Z teatru: "Grube Ryby"- Bałuckiego
Nie pamiętam, kiedy widziałem ostatnio "Grube Ryby". Musiało to być jednak bardzo dawno, skoro przypominam sobie w obsadzie tej sztuki M. Frenkla i K. Kamińskiego! Była to koncertowa obsada. Idąc do "Ogniska" na przedstawienie, stawały mi żywo fragmenty świetnej komedii granej kiedyś, w Warszawie.
Z chwilą, gdy w "Ognisku" kurtyna poszła w górę, zapomniałem o wspomnieniach. Bawiłem się doskonale, znakomitą komedią, znakomitą zespołową grą aktorów, nad którą czuwał reżyser p. St. Szpiganowicz.
W "Grubych rybach" "vis comica", reprezentuje para pp. L. Lawiński i B. Urbanowicz. Obaj są świetni. Lawiński w roli Wistowskiego, jest główną figurą spektaklu. Grze ich towarzyszą niesłabnące wybuchy śmiechu całej sali.
Młodość i wdzięk, to pp. Tola Korian, K. Dygatówna, A. Butscher (junior). Ciepło i serce - inna trójka, pp. Karpowicz, Bzowski i Butscherowa. A. Butscher (senior) w epizodzie ziemianina starej daty - świetny.
O wszystkich aktorach należy mówić w superlatywach, ale bodaj największe pochwały należą się reżyserowi p. Szpiganowiczowi, który zerwał z tradycją reżyserowania "byle prędzej" (jak to się, niestety, często działo i dzieje) i przygotował wszystko niezwykle starannie i z pietyzmem. Nie zabrakło i stylowej melodyjki wprowadzającej widownię w nastrój tamtych czasów i b. starannej dekoracji p. Smosarskiego, z właściwie dobranym garniturem mebli.
Dawno już nie widziałem tak reagującej żywo na widowisko publiczności. Śmiech i oklaski, śmiech i oklaski.
Oczywiście nie pomógłby reżyser i aktorzy, gdyby nie sama komedia. Ale wiadomo: Mistrz Bałucki.
Sztuka powinna osiągnąć rekordy grania wszędzie: w Londynie i - jeśli się tylko da - na prowincji.