Artykuły

Nuda w domu publicznym

"Sztuka działa zawsze bardziej podniecająco niż zwyczajna gra na zmysłach" - pisał Bertolt Brecht swego czasu w "Aforyzmach". Być może miał rację. Być może warto zobaczyć, jak racje podobne wykorzystał warszawski Teatr Współczesny, który ostatnio wyprodukował na scenę sztukę Brechta z ubiegłej epoki pt. "Rozkwit i upadek miasta Mahagonny".

O rozkwitaniu bądź upadaniu, czyli o stanach prawdę ekstremalnych mówić na scenie jest bardzo przyjemnie. O przeciętności - mniej. A propos ekstremów - nie doszukamy się niestety jakichkolwiek analogi z jakąkolwiek rzeczywistością w sztuce Brechta, którą zgodnie z intencjami samego autora wasz recenzent uważa wyłącznie za operę.

"Dlaczego Mahagonny jest operą? - zastanawiał się Brecht i odpowiadał - jej zasadnicze nastawienie, to nastawienie właściwe operze, to znaczy kulinarne". Pysznie powiedziane. Dzisiaj rozumiejąc to samo, mówimy o nastawieniu komercyjnym, rozrywkowym, zabawowym iltd, A więc o twórczości przeznaczonej do pożerania przez publiczność bez namysłu. Brecht upierał się, że takie jest Mahagonny, że jest żartem i zabawą.

Oprócz jednak nieukrywanej skłonności do czystej rozrywki, przynajmniej w omawianej tu sztuce, w niej właśnie odbywa się swoisty pojedynek autora z gatunkami operowymi. Siadając do tworzenia Mahagonny Brecht, jak się dziś wydaje, wahał się między ochotą do parodiowania a ochotą do reformowania gatunku operowego i to wahanie do końca nie zostało zdecydowanie rozstrzygnięte, co widoczne jest do dzisiaj w tekście utworu. W operze lub jej dziecku z nieprawego łoża operetce jeszcze dziś obserwujemy (ostatnio na Nowogrodzkiej) przepiękną karetę oczywiście złotą, która wjeżdża na scenę. Wysiada z niej dostojnie szlachetnie urodzone towarzystwo i zaczyna śpiewać, że kocha, przeważnie bez wzajemności. W sztuce Brechta wpada na scenę rozklekotana ciężarówka, psuje się, podejrzani faceci wychodzą, siadają na stopniach grata,, kurzą pety i rozmyślają o dupczastych dziwkach. Kiedy za chwilę lwią część akcji dramatu Brecht lokuje, przepraszam za wyrażenie, w burdelu, jasne jest, że poważnie zakłócił naturalne środowisko salonowej opery i operetki. Przy takiej zmianie parodia gatunku jest już niemożliwa. Natomiast parodystyczne skłonności Brechta pojawiają się w całej sztuczności rozwiązań scenicznych, w czym autor stara się nie tylko dorównać formom operowym, ale nawet je przewyższać. Stąd w dramacie występują transparenty zapowiadające kolejne sceny, stąd to szalenie sztuczne posuwanie akcji do przodu, kawałkowanie jej i przyglądanie się temu z boku. Stąd właśnie dmucha w sztuce Mahagonny ten idiotyczny huragan, który już miał zburzyć miasto, lecz nagle, w ostatnim momencie rozmyślił się, zupełnie jak człowiek i skręcił...

Zachowując w treści operowe niedorzeczności - sam to tak określał - Brecht nie był w stanie oderwać się zupełnie od gatunku. Mimo to opuszczał ten teren, także wtedy gdy libretto służąc nadal jeszcze muzyce i zabawie, zaczynało przemycać na sosnę współczesną treść życia. Udają jeszcze, że to tylko żart.

"Rozkwit i upadek miasta Mahagonny", to nic innego, jak bóle porodowe współczesnego musicalu w Europie, który po latach zabawowy opis życia zdołał zastąpić aktualnymi problemami ostro, w sposób publicystyczny stawianymi na scenie i wymuszającymi na całej muzycznej warstwie spektaklu służebność wobec idei wyrażanej przez treść. Uff, mądre zdanie ułożyłem.

Jako się rzekło, lwia część sztuki Brechta dzieje się wśród upadłych panienek. Dom publiczny jako metafora współczesnego świata to zaiste fascynujący pomysł i jak sądzę adekwatny. Z tym, że Brecht w Mahagonny nie szukał takich metafor. Chciał przede wszystkim zabawy na scenie oraz rozrywki dla widzów i zapewne, gdyby dzisiaj dysponował w Polsce swoją sztuką powierzyłby ją do realizacji Zjednoczonym Przedsiębiorstwom Rozrywkowym, a nie Teatrowi Współczesnemu. Całą wymowę tej sztuki można na dobrą sprawę sprowadzić do hasła: "Pieniądze szczęścia nie dają", pamiętając jednak, że nie chodzi tai... o tzw. smrodek dydaktyczny, lecz o zabawę.

Co do Teatru Współczesnego, wydaje mi się, że reżyser Krzysztof Zaleski przekreślił szansę porozumienia z autorem już na samym początku, gdy skreślił tę brechtowską ciężarówkę. Dalej powyrzucał inne Brechtowe gry konwencją, jak choćby transparenty zapowiadające poszczególne sceny, czy np. wielkie zdjęcia mężczyzn i wielkich miast, którzy nic w życiu nie zaznali, w związku z czyim zaraz przyjadą ze swoimi pieniędzmi do burdeliku w Mahagonny - mieście pułapce. Dalej Zaleski powyrzucał zdania oddające atmosferę środowiska mające osobliwe piękno, jak choćby to przy pomocy którego burdelmama zachwala klientowi towar w następujący sposób: "Jeśli w jej biodrach nie ma polotu, to pańskie pięćdziesiąt dolarów jest gównem z blachy falistej".

Inscenizacja Zaleskiego to często, gęsto i średnio śpiewana, trzymająca się kurczowo konwencji realistycznej opowiastka o tym, jak paru chłopców posiadających trochę złota usiłuje znaleźć szczęście w domu publicznym. Szanowny Czytelnik przyzna być może z doświadczeń krewnych przebywających za granicą, że podobne usiłowanie jest dosyć idiotyczne i niewiele może mieć wspólnego nawet z małym realizmem. Nie tylko w tym miejscu reżyser kłóci się z autorem i traktuje jego dzieło zbyt poważnie. Właściwie bez przerwy reżyser chce snuć płynną miejscami smutną historię, a autor dzielić sceny na kawałki i bawić się konwencją. Mecz ten do końca pozostaje nierozegrany, ale w rezultacie rozgrywki, mimo zgiełku i ruchu na scenie cały czas widać szwy tego przedstawienia. Jest ono nieudane również scenograficznie. - To wygląda zupełnie jak jedna z tych sympatycznych, starych wiedeńskich stacji kolejowych - mówi w czasie spektaklu towarzysząca mi panna Krysia, która dawniej często jeździła do Austrii, bo blisko. Czytelnik przyzna jednak, że między stacją kolejową a domem publicznym są pewne różnice. W tej drugiej placówce powinno być przede wszystkim kolorowo i różowo, a nie szarostalowo. Bardzo udana jest scena pojedynku, ale sprawia niestety wrażenie, że właśnie zaczęło się zupełnie Inne przedstawienie. Aktorzy grają i śpiewają. Jest poprawność, brak kreacji i utworu muzycznego, który chciałoby się zaśpiewać jeszcze po wyjściu z teatru.

Przykro mi to pisać, bo spektakl zdobywa gdzieniegdzie pochlebne opiie. Wydaje mi się, iż to odzywa się głód form musicalowych wśród teatromanów, który każe jeść z przyjemnością, co jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji