Artykuły

Człowiek z pluszowej rewolucji

"Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze Witold Mrozek w Krytyce Politycznej.

1. "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej" Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego to naprawdę bezczelny spektakl. Dobrze, że grają go aż tak daleko-bo w Wałbrzychu. Luminarze polskiej kultury i polityki wypunktowani zostają niemal po nazwisku. Wszyscy wiemy, o kogo chodzi. Na pogrzeb architekta polskiej wyobraźni, reżysera Andrzeja, przybywa reżyser Kazimierz-prawie rówieśnik zmarłego, zazdrosny o Oscara, lubiący popisywać się dosadnym językiem i kochanką, która mogłaby być jego wnuczką. Jest i wielka polska aktorka z filmów zmarłego, spiesząca się na próbę do swojego "prywatnie dotowanego przez państwo teatru". Nie oszczędza się nawet księdza Tischnera, nieocenionego przecież autora filozoficznych bon motów dla celebrytów i jednego z dwóch największych polskich myślicieli XX wieku (kto był drugim, też wszyscy wiemy). Mało tego, jakiś zbierający autografy prostak, ogarnięty dziwną obsesją, zabarykadowuje się ze zwłokami mistrza w cmentarnej kaplicy. Przede wszystkim zaś-luminarzy polskiej kultury i polityki się tu uśmierca. Umiera nie tylko najważniejszy z mistrzów szkoły polskiej, ale i żałobnicy-zatruci gęsim pasztetem. Ze stypy trafiają wprost do piekła.

2. Od pierwszej chwili scenografia Michała Korchowca kojarzyła mi się z nowelą Andrzeja Wajdy z filmu "Solidarność, Solidarność", powstałego z okazji ćwierćwiecza sierpniowych porozumień. Kinowe fotele zwrócone ku widowni. W filmie sprzed pięciu lat, na takich fotelach przed kamerą zasiadł sam reżyser, wraz z Krystyną Jandą, Jerzym Radziwiłowiczem i Lechem Wałęsą. Na ekranie oglądają sceny z "Człowieka z żelaza" i rozmawiają o tym, dlaczego nie powstała trzecia część solidarnościowego cyklu-opowiadająca o tym, co stało się z Polską po zwycięstwie sił, do których akces złożył Wajda.

To samo pytanie zadają reżyserowi Andrzejowi-w piekle-kubański opozycjonista i polski inteligent. Żeby było zabawniej, to i w noweli filmowej Wajdy i w przedstawieniu Strzępki mistrz odpowiada podobnie - "bo Solidarność trzeba by było ukazać jako podzieloną, skłóconą", "bo nie chciałem robić przykrości kolegom z opozycji". By mówić o współczesnej Polsce, by zrobić trzeciego "Człowieka", trzeba byłoby odrzucić kapiący z kadrów rocznicowego filmu triumfalizm i narcyzm, rodzimą elitarną "towarzyskość", zabraniającą dotykania pewnych tematów-jak chociażby niemego założenia o bezalternatywności kształtu polskiej transformacji czy całkowitego odrzucenia egalitarnych ideałów przez solidarnościowych przywódców.

Strzępka każe swoim aktorom odgrywać słynną scenę z "Człowieka z marmuru", niczym Wajda posługujący się w swej noweli autocytatem. Dziennikarka Agnieszka spotyka się z telewizyjnym redaktorem, który odbiera jej przepustkę i możliwość zrealizowania materiału o Birkucie. Zamiast filmowego Maćka, w spektaklu Strzępki pojawia się kubański opozycjonista, który tuż przed śmiercią głodową zdał sobie sprawę z tego, że walczy tylko o wprowadzenie w swoim kraju dzikiego kapitalizmu. Znowu okazuje się, że nie o wszystkim można zrobić film. Zwłaszcza, gdy dotyka się tak "niekulturalnego" tematu, jak gospodarka. Kultura ma być ligą dżentelmenów, jak teatr z cytowanego w przedstawieniu artykułu Tomasza Mościckiego. Dżentelmeni zaś o pieniądzach nie rozmawiają.

3. A dla duetu Demirski-Strzępka gospodarka jest ważna. Bo architektów polskiej wyobraźni jest przecież w tym spektaklu dwóch. Obok wielkiego reżysera, pojawia się jeszcze większy ekonomista - minister finansów i prawdziwy symbol transformacji ustrojowej. Wyzywający twórców kultury od "sowieckich działaczy", bezwzględnie przekonany o słuszności swoich racji-i przekonujący wszystkich o dziejowej konieczności obecnego ładu. Elity stają przed nim na baczność. Reżyser Kazimierz długo i z lubością liże jego buty.

Łatwiej wygłosić w "dobrym towarzystwie" kąśliwą uwagę o dawnych mistrzach kina, niż o Leszku Balcerowiczu. Co do polskiej kinematografii panuje konsensus-wszyscy zgadzają się, że swoje najlepsze czasy ma już za sobą. Najlepiej grać w "tych filmach, które już zostały nakręcone", mówi jedna z aktorek w spektaklu. Podważanie autorytetu demiurga polskiej gospodarki trąci Lepperem, wprowadza niemiły zapach tanich perfum sklepowej kasjerki czy potu zatrudnionego na czarno robotnika, brzmi głupio - jak "demagogiczny" i "roszczeniowy" okrzyk związkowca. Dlatego "Był sobie Andrzej" nie jest przedstawieniem tylko o odpowiedzialności elit za kulturę, o tym że w latach dziewięćdziesiątych zarżnięto polskie kino i że ciągle nie mamy dobrej ustawy o mediach publicznych. Na takie tematy wypowiada się też w prasowych wywiadach Agnieszka Holland. Istotny dla wymowy spektaklu jest niemy krzyk, którym dosłownie zanoszą się w nim postaci reprezentujące inny, niż przyjęty przez establishment, punkt widzenia. Robotnik na cmentarzu, inteligent z teczką, poniżana przez rodzinę ministra finansów dziewczyna Odebrano im język. Wykluczeni ruszają wargami i wymachują rękami-ale nic nie słychać. Jeśli nawet-to tylko budzący śmiech niegramatyczny potok słów, budząca śmiech plebejska gwara.

4. Pojawiają się jednak także songi. Po dwóch dekadach, znów ktoś profanuje legendarną "Balladę o Janku Wiśniewskim". I znowu użyta jest ona by podważyć oficjalną narrację o polskich przemianach. W "Psach" Pasikowskiego śpiewał tę pieśń chór pijanych esbeków, u Strzępki-aktorka przebrana za pluszowego misia. Bo kontynuacja "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza"powstaje ostatecznie na scenie jako Człowiek z pluszowej rewolucji. To idylliczny obraz życia rodziny demiurga polskiej finansjery, coś pomiędzy telewizją śniadaniową a TVN-owskim serialem o ludziach sukcesu. Z takim produktem mają utożsamić się ci, dla których "pluszowa rewolucja" - wspierana przez Andrzeja, a zręcznie przechwycona przez Leszka - nie przewidziała lepszego miejsca niż przed ekranem i za hipermarketowym wózkiem przecenionych produktów. Na pewno zaś nie przewidziała dla nich miejsca w sferze publicznej. Bo że w tym wszystkim chodziło o to, by "elity razem z robotnikami" - pamięta tu już tylko niestosowny oszołom. Wałbrzyskie przedstawienie mogłoby nosić podtytuł Klęska Solidarności.

Czy to biorąc się za popkulturowe reprezentacje II wojny światowej, jak w "Niech żyje wojna" czy rozliczając się z solidarnościowymi elitami kulturalnymi, Monika Strzępka i Paweł Demirski konsekwentnie walczą z "pańskim" modelem polskiej kultury, z mocno wpisanym w polskie myślenie fundamentalnym podziałem na "pana" i "chama". Podejmują ryzyko mówienia w imieniu klas zamkniętych w celi śmiechu, a może bardziej-pobłażliwego uśmiechu zbywających je elit. Tworzą nowy na polskim gruncie język teatralny-antyelitarystyczny, wywrotowy, dosadny. Niczym sięgający po commedię dell'arte Dario Fo, Strzępka i Demirski łączą eschatologię ze skatologią, politykę z rubasznym dowcipem. Rzyganie pasztetem jest u Strzępki po prostu rzyganiem pasztetem, fizjologiczną reakcją na zatrucie obnażającą "zwykłość" rzygającego przedstawiciela towarzyskiej śmietanki-a nie figurą abiektu czy reakcją wrażliwego podmiotu na otaczającą go brutalną rzeczywistość. Plebejski charakter tego teatru wyróżnia go na tle tradycji kraju, gdzie teatr miał być z reguły albo świątynią, albo salonem-i daje mu duży potencjał krytyczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji