Artykuły

"Kły zbrodni" - wbite w widza

Nie wątpią, że błyskotliwy krytyk może skojarzyć obie prace Davida Schweizera i opatrzyć je wspólnym nadtytułem - utrata ludzkiej tożsamości. Wszak "Kły zbrodni" Sama Sheparda kreślą jakąś obłędną wizję przyszłości świata zdominowanego przez rock i show-business. Najbardziej obawiam się, że ten. nowy na naszym rynku gatunek rockfiction szybko znajdzie naśladowców.

Bohaterem jest gwiazda płci obojga (zgrabnie grana przez Annę Chodakowską) Hoss należący do nurtu "skórzastego", który walczy z Krukiem z nurtu "cygańskiego". Zmaganie ma zewnętrzny gangsterski sztafaż, dialog toczy się w przerażającej mieszaninie grypsery ze slangiem ("procesor zwątpienia mnie zaskoczył"). Można oczywiście do tego rockowego bełkotu dorabiać całą filozofię zaniku tożsamości człowieka (tara nikt już nie wie, kto kogo udaje), o łatwości kreowania tzw. indywidualności. Tylko po co? Te dialogi mające z założenia być parodią, są, przynajmniej moim zdaniem, średnio śmieszne. Znam odzywki naszych rockmenów znacznie dowcipniejsze. Cały wielki show-business to też dla nas ciągle melodia dalekiej przyszłości. Duch siermiężnego polskiego rocka krążył nawet po Teatrze Studio powodując co chwila koszmarne sprzężenia, piski i trzaski, a dialogów prawie nie było słychać. Rozumiem, że o to chodziło, bo w Jarocinie też nikomu nie przychodzi do głowy posłuchać, o czym oni śpiewają. A szkoda.

Przy takich generalnych zastrzeżeniach, nawet ciekawe pomysły reżysera jak rozmowa z monitorem czy jeżdżąca wzdłuż winda, to już tylko pomysły.

"Peer Gynt" ma się tak do "Kłów zbrodni" jak dobry teatr do kiepskiego show.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji