Artykuły

Sztuka bez znaczenia

To zadziwiające, jak niektóre teksty potrafią się zestarzeć... Proces ów dotyka nawet autorów - zdawałoby się - ponadczasowych.

"Kobieta bez znaczenia" na pewno nie należy do wybitniejszych osiągnięć Oscara Wilde'a. Nieznośnie melodramatyczna, nasycona patetycznymi deklaracjami, mogłaby się chyba jednak obronić, gdyby jej inscenizacji nadać ton pastiszu i lekki dystans. Taki, jaki mamy do starej, niemiłosiernie upozowanej fotografii, która nas bawi, ale i wzrusza. Są zresztą ku temu powody - spora część utworu poświęcona jest złośliwej krytyce angielskiej arystokracji, oddającej się z upodobaniem intrygowaniu i sztuce salonowej konwersacji. Tu wciąż błyszczy zamiłowanie Wilde'a do paradoksu, słownej szermierki, a sądy kobiet o mężczyznach (i na odwrót), doprawdy, nie straciły na aktualności.

Temu, wyraźnie dydaktycznemu, portretowi przeciwstawia autor "problem moralny", przy którym człowiek nabiera szacunku do rodzimej Mniszkówny. Para młodych (on - nieślubny syn arystokraty, ona - Amerykanka, postępowa w szacunku dla wszelkich klas) szeleszczą w deklaratywności, zaś "dramatyczne" spotkanie uwodziciela i ofiary pochodzi z całkiem innej bajki.

Wyreżyserowana przez Romualda Szejda, w warszawskiej Scenie Prezentacje, "Kobieta bez znaczenia", łamie się stylistycznie od samego początku, szerokim łukiem miotając się od karykatury po ciężki melodramat. I na nic wysiłek (niektórych) aktorów, próbujących to balansowanie z godnością wytrzymać - publiczność i tak śmieje się tam, gdzie winna zamilknąć ze zgrozy. Taka niekonsekwencja tonu dziwi w przypadku reżysera, który ma na koncie sporo interesujących przedstawień i teatralny słuch...

Darując autorowi i reżyserowi, można znaleźć w spektaklu trochę zalet. Przede wszystkim wspaniałe kostiumy Zofii de Ines, będące - jak zwykle u tej artystki - "fanatzją na temat epoki", realne i umowne jednocześnie, uszyte z pięknych tkanin oraz idealnie dopasowane do charakteru osób. Interesujące są postacie kobiece - wśród arystokratek przede wszystkim Wanda Koczeska (Lady Hunstanton), która nie cofa się przed ośmieszeniem bohaterki, ale robi to umiejętnie i z wdziękiem. Także PolaRaksa (pani Allonby) i Hanna Stankówna (Lady Ponterfract), kontrastujące wcielania, mentalność, a nawet gesty. Ich świat dodany jest jednak do akcji na zasadzie ozdobnika i wypreparowany ze sztuki, w niczym nie zmienia jej wymowy. Jest jednak okazją do spotkania ze znanymi aktorkami, co może być argumentem przy sprzedawaniu spektaklu.

Z postacią pani Arbuthnot - dumnej, porzuconej ongiś przez lekkoducha, matki dorastającego syna, zadziwiająco dobrze poradziła sobie Maria Pakulnis. Zadziwiająco, bo to właśnie ona musi dźwigać ów melodramatyczny wątek "skrzywdzonej niewinności". Aktorka wybrała ton serio i była w nim tak konsekwentna, że w końcu publiczność przełknęła wszelkie naiwności intrygi i zaufała prawdzie postaci. Nie udało się to natomiast jej partnerowi - Marcinowi Trońskiemu.

Z tych kilku ładnych klocków nie wyszła jednak stabilna budowla - przedstawienie Sceny Prezentacje trafia w próżnię i nie pozostawia w widzu żadnych szczególnych wspomnień. Ot, sztuka bez znaczenia, która szybko wyleci nam z pamięci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji