownicy" - o klasztor i nową laicką rzeczywistość polską. Buntownicą jest siostra Monika, która po kilkunastu labach pobytu w klasztorze postanawia wrócić do życia świeckiego. Przemiana Moniki nie jest wynikiem utraty wiary lub buntu sprzeciw zakonowi. Wprost przeciwnie. Monika jest nadal głęboko religijna i wierna swoim ideałom. Dochodzi jednak do przekonania, że potrafi więcej zdziałać dla ludzi pracując z nimi czynnie, niż modląc się za nich w zaciszu klasztornym. Takie jest założenie sztuki, z którego wypływa konsekwentnie fabuła: zetknięcie się i Moniki po latach kontemplacji z nową, demokratyczną rzeczywistością polską.

Nie odsłonię przed czytelnikami zakończenia sztuki, bo nie chcę osłabić ostrza czekającej ich niespodzianki. Śledząc bieg akcji, starałem się mimo woli odgadnąć jakiego celu prowadzi nas autor. Wyznaję szczerze, że wyobraźnia mnie zawiodła. Finał wydał dość niespodziewany, nawet zaskakujący. Jest w tej interesującej i dobrze skonstruowanej sztuce kilka innych momentów kontrowersyjnych, które wywołują chęć dyskusji. Ale gdyby nawet do takiej dyskusji miało dojść, jestem pewny, że byłaby utrzymana w tonie przyjacielskiej wyrozumiałości, gdyż wnioski (i moralitety), jakie można z utworu wyczytać, są w rezultacie proste i oczywiste. Autorowi "Lilii" i "Lady Godiva" nie chodziło zresztą specjalnie o sztukę z tezą. Nie zapominajmy, że Morstin-dramatopisarz jest przede wszystkim poetą. I to poeta właśnie kazał mu nazwać "Buntownicę" komedią i poeta kazał mu owiać swoją komedię pogodnym humorem i uśmiechem, mimo że akcja jej toczy się (co podskórnie wyczuwamy) nad krawędzią trudnej i dramatycznej rzeczywistości polskiej.

Szkoda, że autor nie mógł przybyć na premierę londyńską. Sądzę, że byłby jeszcze bardziej zadowolony z wykonania "Buntownicy", niż z "Przygody Florenckiej". Na pewno pogratulowałby serdecznie Kielanowskiemu za rzetelną, szlachetną i troskliwie przemyślaną reżyserię. Indywidualność Kielanowskiego wypowiada się zawsze poprzez pietyzm dla autora i dla stylu sztuki. W tym leży sekret jego prawdziwego artyzmu.

Rola Siostry Moniki jest chyba jedną z najlepszych ról Krystyny Dygatówny. Partia to trudna i nieefektowna. Podziwiałem skupioną prostotę i kunszt z jakim ta doskonała aktorka brała jedną przeszkodę po drugiej, zwłaszcza w pierwszej połowie sztuki, gdy dosłownie z minuty na minutę, musi uzewnętrzniać przeskoki swych przeżyć duchowych. Sugestywność jej gry udzielała się z wielką siłą całej widowni. Jedynie w końcowej scenie (z Wojteckim) wróciła jej na chwilę dawna maniera łzawej afektacji. Niech ją natychmiast odrzuci od siebie.

Obok niej: Kora-Brzezińska - świetna, jako Przełożona. Niepotrzebnie tylko złagodziła ton głosu w ostatnim akcie, kiedy wyznaje Monice sekret swego życia. Czy nie powinna raczej grać do końca na początkowej, świadomie szorstkiej i odżegnywającej się od wszelkiego sentymentu, tonacji? Wojtecki, dzięki dyskretnej i powściągliwej interpretacji, uradował niewyraźną i nieprzekonywającą postać dziennikarza Butscher był w wielu momentach bardzo wzruszający, czuło się tylko, że ma tremę.

W mniejszych rolach wystąpili z powodzeniem: Galicówna, Ratschke i Sobieniewska. Sobieniewska z wielkim urokiem zagrała scenę pożegnania z Moniką; prosimy tylko o głośniejsze mówienie. Specjalne uznanie należy się Sempolińskiej która z epizodu Siostry Oddźwiernej stworzyła żywy i pierwszoplanowy typ charakterystyczny.

Dekoracje Smosarskiego zyskały aplauz przy otwartej kurtynie. Mnie wydały się za bogate. Bez szkody można by chyba usunąć wielki obraz, zawieszony po prawej stronie, w scenie klasztornej. Publiczność, wypełniająca salę Ogniska do ostatniego miejsca, przyjmowała sztukę, reżysera i wykonawców ze spontanicznym, żywiołowym wręcz entuzjazmem.

P.S. W programie "Buntownicy" przedrukowano piękny list Morstina do Kielanowskiego, który kończy się tymi słowami: W dniu premiery będę z Tobą przeżywać niepokój, emocję i nadzieję. Patrząc na Tatry już śniegiem pokryte, będę myślał o tym, co się dzieje nad Tamizą, a właściwie jak wy mówicie nad Wisłą, nad tą drugą naszą Wisłą polskiej do kraju tęsknoty".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji