Artykuły

Elżbieta Czyżewska

- U mnie grała taka skromna dziewczyna, Meryl Streep, która była tak zafascynowana ELŻBIETĄ CZYŻEWSKĄ, że wręcz chodziła za nią. Miałem wrażenie, że 'uczy się' jej - wspomina ANDRZEJ WAJDA.

To wielka, zapierająca dech w piersiach polska aktorka. Ma tu na Manhattanie swoje biuro, jej sekretarką jest Gertruda Stein.

Na przyjęciu usłyszałam, jak Lawrence Weschler, pisarz, dziennikarz, postać nowojorskiego życia kulturalnego, tłumaczył innemu pisarzowi, kim jest stojąca obok nas Elżbieta Czyżewska.

Przyjechałam na stypendium do New York Public Library, biblioteki w środku Manhattanu, tuż obok Bryant Parku. Tam właśnie przy jednym z setek stolików, za rzeźbą przedstawiającą Gertrudę Stein, słynną pisarkę i feministkę, Czyżewska miała zwyczaj przebywać w godzinach późnopopołudniowych (dla niej był to poranek, dzień miała przesunięty o jedną zmianę).

- To co, za kwadrans w moim biurze? - dzwoniła. A za jakiś czas: - Już jestem za tyłkiem Gertrudy.

Zbiegałam wtedy do Starbucka naprzeciw biblioteki i zamawiałam dwie kawy. Dla Eli Red Eye (Czerwone Oko), czyli duży kubek kawy amerykańskiej ze zwykłej maszynki z papierowym filtrem, do tego wlane espresso i odrobina gorącego mleka (z taką ekstrawagancją, by w miejscu zbiorowych usług gastronomicznych można było składać tak zindywidualizowane zamówienia, nie spotkałam się nigdzie poza Nowym Jorkiem). Ela przyjmowała tylko 'w biurze'. Któregoś dnia zaprotestowałam: nie będę spotykać się w parku w ulewny deszcz, skoro ona jest ciężko przeziębiona, słoik z rosołem przyniosę jej do domu (jedną przecznicę od biblioteki). Ela nie piła już wtedy swojej ulubionej kawy, była po pierwszej chemii (rak przełyku - paliła 60 papierosów dziennie) i połykanie czegokolwiek poza zupą sprawiało jej ból. Jak już u niej raz zagościłam, to potem spędziłam w jej domu wiele wieczorów. Żeby nadrobić moją słabą znajomość światowej kinematografii, Ela puszczała mi klasykę.

Lubiła cytować dewizę swego dziadka, który tłumaczył, że lepszy najmniejszy pokój w najlepszym hotelu niż wielki pokój w marnym. Dziupla Elżbiety mieściła się w miejscu wymyślonym jakby specjalnie dla niej, na 43. Ulicy, przy samym Time Square - drzwi obok był słynny Town Hall, a naprzeciw Henry Miller Theatre - w maleńkim chudziutkim domku wciśniętym w ten świat przepychu i neonów. Z korytarza od razu wchodziło się do pokoju, a tam trzeba było się przeciskać wąskim korytarzem, na postawienie jednej stopy, między rzędami ułożonych na ziemi książek i kaset. Na półkach już dawno nie było miejsca, choć ciągnęły się aż do sufitu wszędzie. Panował półmrok - Ela nie uznawała górnego oświetlenia, a lampki na stolikach były przesłonięte kupkami książek. Wszędzie były obrazki, bibeloty, biżuteria, zdjęcia w ramkach, porcelanowe filiżanki, porozrzucane ubrania, jedwabie, chustki, żakiety, parasolki, szpilki. Wszystko to było utkane z tej samej materii co Elżbieta - eleganckie, nieoczywiste, autoironiczne w przypadkowości nagromadzenia, no i przesiąknięte papierosowym dymem.

Telewizor, najważniejszy przedmiot w tym domu, podany był (dosłownie) na srebrnej tacy. Ela spędzała nocną zmianę na oglądaniu telewizji. Miała swoje stałe godziny, od których była uzależniona: autorskie programy polityczne i kulturalne, dyskusje o książkach - oglądała relacje z niezliczonych dyskusji i festiwali, które każdego dnia mają miejsce w Nowym Jorku. Wiedziała, co jest grane, co jest czytane (znała też nazwiska setek aktorek amerykańskich, pamiętała ich filmy i role). Ubóstwiała francuskie kino (francuski był jej pierwszym obcym językiem), kiedy je pokazywano - dzwoniła do swojej przyjaciółki Moniki Markowicz: 'Przełączamy na 555', i oglądały razem na tym kanale film.

Pamiętam, jak w prestiżowym audytorium Cooper Union w marcu 2002 r. przed ponad tysiącem osób, które kupiły bilety, żeby posłuchać polskiej poezji, czytała 'Głos w sprawie pornografii' i 'Urodziny', zwyczajnie, nie aktorsko. Pomyślałam wtedy, jak bardzo by się jej czytanie spodobało Wisławie Szymborskiej (która, jak zawsze, nie przyjechała). Pamiętam ciszę sali, kiedy na wieczorze w Center for Jewish History, to był listopad 2002 r., w 60. rocznicę zamordowania Brunona Schulza, czytała fragmenty 'Sklepów cynamonowych'. Na wysokim podium, na krześle, w krótkiej garsonce, idealnie wyprostowana, z nogą założoną na nogę kiwała bardzo powoli, rytmicznie stopą. - Obracałem głowę w lewo i w prawo - mówił mi potem prowadzący spotkanie Weschler - aż zobaczyłem, że połowa sali wykonuje ten sam ruch głowy. Elżbieta wszystkich nas, mężczyzn, na tę jedną magiczną chwilę przemieniła w fetyszystów śledzących ruch jej pantofelka. 'Nie widzę powodu, żeby okoliczności życiowe, polityka i reszta bałaganu światowego miały mnie wyrzucić z mojego wybranego zawodu' - tłumaczyła w jednym z wywiadów.

W czasie 33 lat przeżytych w Nowym Jorku zagrała w wielu filmach, serialach, drobne role, czasem większe. Andrzej Wajda - co często powtarzała - przywrócił ją teatrowi, angażując do roli Marii Lebiadkin w 'Biesach' Dostojewskiego. - To był 1974 rok - opowiada Wajda - w Yale Repertory Theatre, uniwersyteckim teatrze, w którym grali też studenci szkoły teatralnej. U mnie grała taka skromna dziewczyna, Meryl Streep, która była tak zafascynowana Elżbietą, że wręcz chodziła za nią. Miało się wrażenie, że 'uczy się' jej. Gdy Meryl Streep niedługo potem zagrała główną rolę w 'Wyborze Zofii', to jakby z jej akcentem mówiła po angielsku; może to wizerunek Elżbiety sprawil, że tak wyraziście zbudowała rolę Polki zgarniętej przypadkowo do Auschwitz?

Za rolę w 'Crowbar' Davida Belasco, trudnym tekście pełnym neologizmów i różnych innych wykręcaczy języka, Czyżewska dostała nagrodę 'Village Voice' - Obie Award, i Award of New York Criticism. Biegała na dziesiątki prób czytanych (w Nowym Jorku jest tylu dramaturgów, że już czytanie publiczne sztuki jest osiągnięciem, choć to jeszcze daleka droga do jej wystawienia). Czytała po angielsku, po francusku i po niemiecku. Przygotowywała się do tego z niezwykłą starannością i w wielkim napięciu. Wajda: - Z jakim uporem pojawiała się na tych auditions, jak cieszył ją każdy epizod, który zagrała. Pytałem: a może wrócisz do Polski? 'Andrzejku, to co, że ja będę grać w Warszawie, skoro tu jest tak ciekawie'. Ona kochała Nowy Jork.

Kazimierz Kutz: - Pamiętam jej entrée na festiwalu filmowym w Wenecji, to był 1963 rok. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Warszawy, Ela trzymała w ręku tekturową walizeczkę, ale nie chciała zdradzić, co w niej jest. Ona miała fantastyczne poczucie puenty. Na galę założyła sukienkę przez siebie uszytą, czarną, obcisłą, z dużym dekoltem i nagle z walizeczki wyjęła gałęzie głogu owinięte mokrymi gazetami, żeby pozostały świeże, i wpięła je w słomkowy kapelusz. Chodził za nią cały korowód mężczyzn i w pewnym momencie postanowiliśmy nawet zamienić się pokojami, żeby ją od nich uwolnić, zupełnie jak w bulwarowej komedii. Ela była taka szczęśliwa, że jest w Wenecji i że przeskoczyła te wszystkie panie w złotach i diamentach.

Była gwiazdą polskiego kina lat 60. Po ukończenia szkoły teatralnej do wyjazdu z Polski w 1967 r. zagrała w 27 filmach. W 'Zaduszkach' Tadeusza Konwickiego, w 'Pamiętniku znalezionym w Saragossie' Wojciecha Hassa, w 'Niekochanej' Janusza Nasfetera, no i przede wszystkim u Andrzeja Wajdy. We 'Wszystko na sprzedaż' była żoną Aktora i dawną miłością Reżysera, też sobą. - Ona czekała na takie kino - mówi Wajda - w którym byłaby nie tylko aktorką, ale i współtwórcą postaci. W Polsce trudno było o takie filmy, bo reżyser musiał oddać do zatwierdzenia pełny scenariusz. Mnie się jakoś udało, że od tego odstąpili. Jest tam scena, w której Czyżewska tańczy w pokoju, samotnie, przeciw wszystkim. Ta scena ma niewiarygodną siłę - jak to możliwe, że w jednym ujęciu można było zawrzeć całe jej życie, także i to, które wtedy jeszcze miała przed sobą?

Andrzej Wajda: - Zobaczyłem ją kiedyś, jak tak tańczyła. Poprosiłem, żeby to powtórzyła. Ona od razu rozumiała, o co chodzi. To wyszło tak mocno, bo ta postać była z niej samej.

Wiosną 2005 r. w Anthology Film Archives na dole Manhattanu na retrospektywie polskich filmów Czyżewskiej oglądałam 'Żonę dla Australijczyka' Stanisława Barei - zabawne dialogi Stanisława Dygata, ona w roli ślicznej chórzystki zespołu pieśni i tańca. - Tak, piesku - zbyła moje zachwyty Ela, która w latach 60. zagrała też w filmach 'Mąż swojej żony' i 'Małżeństwo z rozsądku'. - Filmy matrymonialne jakoś lepiej mi szły niż małżeństwa. Jerzy Skolimowski i David Halberstam musieli przeżyć trudne chwile z Czyżewską, bo woleli do nich nie wracać. Ona do końca przechowała Halberstama w życzliwej pamięci, bardzo mocno przeżyła jego śmierć w wypadku samochodowym w 2007 r. Ze związku ze Skolimowskim pozostały dla nas jej role w jego zachwycających szkolnych etiudach 'Erotica' i 'Hamluś', a potem w 'Rysopisie' i 'Walkowerze'.

Ze związku z Halberstamem pozostały niezliczone plotki po obu stronach oceanu. David Halberstam, sława amerykańskiego dziennikarstwa, w 1964 r. dostał Nagrodę Pulitzera za teksty o amerykańskim zaangażowaniu w Wietnamie. John Kennedy osobiście naciskał na wydawcę 'New York Timesa', by gazeta znalazła sobie innego korespondenta, ale ten tylko poprosił Halberstama o odwołanie urlopu, by nikomu się nie wydawało nawet przez chwilę, że mógł ulec takim sugestiom. Rok później, już jako korespondent 'NYT' w Warszawie, przyszedł na przedstawienie sztuki Arthura Millera 'Po upadku' w Teatrze Dramatycznym. Główną postać - Maggie wzorowaną na Marilyn Monroe - grała Czyżewska. Niedługo potem wzięli ślub.

Jej życiem był wtedy Teatr Telewizji i Teatr Dramatyczny w Warszawie, ciągłe jeżdżenie do Łodzi na zdjęcia - to był czas, kiedy nie schodziła z ekranu - i powroty tego samego dnia, w biegu do charakteryzatorni przed przedstawieniem. Do tego doszło życie w rezerwacie dla korespondentów, czyli w pensjonacie Zgoda, starannie naszpikowanym aparaturą podsłuchową. Ich związek był odgrywany na co dzień przed dość specyficzną publicznością - ubeków podsłuchujących ich rozmowy.

Aż do czasu, kiedy Gomułce nie spodobał się jeden tekst Halberstama, w którym Gomułka nie podobał się Halberstamowi.

Jeszcze nic o sobie nie wiedzieli, a już było miejsce, gdzie oni istnieli razem - w kartotece departamentu II MSW do spraw kontrwywiadu zajmującego się między innymi inwigilacją cudzoziemców. On trafił tam 26 kwietnia 1964 r. Szyfrogram nadesłany przez polski wywiad w Waszyngtonie informował, że niejaki David Halberstam ma zostać korespondentem w Polsce. Dużo sobie po nim obiecywano: młody, niedoświadczony, no i krytykował politykę USA w Wietnamie. Zatem: 'będzie mniej wrażliwy na inspiracje ambasady USA' i 'łatwiej będzie zainteresować go odpowiednią problematyką, o ile zapewnimy mu właściwe kontakty i opinie'. Ona trafiła tam pół roku później. Została namierzona, gdy z dwoma pracownikami ambasady amerykańskiej (jeden z nich zostanie świadkiem pana młodego na ich ślubie) poznanymi na pokazie filmu 'Giuseppe w Warszawie' umówiła się w Kameralnej. Wezwano ją na 'rozmowę wyjaśniającą'. Poinstruowano, że jak będzie się dalej spotykać, ma im przekazywać szczegóły spotkań. Czyżewska podziękowała - w takim razie woli się nie spotykać.

Halberstam szybko rozczarował władze bezpieczeństwa. Zamiast mieć 'właściwe kontakty', spędzał czas z Ireneuszem Iredyńskim, co zostało wielokrotnie z dezaprobatą odnotowane.

Według ustaleń MSW 'pierwszy kontakt' Halberstama z Czyżewską miał miejsce 3 marca 1965 r. Sześć tygodni później, 21 kwietnia, złożyli papiery w urzędzie stanu cywilnego, dołączając podanie o zwolnienie z miesięcznego okresu wyczekiwania. Dostali błyskawiczny termin: 25 kwietnia. MSW zabrało się do popsucia im tej przyjemności. Dyrektor departamentu od inwigilacji cudzoziemców zwrócił się o pomoc do dyrektora departamentu od urzędów stanu cywilnego. Halberstam wysyła 23 kwietnia telegram do 'New York Timesa': 'Przepraszam, że w tak szczególny sposób przerwałem dostarczanie wiadomości, ale sprawy się skomplikowały. W każdym razie jest ona uroczym, kochanym i zabawnym łobuziakiem i jesteśmy naprawdę szczęśliwi. Jest bardzo utalentowana i jestem przekonany, że będzie potrafiła mnie podtrzymywać'. Departament odnotowuje, że telegram podobny w treści wysłał też do swoich rodziców. Następnie przechwycono teleks z 24 kwietnia: 'Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Zapewnia mnie, że w maju będzie mnie kochać tak jak w kwietniu'.

Tego samego dnia, czyli w przeddzień ślubu, dostają zawiadomienie, że z powodów proceduralnych ceremonia nie może się odbyć w tym terminie. MSW podsyca atak polskiej prasy na aktorkę, która nie waha się przed złączeniem swego losu z Amerykaninem szkalującym jej kraj. Wesele i tak się odbywa 25 kwietnia (lista gości w posiadaniu MSW), a ślub, już cichy, tylko ze świadkami - z jej strony Halina Mikołajska - udaje im się wziąć dwa miesiące później. Halberstam jest śledzony, ostentacyjnie jeździ za nim kilka samochodów. Jego notatki są fotokopiowane. Wszystkie nazwiska, które zapisuje w notesach, są weryfikowane. Każdy jego dziennikarski wyjazd jest poddany inwigilacji. Centrala w Warszawie prosi teren 'w związku z pobytem Halberstama w województwie katowickim' o wyszczegółowienie, 'jakie podjęto przedsięwzięcia operacyjno-informacyjne i operacyjno-dezinformacyjne'. Dyrektor departamentu zaczyna swoje notatki służbowe od przypominania, że Halberstam jest Żydem, synem rabina (co akurat jest nieprawdą, ale taki miał donos), utrzymuje więzi z tymi korespondentami w Polsce, którzy też są Żydami, obsesyjnie wraca w rozmowach do sprawy 'polskiego rzekomego antysemityzmu' oraz do, też pisanego w cudzysłowie, 'pogromu' w Kielcach.

- Pełny surrealizm - komentowała tamten czas Czyżewska. Wspominała scenę, kiedy przechodzili z mężem w zaspach śniegu (ona oczywiście w szpilkach) koło gmachu Komitetu Centralnego, w którym świeciły się wszystkie światła. - Oni na pewno omawiali jakieś szczegóły antysemickiej kampanii, która miała się niedługo potem rozpętać - opowiadała mi - a mnie David prowadził na Chanukę urządzaną przez jego amerykańskich przyjaciół. Urząd odnotowuje w końcu, że Halberstamowi cofnięto akredytację 'w związku z całokształtem jego dezinformującej i oszczerczej działalności'. Wyjeżdża z Polski, Czyżewska jeszcze chwilę zostaje. 'Sprawę Halberstama planuje się przekazać do archiwum, natomiast Czyżewska pozostaje dalej w naszym zainteresowaniu' - stwierdza departament II. Sprawdzają jej korespondencję, stąd w jej teczce można znaleźć np. fotokopie listów pełnych sympatii i zachwytu od Edwarda Kennedy'ego czy od Kirka Douglasa, których poznała wcześniej przez męża.

Najpierw Halberstam wyjechał do Paryża, skąd pisał korespondencje dla 'NYT'. Elżbieta dojechała do niego.

- David miał być świadkiem na moim ślubie w Niemczech - opowiada jej przyjaciółka Barbara Ungeheuer. - To był czas zimnej wojny, Elżbieta nie mogła dostać wizy od ręki. Wypożyczyła od angielskiej sekretarki paryskiego biura 'New York Timesa' jej paszport, ucharakteryzowała się na nią i spokojnie przekroczyła granicę francusko-niemiecką. Wtedy zrozumiałam, że David wybrał sobie za żonę świetną aktorkę i odważnego człowieka. Wróciła do Polski na chwilę jeszcze w tym samym roku, by zagrać u Wajdy we 'Wszystko na sprzedaż'. '68 rok nadchodził wielkimi krokami, było obrzydliwie. Dostawała telefony z pogróżkami. Chodzili za nią tajniacy. - Wyjechała zaraz po zdjęciach - mówi Wajda. - Nie czekała na premierę. Pewnie nie chciała czytać tego, co będą o niej pisać. Na lotnisku najpierw była prośba o autograf, a potem upokarzająca rewizja osobista. W Nowym Jorku zamieszkali w samym środku Manhattanu - trzypiętrowe mieszkanie urządzone przez Elę z wielkim gustem, ogród, no i wielki świat.

Najazd hordy niezbyt trzeźwych Polaków, których Halberstam zastawał o dowolnych porach i w dowolnych miejscach ich mieszkania, musiał być dla niego niełatwą próbą. Pochodził z typowej nowojorskiej żydowskiej rodziny - ludzi zamożnych, wykształconych i ustatkowanych. Ojciec - wojskowy chirurg; brat, tak jak David absolwent Harvardu - znany kardiolog. Elżbieta źle znosiła to, że na przyjęciach mądrzy panowie toczyli znaczące rozmowy na górze, a piękne żony na dole miały rozmawiać o dzieciach. Teściowie bardzo źle znosili takie sytuacje, gdy np. Elżbieta na przyjęcie rodzinne wnosiła tacę ubrana w kusy biały fartuszek i biały czepek, a gdy się odwracała, nie można było mieć wątpliwości, że pod fartuszkiem nie ma nic.

Kazimierz Kutz: - Ela cały czas grała, ale ta gra była jej życiem. To była kompletnie bezbronna osóbka. Sroczka-sierotka, kolekcjonowała świecidełka, magiczne przedmioty, spojrzenia mężczyzn. Skolimowski i Halberstam byli częścią jej kolekcji. Miała roztrzaskane dzieciństwo, stąd jej emocjonalna zachłanność i jednocześnie brak cierpliwości do stabilizacji. Mieszanka wybuchowa.

Magda Komorek, siostrzenica Elżbiety: - Miałam 12 lat, kiedy mama z ciocią uknuły, że ciocia sprowadzi mnie do Stanów i zaadoptuje. Czy ciocia chciała, żebym wyrastała w normalnym świecie, czy to mój przyjazd miał im pomóc w sklejeniu małżeństwa, które już się wtedy nie układało? A może jedno i drugie? Ciotka mnie ubierała w eleganckie sukienki, wujek zabierał do eleganckich restauracji, chodziłam do szkoły przy ONZ, z rodziną Kennedych zdarzyło mi się płynąć na jachcie, a u Kurta Vonneguta bawiłam się puzzlami jego dzieci. Byłam tam nieszczęśliwa i tak się buntowałam, że po roku wypuścili mnie z tej złotej klatki i odesłali do mamy. Małżeństwo Halberstamów rozpadło się w latach 70.

W czasie pierwszej 'Solidarności' na jakiejś kolacji w Domu Dziennikarza siedziałam obok działacza 'S', który wydawał się zagubiony powodzią znanych nazwisk, które przewijały się w anegdotach. Aż Adam Michnik wspomniał nazwisko Czyżewskiej i on wtedy rozpromieniony nachylił się do mnie: - To moja Ela. Opiekowała się mną w domu dziecka, była w starszakach, a u nas była taka zasada, że każda dziewczynka ze starszaków dostaje do opieki jedno dziecko. Nigdy się nie dowiedziałam od Elżbiety, czy pamięta tamtego chłopca. Tematy rozmów wybierała Elżbieta, a ja, która z reguły zadaję mnóstwo pytań o przeszłość, o nic nie śmiałam pytać.

Z Elżbietą rozmawiało się o książkach, filmach, aktorach, też dużo o niczym, co z nią było zawsze arcyciekawe. Miała też obsesje narracyjne. To nie stratfordczyk William Szekspir był autorem sztuk Szekspira, tylko ktoś inny. Opowiadała o tym z takim znawstwem, że na tłumnym przyjęciu przysłuchująca się jej Jane Kramer, legenda 'New Yorkera', uznała Czyżewską za badaczkę tematu i pytała, kiedy będzie miała jakiś wykład w Nowym Jorku, bo koniecznie chce na nim być. Drugą jej tematyczną obsesją były losy Jezusa, który miał przeżyć i ożenić się z Marią Magdaleną. Joanna Szczęsna pamięta, jak Ela przyjechała w latach 80. do Polski z dużą liczbą egzemplarzy książki 'Święty Graal, święta krew' i zmuszała wszystkich do jej czytania.

W drugiej połowie lat 80. młody reżyser Yurek Bogayevicz, który przyjechał do Stanów (teraz znów Jurek Bogajewicz, bo wrócił do Polski), namówił Elżbietę na opowiedzenie mu swojego życia. Chciał zrobić z tego film i powierzyć jej główną rolę. Osią narracyjną miało być jej spotkanie z Joanną Pacułą, którą Czyżewska przygarnęła do swojego mieszkania, gdy ta na początku stanu wojennego znalazła się bez oparcia w Stanach. Rozstały się gwałtownie. Bogayevicz film zrealizował. Jest to opowieść o aktorce, sławnej niegdyś w Europie Wschodniej, która otwiera drzwi do swojego domu młodej emigrantce. Ta zabiera jej wszystko, od notesu z ważnymi kontaktami po kochanka, po czym robi błyskawiczną hollywoodzką karierę. Taką, jaką zrobiła Pacuła. Tyle że Bogayevicz rolę starszej aktorki obiecaną Czyżewskiej powierzył w 'Annie' innej aktorce, Czeszce. Dostała za nią Golden Globe i nominację do Oscara. Elżbieta została z poczuciem, że została okradziona ze swojego życia.

We wspomnieniu pośmiertnym w 'New York Timesie' Czyżewska przedstawiona jest jako wielka aktorka, która miała legendarnego pecha. Autor przywołuje dla przykładu obok 'Anny' przedstawienie 'Polowanie na karaluchy' Janusza Głowackiego. Czyżewska grała w nim główną rolę w teatrze w Woodstock, a kiedy udało się przenieść sztukę na scenę nowojorską, producent obsadził w tej roli oscarową aktorkę. - Niewiele można było zrobić, bo Czyżewska nam nie dała tej szansy - twierdzi Agnieszka Holland, autorka scenariusza 'Anny'. - Miała w sobie takie napięcie, zachowywała się autodestrukcyjnie. Robiła awantury, jakby chciała w życiu grać karykaturę postaci, którą miała grać na planie. Producenci się przestraszyli i dali rolę innej aktorce. Zdumiewało mnie takie marnotrawstwo talentu i inteligencji: strasznie chciała grać, a potem robiła coś, co ludzi zniechęcało. I o tym był właśnie ten scenariusz, o fantastycznej kobiecie, która zrobiła wiele, żeby sobie zaszkodzić. Może Czyżewska się przestraszyła swojego obrazu odbitego w filmie?

Bohaterka książki 'Biała bluzka' Elżunia zostawia na stole kartki do (i od) swojej wyimaginowanej siostry Krystyny. Z nich poznajemy życie Elżbiety, która ma ostry język, ostrą skłonność do alkoholu, ostrą skłonność do jednego opozycjonisty, a poza tym morze bardzo przypadkowych kochanków i wspomnienie ciężkiego dzieciństwa.

Mamusi wszyscy współczuli, że ma takie trudne warunki, i pomogli jej wyrobić papiery, i że te warunki ma doprawdy bardzo trudne i z najwyższym poświęceniem mamusia umieściła nas obie w domu dziecka (bo wtedy ty już byłaś na świecie) i odtąd nie brakowało nam brązowych grubych rajstop ani nowych piosenek. Maszerowałyśmy po alejkach wielkiego parku, śpiewając 'Dzieci z RTPD' (Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci) i 'Nie papież nam Wybrzeże dał', i jedna pani, literatka, powiedziała, że powinnam pójść do szkoły teatralnej, a nasz kierownik powiedział, że mam wszędzie loczki i że mogę pójść do niego do mieszkania, a nie koniecznie mieszkać na oddzielnej sali. Kierownik ( ) miał taki pomysł, żeby mnie zerżnąć przez pończochę, ale mnie udało się zwiać przez taką dziurę w parkanie, przespać się na terenie Zamku Książąt Mazowieckich w Czersku, a następnie wylądować w następnym domu dziecka. W ogóle miałam sporo szczęścia w życiu.

- Mama Eli była wziętą krawcową - opowiada jej siostrzenica Magdalena Komorek - taką, co to do niej się w kolejce czekało. Stąd Ela od dzieciństwa wszystko umiała: obciągnąć pętelki, szydełkować koroneczki czy też pięknie zacerować skarpetkę. Babcia miała piękną twarz, przed wojną pozowała do reklamy pasty do zębów. Była też alkoholiczką i złą matką. Miała przerażające metody wychowawcze - jak jedna córka narozrabiała, lanie dostawała druga. Obie oddała do domu dziecka. Postać stworzona przez Agnieszkę Osiecką w 'Białej bluzce' ma wiele zapożyczeń z życiorysu Czyżewskiej, nie tylko z jej dzieciństwa. Ich przyjaźń trwała już wtedy 30 lat.

Osiecka wspominała, że od kiedy w roku 1958 Ela pojawiła się w STS-ie - śpiewała 'Kochanków z ulicy Kamiennej' z jej słowami - trzymały się razem jak papużki nierozłączki. Wszyscy się w niej zakochaliśmy, bo była zjawiskiem niezwykłym. Duża, pyzata buzia, włosy typu siano, odrobina piegów, uroda raczej proletariacka. Obłędny biust, który doprowadzał chłopców do szaleństwa, arystokratyczne dłonie i szalenie zgrabne nogi (...). Prowadziłyśmy we dwie 'ironiczny tryb życia'. Malowałyśmy włosy na niebiesko, rzucałyśmy narzeczonych dla kawału (np. obie naraz - w sylwestra, na balu w teatrzyku), jeździłyśmy do różnych miast, chowałyśmy się, kupowałyśmy tanie antyki i oddawałyśmy byle komu. Po 'Białej bluzce' Czyżewska na wiele lat przestała się odzywać do Osieckiej.

Magda Dygat: - Ela ukrywała przed światem, że miała matkę alkoholiczkę i że ta matka oddała ją do domu dziecka, i wyobrażała sobie, że jej przyjaciele, którym się z tego zwierzyła, będą to z nią razem ukrywać. Jak się coś opowiada tylko najbliższym osobom, to przecież można oczekiwać, że będą z tobą strzegły twoich tajemnic. Osiecka nie miała z pewnością intencji jej skrzywdzić. Ale wyszło jak zawsze.

'To nie my decydowaliśmy o tym, czy Elżbieta się z nami przyjaźni, to ona wybierała sobie nas, z namysłem i ociąganiem' - napisała Monika Fabijańska, dyrektorka Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku. Jak już nas wybrała, to zabierała się do obsypywania nas prezentami. W braniu była dużo gorsza, kapryśna, niechętna, spięta, żeby jej przypadkiem niczego nie narzucić. 'Czy ja wstałam, zupkę wypiłam? A ty, piesku, już przemieniłaś się w policjanta?'

Jedni znajomi Elżbiety mówią, że przegrała życie, obsunęła się, zmarnowała talent. Innych takie mówienie wścieka. Mnie też. Przecież cały czas pracowała w swoim zawodzie, co dla aktorki, która przyjechała w wieku lat 30 do obcego kraju i obcego języka, jest ewenementem. Szybko zrozumiałam, że te rozmowy są jak obrazki z testu Rorschacha, mówią mi wiele o moich rozmówcach, ale mało o samej Elżbiecie. Co ona sama myślała o swoim życiu? Pewnie - choćby dla samej rozrywki umysłowej - w zależności od rozmówcy do każdej wersji swojej osoby znalazłaby jej przeciwieństwo. Magda Dygat: - Ela miała ten sam typ tragicznej wrażliwości co Marilyn Monroe, Janis Joplin, Jimi Hendrix. Mogłaby stać się taką legendą, gdyby nie urodziła się w Polsce. Wrażliwa, subtelna, zagubiona, rozmawiało się z nią od razu od środka zdania, nieskłonna do jakiegokolwiek kompromisu, nie pasowała do niczego i nikogo. Mówi się, że nie wykorzystała talentu, bo nie miała właściwego akcentu, ona go nie wykorzystała, bo nie była gotowa się sprzedać.

Michał Kott, który był sąsiadem Elżbiety z czasu, gdy mieszkała na 60. Ulicy, wspomina, jak spotykał ją nocą spacerującą w szpilkach, kapeluszu i rękawiczkach, smycz jej czarnej suczki w jednej dłoni, a srebrna papierośnica z nigdy niegasnącym papierosem w drugiej. 'Ela - pisał mi w mejlu - podrzutek jak jej czarna kulawa suczka, zawsze nosiła ze sobą własną małą popielniczkę, aby nie śmiecić w naszej brudnej dzielnicy. Wściekle inteligentna, lepiej oczytana niż większość profesorów w kraju, gdzie się osiedliła, cala zbudowana z ran - ale jakimś cudem bez cienia ksenofobii i najgorszych uprzedzeń polskich, poza pogardą dla własnego zdrowia: piła, paliła, ideowo chyba przeciwna była gimnastyce poza nocnym spacerem. Przez wiele ostatnich lat już w ogóle nie piła, ale nawet wtedy, kiedy piła, była zawsze przeraźliwie trzeźwa w swoich osądach'.

Jerzy Warman: - Działałem w nowojorskim komitecie 'Solidarności' i ktoś zawołał, że trzeba pomóc Elżbiecie Czyżewskiej w przeprowadzce. Wyprowadzała się z 60. Ulicy do małego prowizorycznego pokoju. Zobaczyłem człowieka w głębi smutku i alkoholizmu. Jakbym usłyszał 'Smutne ptaki' Ravela. Doprawdy nie umiem pojąć, skąd tyle znalazła siły w swoim kruchym ciele, by po kilkunastu latach (czy nawet więcej) wyjść z nałogu. Ale znalazła.

W wersji Warmana sama Elżbieta twierdziła, że to Halinka pomogła jej się otrząsnąć. Halinka, czyli czarna zabiedzona suczka, którą spotkała na pogrzebie Haliny Mikołajskiej. Nazywała ją imieniem i nazwiskiem - Halinka Piesek. Mówiła, że to duch zmarłej aktorki. W wersji Kutza - który próbuje mnie przekonać, że ma ona nad innymi tę przewagę, że był naocznym świadkiem - Ela zobaczyła kundelka błąkającego się przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Kutz nie pamięta, który to był rok. Pamięta porę dnia: 3-4 w nocy. Odprowadzał ją do Hotelu Europejskiego, żegnali się przy drzwiach. Ela chciała jeszcze zapalić i wróciła na pusty plac z kwietnym krzyżem upamiętniającym rocznicę śmierci kardynała Wyszyńskiego, by odpalić papieros od znicza. Ale daty się tu nie zgadzają. Kott widywał Elę z pieskiem, kiedy Mikołajska jeszcze żyła. Kwietny krzyż to było już najpewniej za demokracji, tak twierdzi sam Kutz, czyli jeszcze później. Już miałam zagłębiać się w ustalanie, kiedy naprawdę Ela trafiła na swoje psie alter ego, gdy wyobraziłam sobie, co ona by powiedziała: 'Zatrzymaj się, piesku. Jak nic się nie zgadza, jest dużo lepiej'.

Trzymała się przykazania Wisławy Szymborskiej z wiersza 'Koloratura':

O nie! O nie! W godzinie złej

nie trzeba spadać z miny swej!

O chorobie nie chciała rozmawiać. Powtarzała: 'Wplątałam się w przypadkową rolę'. I znów: 'To nie jest rola dla mnie, nie powinnam była jej brać'. Albo: 'No wiesz, pomyłkowo weszłam na ten plan, muszę tylko znaleźć, gdzie jest wyjście'. Najpierw miała chemię, po trzeciej dawce lekarze mieli zadecydować, czy możliwa będzie operacja. Zwlekali, a Ela ważyła już trzydzieści kilka kilo. Wpadałam czasem do niej po 12 w nocy na jej pierwszy spacer tego dnia - wyjście po 'New York Timesa'. Ela zakładała perukę, malowała oczy i usta, dobierała szpilki do kompletu. W Nowym Jorku, pewnie przez bliskość morza, wieją silne wiatry i Ela brała mnie lekko pod rękę. To był jedyny moment, kiedy ujawniała swoją kruchość. Nie tylko trzeba było wyciąć kawałek przełyku, ale jeszcze połączyć żołądek z resztą. To bardzo skomplikowana operacja, Ela miała jeszcze potem dwie poprawki, bo nie zadziałało jak trzeba. Cierpiała tak jak żyła - z dezynwolturą damy. Między operacjami była przewożona na rekonwalescencję do Jewish Home, domu opieki na górze miasta. Toczyło się tam burzliwe towarzyskie życie. Rezydenci, którzy samodzielnie chodzili, zwoływali partnerów do brydża czy partyjki scrabble'a (w którego Ela namiętnie grała). Jak miała lepsze dni i wstawała, chodziła do obszernej biblioteki oddalonej o trzy pokoje od jej łóżka, ale nie chciała się integrować. Próbowałam ją zainteresować historiami kobiet, które ją otaczały - często 90-letnie albo i starsze, wiele musiało się urodzić po gorszej dla Żydów stronie oceanu. Bezskutecznie. Ela panicznie bała się starości. Poprawiała makijaż i pytała mnie, wskazując na kolejną piękną nobliwą brydżystkę przechodzącą pod jej drzwiami: - Ale ja tak nie wyglądam?

Któregoś razu wygłosiłam tyradę przeciw polityce Izraela wobec Gazy. Ela - była wtedy przykuta licznymi rurkami do życia i bolało ją mówienie - wystąpiła do mnie, Żydówki, z płomiennym syjonistycznym przemówieniem, czym dla Żydów było powstanie państwa Izrael. Jej wiedza na tematy żydowskie, jej zainteresowanie judaizmem były imponujące nawet jak na zawyżone nowojorskie standardy. - Odkąd wyszłam za mąż za Davida, czułam, że mam zobowiązanie - wygłosiła mi, a nie zwykła o sobie mówić serio. Latem 2009 r. nie było mnie już w Nowym Jorku, dostawałam sprawozdania mejlowe: 'Przyszła Czyżewska - pisała Marta Petrusewicz. - Wygląda doskonale! Nie pali, przytyła, ma lekko falujące włoski i świetnie się nosi'.

W styczniu 2010 r. miała kontrolne badania. Okazało się, że są przerzuty. Nie zgodziła się pójść do szpitala, leżała w domu (do szpitala trafiła już w samej końcówce choroby). - Dostała świetną propozycję zagrania jednej z czterech postaci w sztuce 'Most Women' Phyllisa Roome'a, pomocnicy domowej koło pięćdziesiątki, nie żadnej babuszki, tylko prawdziwej piękności - opowiada mi Nancy Weber, jej przyjaciółka od lat 60., która otoczyła ją w chorobie najczulszą opieką. - Miała wystąpić w Actors Studio przed producentami. Była już wyznaczona data, 5 kwietnia. Dotarłyśmy tam, ale Elżbieta zasłabła.

W New York Theatre Workshop w sztuce Ibsena 'Hedda Gabler' Czyżewska gra rolę służącej Berty. Jest już po brawach, aktorzy rozluźnieni machają do znajomych, ona jedna nie wychodzi z roli. Schodzi ostatnia, dyga przed drzwiami, za którymi znikają aktorzy, i zamaszystym gestem je zamyka. Konsulat Polski w Nowym Jorku zaprosił jej przyjaciół na spotkanie pożegnalne z okazji 'ostatniego Jej zejścia ze sceny'.

Na zdjęciu z Beatą Tyszkiewicz w filmie "Wszystko na sprzedaż".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji